JustPaste.it

Czy niemiecki i żydowski biznes „sze kręczy”?

Minister Rostowski był jedynym polskim uczestnikiem tegorocznego spotkania Klubu Bilderberg. Nad czym tam się namawiano, co uradzono to medialne tabu!

Minister Rostowski był jedynym polskim uczestnikiem tegorocznego spotkania Klubu Bilderberg. Nad czym tam się namawiano, co uradzono to medialne tabu!

 

780c3b4c094a9f84b659e85175e2fc66.png

Jak wspomina Adam Grzymała Siedlecki, ksiądz Hipolit Skimborowicz, proboszcz parafii św. Krzyża w Warszawie, opowiadał pewnego razu Włodzimierzowi Perzyńskiemu, jak w przedziwny sposób radzi sobie z niedzielnymi kazaniami. W ciągu tygodnia zabiegany w związku z niezliczonymi obowiązkami społecznymi, w sobotni wieczór rzadko miał siły na przygotowanie niedzielnego kazania. „Nie ma pan więc wyobrażenia, jaka mnie ogarnia trema, gdy w niedzielę przed dwunastą czekam w zakrystii i próbuję choćby w głównych zarysach obmyślić plan kazania; oczywiście nie udaje mi się to, przed ołtarzem ksiądz wikary już kończy Ewangelię – niech się dzieje co chce; wypijam na kuraż kieliszek koniaku, głębokie westchnienie do Najświętszej Maryi Panny o pomoc – i niech sobie pan wyobrazi: nie wiem, czy to koniak, czy Matka Boska, ale zawsze jakoś wybrnę”.

Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy. Kiedy w listopadzie ub. roku w jednym z kościołów w Zielonej Górze wygłaszałem prelekcję na temat antypolonizmu, dziennikarze tamtejszej mutacji „Gazety Wyborczej” napisali rodzaj donosu, że „antysemickie wystąpienie” i w ogóle „kto za to odpowiada” – z którego wynikało, że nie potrafią już nie to, że czytać, bo takie wymagania uchodzą dzisiaj za przesadne, ale nawet słuchać ze zrozumieniem. Zgadzałoby się to z doniesieniami, że „Gazeta Wyborcza” dni swojej świetności ma już za sobą, skoro zatrudnia takich sprawozdawców. Najwyraźniej teraz wystarczy już tylko umiejętność napisania donosu. Ale czy to sprawiedliwy Pan Bóg, czy to co innego – bo oto właśnie w tejże gazecie ukazała się publikacja o tym, jak to emeryci za nędzne renty pozbywają się domów i mieszkań, między innymi na rzecz „największego w Polsce” Funduszu Hipotecznego „Dom”.

Bodajże w grudniu 2010 roku do Sejmu miał wpłynąć projekt ustawy o kredycie hipotecznym – do dzisiaj zresztą, o ile mi wiadomo, nie uchwalonej – na podstawie której osoby, które ukończyły 60 lat, mogłyby przekazywać bankom własność domów lub mieszkań w zamian za kredyt albo jednorazowy, albo w transzach. Taki kredyt nie jest ani zły, ani dobry; stanowi rodzaj zakładu podobnego do ubezpieczeń społecznych. Emeryt zakłada się, że będzie żył długo, podczas gdy zobowiązany do wypłacania renty – odwrotnie, czyli że emeryt będzie żył krótko. Jeśli emeryt żyje długo, no to wygrał, a jeśli nie – to wygrał ubezpieczyciel. Dopóki takie zakłady nie są przymusowe – a w naszym nieszczęśliwym kraju niestety są – albo dopóki Zakład Ubezpieczeń Społecznych nie przeforsował legalizacji eutanazji emerytów „zbyt starych”, to wszystko jest w porządku.

Jednak ze względu na kontekst, jaki w Polsce towarzyszyłby kredytowi z odwróconą hipoteką – bo tak się to właśnie nazywa ten „produkt” – może okazać się sprawnym instrumentem realizacji niemieckich i żydowskich planów zmiany stosunków własnościowych w naszym nieszczęśliwym kraju. I okazuje się, że „GW” przyznaje mi rację – bo podobnie jak ja zwraca uwagę na pogarszającą się z roku na rok sytuację emerytów, którzy będą po prostu zmuszeni do korzystania z kredytu z odwróconą hipoteką. Wskutek tego coraz więcej nieruchomości będzie przechodziło na własność banków – a zwracałem uwagę, że znaczną część sektora bankowego w Polsce stanowią banki niemieckie oraz z udziałem kapitału żydowskiego – a to może sprzyjać zmianie stosunków własnościowych w kierunku oczekiwanym zarówno przez Niemcy, jak i Izrael, który za pośrednictwem zespołu HEART już oficjalnie włączył się do akcji „odzyskiwania mienia żydowskiego w Europie Środkowej”.

