JustPaste.it

Sztuka tworzenia

To my sami kreujemy naszą rzeczywistość poprzez to, o czym myślimy i czemu poświęcamy naszą uwagę...

To my sami kreujemy naszą rzeczywistość poprzez to, o czym myślimy i czemu poświęcamy naszą uwagę...

 

Tak jak społeczeństwa i religie na całym świecie tworzą mitologie, tak i my budujemy nasz własny świat wierzeń. Naszą prywatną mitologię zaludniają hero­si i złoczyńcy, aniołowie i demony, królowie i prosta­cy. Tworzymy w naszych umysłach całe światy, łącz nie z licznymi postaciami reprezentującymi nas samych. Potem doskonalimy poszczególne wizerunki, którymi możemy posłużyć się w odpowiednich okolicznościach. Stajemy się mistrzami udawania i od­twarzania naszych wzorców, przez cały czas doskonaląc własny wizerunek siebie. Kiedy spotykamy innych ludzi, od razu klasyfikujemy ich i przydzielamy im określone role w naszym życiu. Tworzymy dla nich wzorce zgodne z tym, za co ich uważamy. Postępuje­my tak ze wszystkim i wszystkimi wokół nas.
Ty także masz moc tworzenia. Twoja moc jest tak wielka, że wszystko, w co wierzysz, potwierdza się. Tworzysz siebie, kimkolwiek byś był, a raczej wierzył, że jesteś. Jesteś, jaki jesteś, ponieważ wierzysz, że taki właśnie jesteś. Rzeczywistość, w której żyjesz, wszyst­ko, w co wierzysz, jest wyłącznie wytworem twojego umysłu. Masz tę samą moc, co każdy inny człowiek na ziemi. Zasadnicza różnica pomiędzy tobą a kimś innym polega na sposobie, w jaki posługujesz się swo­ją mocą. Możesz pod wieloma względami przypominać innych, ale nikt w świecie nie przeżywa życia tak jak ty. Przez całe życie doskonaliłeś bycie tym, kim jesteś, tak bardzo się starałeś, że doprowadziłeś do perfekcji to, kim wedle własnych wierzeń jesteś. Szli­fujesz swoją osobowość, swoje wierzenia, wyobraże­nia, ćwiczysz każde działanie, każdą akcję i reakcję. Ćwiczysz to przez długie lata i osiągasz taki poziom mistrzostwa, że naprawdę jesteś już tym, czym wierzysz, że jesteś. Dopiero kiedy stwierdzimy, że wszyscy są mistrzami, możemy zobaczyć, jakiego rodzaju mistrzami jesteśmy my sami.
Kiedy jako dzieci mamy jakiś problem, wpada­my w złość. Pomijając powody takiej reakcji, złość odsuwa zaistniały problem na bok. W ten sposób zyskaliśmy rezultat, jakiego pragnęliśmy. Jeśli sy­tuacja się powtarza, znów reagujemy złością, wie­dząc już, że złość uwolni nas od problemu. Będzie­my to ćwiczyć tak długo, aż staniemy się mistrzami złości.
W ten sam sposób stajemy się mistrzami zazdrości albo smutku, albo samoodrzucenia. Wszelkie nasze dramaty i cierpienia są wynikiem długotrwałych ćwi­czeń. Zawieramy sami ze sobą układ i szlifujemy go, aż przeistoczy się w prawdziwą sztukę. Nasz sposób myślenia, odczuwania i działania staje się taką rutyną, że nie musimy już zastanawiać się nad tym, co robimy. Wytrenowana zasada akcji i reakcji powoduje, że zachowujemy się w taki a nie inny sposób.
Aby stać się mistrzem miłości, musimy ćwiczyć się w niej nieustannie. Budowanie więzi międzyludzkich jest także sztuką, w której mistrzostwo osiąga się po­przez ćwiczenie. Doskonalenie więzi jest zatem aktyw­nym działaniem. Tu nie chodzi o jakieś koncepcje czy zdobywanie wiedzy. To naprawdę polega na tre­ningu. Oczywiście po to, żeby trenować, działać, po­trzebujemy pewnej wiedzy lub choćby odrobiny orien­tacji, co do sposobu działania ludzi.
