JustPaste.it

Indolencja urzędnicza czy sabotaż?

Z wielkim zainteresowaniem czytałem artykuły poświęcone polskiej szkole, których ostatnio pojawiło się na tym forum sporo. Świadczy to o tym, że problem nabrzmiewa, robi się coraz bardziej poważny. Media społecznościowe zaczynają reagować, media głównego nurtu oraz politycy zdają się problemu nie zauważać. A to już czas najwyższy, by rozpocząć publiczną debatę nad stanem polskiego systemu edukacji, który, mówiąc nawiasem, dawno przestał być systemem.

Jestem nauczycielem już ponad dwadzieścia lat. Zaczynałem na początku lat dziewięćdziesiątych. Wiele rzeczy widziałem, wielu rzeczy doświadczyłem i pozytywnych, i negatywnych. Rozporządzenia ministerialne były raz mądrzejsze, raz mniej mądre, ale zawsze priorytetem był uczeń i jego dobro. Bez zbędnych formalności pracowaliśmy (za darmo - po godzinach) z uczniami, którzy albo sobie nie radzili z materiałem, albo tymi najzdolniejszymi. Istniała jeszcze wówczas instytucja wizytatora, której zadanie polegało na monitorowaniu pracy nauczyciela, szczególnie młodego. Bardziej pomagał niż sprawdzał. Ja sam pamiętam, ile pięknych rzeczy nauczyłem się na początku mojej pracy zawodowej od pani wizytator  języka polskiego (pani magister Krystyna Bury - mam nadzieję, że nie obrazi się za podanie jej nazwiska). Od pierwszych miesięcy pracy nauczyciel otoczony był merytoryczną opieką, był świadomy swoich mocnych stron, ale i błędów, które popełnia. Dziś do szkoły trafia po studiach młody człowiek i jest pozostawiony sam sobie. Nikt nie zweryfikuje jego merytorycznego przygotowania, jego metodycznych i psychologicznych sprawności koniecznych do uprawiania  zawodu pedagoga. W większości szkół (to moje przypuszczenie) tzw. kalendarz obserwacji (wcześniej nazywało się to hospitacją - interesujące, że kiedy nie można zmienić istoty rzeczy, zmienia się terminologię, na zasadzie: im mądrzej, tym głupiej) jest zwyczajną fikcją. Wisi, bo wisieć musi, ale ani nie przejmuje się nim dyrekcja, ani nauczyciele. Jeszcze nie tak dawno, w czasach gdy system był spójny i logiczny, obecność na lekcji dyrektora lub wizytatora było dla nauczyciela świętem - wydarzeniem stresującym, ale nadzwyczajnym. W moim przypadku wygląda to tak, że ostatnio moja praca obserwowana była w 2003 roku i to tylko dlatego, że wyraziłem zgodę na przeprowadzenie lekcji pokazowej. Władze oświatowe interesuje tylko fakt, czy mam wpisany temat lekcji do dziennika, czy mam wypełnione inne papiery. Jeśli tak, wszystko jest w porządku, jestem dobrym nauczycielem, niezależnie od tego, co przez czterdzieści pięć minut robię. Grunt, żeby w papierach się zgadzało!

Co prawda, za zajęcia pozalekcyjne rzadko kiedy się płaciło. Jednak zawsze znaleźli się pasjonaci, którzy byli wstanie poświęcić swój wolny czas i poprowadzić kółko teatralne lub warsztaty dziennikarskie. Skuteczność tych zajęć była, nie muszę nikogo przekonywać, o wiele większa niż normalnych lekcji. Dziś, jeśli nauczyciel mógłby wygospodarować dwie godziny w tygodniu, musi wypełnić dziennik zajęć pozalekcyjnych - wypisać cele, treść zajęć, sprawdzić obecność, wpisać temat, więc każdy rezygnuje. Bo któż zgadza się na dodatkową porcję biurokracji, skoro na co dzień musi wciąż się z nią zmagać? Nikt, kto posiada odrobinę zdrowego rozsądku. Urzędnicza indolencja czy sabotaż? 

W następnych tekstach pojawią się inne tematy:

1. Misja szkoły

2. Metody pracy

3. Struktura