Możliwe zatem, że publikacja w „GW” stanowi rodzaj entuzjastycznego sprawozdania, że biznes właśnie „sze kręczy”. Warto przypomnieć, że po spotkaniu z naszymi Umiłowanymi Przywódcami z rządu i opozycji dyrektor tego zespołu twierdził w wypowiedzi dla „The Times of Israel”, że w tej sprawie nastąpił „przełom”. O co konkretnie chodziło – trudno zgadnąć, bo MSZ zaprzeczył jakiemukolwiek „przełomowi”, ale ja myślę, że już tam pan Brown wie, co mówi. W stosownym czasie – to znaczy wtedy, kiedy już będzie za późno na jakiekolwiek przeciwdziałanie – rezultaty tych rozmów zostaną nam objawione, więc na razie skupmy się na sytuacji bieżącej. Ustawy – jak wspomniałem – nadal nie ma, więc Fundusz Hipoteczny „Dom” zawiera ze swymi klientami umowy o rentę lub umowy o dożywocie na podstawie kodeksu cywilnego. Na stronie internetowej chwali się posiadaniem Certyfikatu Etycznego, który przyznawany jest przez Komisję Etyki Konferencji Przedsiębiorców Finansowych. Fundusz Hipoteczny „Dom” jest jednym z kilkudziesięciu członków Konferencji, więc trudno sobie wyobrazić, by Komisja Etyki KPF nie przyznała takiego certyfikatu akurat jemu. Jestem przekonany, że certyfikat taki posiadają wszyscy członkowie KPF, która zresztą jest członkiem Rady Rozwoju Rynku Finansowego przy ministrze finansów Jacku „Vincencie” Rostowskim, znanym między innymi z tak zwanej „kreatywnej księgowości”.

Nawiasem mówiąc, pan minister Rostowski był jedynym polskim uczestnikiem tegorocznego spotkania Klubu Bilderberg. Nad czym tam się namawiano, co uradzono i jak to wszystko przełoży się na sytuację w naszym nieszczęśliwym kraju – tego pan minister Rostowski nie powiedział nawet znanym z dociekliwości dziennikarzom śledczym, którzy w tym przypadku widocznie skądś wiedzą, że nie wolno im o takie rzeczy pytać. Za to możemy przeczytać sobie Zasady Dobrych Praktyk, ustanowione w czerwcu 2012 roku, których to zasad wszystkie instytucje finansowe solennie zobowiązują się przestrzegać. Przypominają one dziesięć zasad obowiązujących żołnierzy francuskiej Legii Cudzoziemskiej – a w każdym razie wydrukowanych na werbunkowej ulotce, którą dawno, dawno temu pokazał mi pewien młody Arab. Będąc we Francji na winobraniu, przylepiłem sobie na szybie samochodu nalepkę Legii Cudzoziemskiej, wskutek czego ów Arab wziął mnie za legionistę – co zresztą nasz krotochwilny francuski patron natychmiast mu potwierdził: „O tak, on był podoficerem!”. Zwrócił się on tedy do mnie ze wspomnianą ulotką, która głosiła, że każdy legionista traktuje drugiego legionistę jak brata – i temu podobne rzeczy. Młody Arab, który najwyraźniej zastanawiał się, czy by tam nie wstąpić, zapytał mnie, czy to wszystko prawda – co ja z wielkim przekonaniem mu potwierdziłem. Nie wiem, czy w związku z tym potem mnie przeklinał, czy błogosławił – ale Zasady Dobrych Praktyk bardzo przypomniały mi dziesięć przykazań z werbunkowej ulotki Legii Cudzoziemskiej.

Nie ulega tedy wątpliwości („nie ulega wątpliwości, jak mawiała stara niania…”), że na pewno są ściśle przestrzegane, bo jakże by inaczej? A niezależnie od tego po świecie rozsyła swoje apele OSINT Bureau Poland, zachęcając, kogo się da, do zgłaszania roszczeń majątkowych i chwaląc się, że prowadzi obecnie około 8 tysięcy spraw i dla swoich klientów, którym oferuje również pomoc w poszukiwaniach rodowodowych, a udało się mu już wydębić ponad 100 milionów euro. OSINT oznacza wywiadownię gospodarczą (open-source intelligence), więc nie jest wykluczone, że tak czy owak włącza się w działalność zespołu HEART. To może jeszcze nie jest ów „przełom”, którego „nie ma” – podobnie jak Wojskowych Służb Informacyjnych czy izraelskiej broni jądrowej – ale jak cierpliwie poczekamy, to doczekamy się i „przełomu”.

 

Źródło: Stanisław Michalkiewicz