Chciałbym, abyście sobie wyobrazili, że żyjecie na planecie, gdzie wszyscy cierpią na pewną chorobę skó­ry. Od dwóch czy trzech tysięcy lat ludzie na całej planecie mają tę samą przypadłość. Całe ciało nieszczęśników pokrywają rany, które łatwo ulegają za­każeniu i które bardzo bolą, gdy się ich dotyka. Oczywiście mieszkańcy planety wierzą, że taka jest fizjologia skóry. Nawet książki medyczne opi­sują tę chorobę jako coś normalnego. Kiedy ludzie się rodzą, ich skóra jest zdrowa, ale już w wieku trzech czy czterech lat zaczynają pojawiać się pierwsze rany. U nastolatków pokrywają już całe ciało.
Czy możesz sobie wyobrazić, jak ci ludzie będą trak­tować się nawzajem? Aby współistnieć z innymi, mu­szą chronić swoje rany. Starają się ich nie dotykać, ponieważ jest to bardzo bolesne. Jeśli niechcący dotkniesz czyjejś skóry, sprawisz tej osobie taki ból, że natychmiast wpada w złość i dotyka cię tylko po to, by ci odpłacić pięknym za nadobne. Mimo to in­stynkt miłości jest tak silny, że mimo bólu pragniesz być z innymi.
A teraz wyobraź sobie, że pewnego dnia staje się cud. Budzisz się, a twoja skóra jest absolutnie zdrowa. Rany zniknęły, a dotyk już nie boli i staje się czymś wspaniałym, ponieważ skóra jest do niego stworzona. Czy możesz wyobrazić sobie siebie jako osobę ze zdrową skórą w świecie, gdzie wszyscy cierpią z po­wodu licznych ran? Nie możesz nikogo przytulić, po­nieważ sprawisz mu ból i ciebie też nikt nie dotknie, sądząc, że cię to zaboli.
Jeśli potrafisz to sobie wyobrazić, zrozumiesz, że mieszkaniec tej planety ma doświadczenia bardzo po­dobne do naszych. Z tą tylko różnicą, że to nie na­sza skóra pokryta jest ranami. Gość szybko odkrył­by, że to nasz umysł toczy choroba zwana lękiem. Ciało, a także dusza - nasze ciało emocjonalne - może cierpieć od głębokich ran zakażonych emocjo­nalną trucizną. Symptomami lęku są złość, niena­wiść, smutek, zawiść i hipokryzja, a więc rezultatem choroby są wszystkie emocje, które sprawiają, że czło­wiek cierpi.
Wszyscy cierpią na tę samą chorobę duszy. Prawdę powiedziawszy cały świat jest jednym wielkim szpitalem. Ale ponieważ chorujemy tak od tysięcy lat, wszystkie książki medyczne, psychiatryczne i psychologiczne opisują ją jako normę.
Kiedy lęk staje się zbyt wielki, umysł zaczyna zawo­dzić, ponieważ nie może już przeciwstawić się ogromowi zatrutych ran. Psychologia określa ów stan jako chorobę umysłową, taką jak: schizofrenia, paranoja, psychoza. Należy jednak zauważyć, że do podobnych zaburzeń dochodzi wtedy, kiedy umysł jest tak przerażony, a rany tak bolesne, że jedynym wyjściem jest zerwanie kontaktu z rzeczywistością..
Żyjemy w nieustannym lęku, że ktoś nas zrani. Re­lacje międzyludzkie są tak bolesne emocjonalnie, że bez wyraźnej przyczyny dopada nas złość, zazdrość, zawiść, smutek. Przerażające jest nawet wypowiedze­nie słów: „Kocham cię". Ale mimo że jest to strasz­ne i bolesne, stale wchodzimy w emocjonalne in­terakcje, układy, tworzymy więzi, pobieramy się i mamy dzieci.
Aby chronić swe emocjonalne skaleczenia i ze stra­chu, że ktoś nas dotknie, budujemy w swych umysłach coś niezwykle skomplikowanego: wielki sys­tem sprzeciwu i negacji. W ramach tego systemu stajemy się perfekcyjnymi kłamcami. Kłamiemy tak umiejętnie, że zaczynamy oszukiwać samych siebie i nawet głęboko wierzymy w swoje własne wymysły. Nawet nie zauważamy, że kłamiemy, a jeśli nawet o tym wiemy, chętnie usprawiedliwiamy i wybaczamy mijanie się z prawdą, byle tylko uniknąć bólu wywołanego otwartymi ranami.
System negacji i wypierania się jest niczym gęsta mgła przesłaniająca nam prawdę. Przywdziewamy spe­cjalną maskę stworzoną na użytek otoczenia, ponie­waż to boli - zobaczyć siebie takimi, jakimi jesteśmy, albo dopuścić, żeby inni ujrzeli nasze prawdziwe ob­licze. System ów pozwala udawać i zmusza innych, aby widzieli nas takimi, za jakich chcemy uchodzić. Wznosimy te bariery, aby utrzymać innych w bezpiecznej odległości, ale równocześnie owe bariery zamyka­ją nas samych, ograniczając naszą swobodę. Ludzie osłaniają się, kryją, ochraniają i kiedy ktoś mówi: „Nie rań mnie!", rzadko należy rozumieć to dosłow­nie, zwykle chodzi mu o rany duszy, które bolą, gdy się ich dotyka.
Kiedy uświadomimy sobie, że wszyscy wokół nas są zranieni, łatwo zrozumiemy, na czym polegają relacje międzyludzkie, które Toltekowie określają pojęciem „snu o piekle". Według Tolteków wszystko, co myśli­my o sobie i wszystko, co wiemy o świecie, jest snem. We wszystkich religiach opisy piekła mają takie same cechy jak społeczeństwo, które daną religię wyznaje, są tożsame ze sposobem, w jaki śnimy. I wszędzie piekło jest miejscem cierpienia, strachu, miejscem wojny i przemocy, miejscem sądu a nie sprawiedli­wości, miejscem kary, która nigdy się nie kończy. Ludzie zwracają się przeciwko ludziom w dżungli dra­pieżników, są tam skazani, potępieni, winni, przepeł­nieni emocjonalną trucizną - zawiścią, złością, nie­nawiścią, smutkiem, cierpieniem. Tworzymy wizerun­ki tych uczuć w naszym umyśle, ponieważ nauczyli­śmy się śnić o piekle w naszym życiu.
0c8a4f3fd7b7e6c2ac29c924731837c4.jpg
Każdy z nas tworzy swój własny sen tylko dla sie­bie, ale poprzednie pokolenia stworzyły wielki zewnętrzny sen, sen ludzkiej społeczności. Zewnętrzny Sen, innymi słowy - Sen Planety - jest zbiorowym Snem miliardów śniących. Wielki Sen zawiera w so­bie wszelkie zasady współżycia społecznego, wszelkie prawa, religie, kultury i sposoby bycia. Wszystkie te informacje, zgromadzone w naszym umyśle, przypominają tysiące głosów mówiących równocześnie. Toltekowie nazywają to mitote.
My, prawdziwi, jesteśmy czystą miłością, jesteśmy Życiem. My, prawdziwi, nie mamy nic wspólnego ze Snem, ale mitote nie pozwala nam zobaczyć, jacy jesteśmy naprawdę. Jeśli popatrzymy na Sen z tego punktu wi­dzenia, mając przy tym świadomość, kim naprawdę je­steśmy, zrozumiemy, jak bezsensowne i śmieszne jest ludzkie zachowanie. To, co dla innych jest dramatem, dla ciebie w jednej chwili stanie się groteską. Zobaczysz ludzi zadręczających się rzeczami, które nie dość, że są nieważne, to na dodatek są nieprawdziwe. Niestety, nie mamy wyboru. Urodziliśmy się w tym społeczeństwie, wyrośliśmy w nim i nauczyliśmy się być takimi jak wszyscy, przez cały czas gramy w tę samą nonsensowną grę i współzawodniczymy o nonsensy.
Wyobraź sobie, że mógłbyś pobyć na planecie, któ­rej mieszkańcy mają zupełnie inny rodzaj ciała emocjo­nalnego. Ich relacje zawsze oznaczają szczęście, miłość, spokój. A teraz pomyśl, że pewnego dnia budzisz się z powrotem na naszej planecie, ale już wyleczony z ran.
Już się nie boisz być tym, kim jesteś. Cokolwiek by robili czy mówili inni, nie bierzesz tego do siebie i to nie boli. Nie musisz się już więcej bronić. Nie boisz się kochać, dzielić się uczuciami, otwierać serca. Jak czułbyś się z ludźmi emocjonalnie okaleczonymi i chorymi z lęku?
DON MIGUEL RUIZ - Ścieżka Miłości