JustPaste.it

Pełzające chrześcijaństwo

Krótko mówiąc: dopóki Kościół pozostanie katolicki, będzie traktowany jak pełzające chrześcijaństwo, śmiertelne zagrożenie dla „świeckiego i nowoczesnego” państwa.

Krótko mówiąc: dopóki Kościół pozostanie katolicki, będzie traktowany jak pełzające chrześcijaństwo, śmiertelne zagrożenie dla „świeckiego i nowoczesnego” państwa.

 

ebf09dd99f242778d03c6e509ad99d2c.jpg

Kościół nie powinien mieszać się do polityki – ten frazes każdy z nas słyszał setki, jeśli nie tysiące razy.  Można go usłyszeć wszędzie: na obiedzie u znajomych od kolegi, w telewizji od normalnej i europejskiej dziennikarki, w klasie od kumpla z ławki oraz na Facebook’u w trakcie młodzieżowych debat o państwie i religii. Rzadko jednak można usłyszeć od nich sensowne uzasadnienie.


No bo jaki ma sens ma uzasadnienie „nie powinien, bo rozdział Kościoła od państwa” albo „bo żyjemy w kraju świeckim”? To jest po prostu kolejny frazes, bo każdy Polak – jeżeli w ogóle go ten temat interesuje – inaczej rozumie „mieszanie się do polityki” oraz ma inne wyobrażenie tej „świeckości” i „rozdziału”.


Najczęściej jednak  o mieszaniu się do polityki słyszymy, gdy Kościół pisze list do posłów w sprawie in vitro albo gdy jakiś śmielszy hierarcha przypomni, że polityk głosujący za złagodzeniem ustawy aborcyjnej nie może przystępować do Komunii Świętej. W tym miejscu chciałbym zrobić krótką dygresję – proszę Czytelnika o wybaczenie, jeśli denerwuje go schodzenie z tematu, ale trudno mi pomijać ten wątek, kiedy mam okazję go poruszyć.


Zgodnie z obowiązującym prawem kanonicznym każdy katolik, który dokonuje aborcji albo pośrednio bądź bezpośrednio do niej się przyczynia, podlega ekskomunice. Wszystko jasne – w ten sposób Kościół jednoznacznie potępia szczególną zbrodnię, jaką jest zabicie niewinnego dziecka. Ale – nie wiedzieć czemu – kan.1398 nie mówi o zwykłej ekskomunice, ale „wiążącej mocą samego prawa”.   Jak to działa w praktyce, wie każdy, kto na bieżąco śledzi medialne doniesienia: wspomnijmy chociażby Ewę Kopacz – jako minister zdrowia wskazała szpital, w którym słynna „Agata” mogła dokonać aborcji.  Do dziś nie wiadomo, czy została wyłączona (czy też – jak powiedziałby kanonista – „sama się wyłączyła”) ze wspólnoty Kościoła, czy nie.  A takich przypadków jest więcej –  np. dziesiątki posłów popierających aborcję i chodzących do kościoła. Dlaczego biskupi nie korzystają już ze starego, ale przynajmniej klarownego dla wiernych narzędzia, jakim była ekskomunika ferendae sententiae, nakładana przez trybunał kościelny za ciężkie przestępstwa? Taka instytucja wydaje się bardzo potrzebna, bo jeżeli nie biskupi będą o tym decydować, to decydować będzie mógł każdy.  Dochodzi do takich zniesmaczających sytuacji jak w dyskusji Cejrowskiego z Hołownią, w której ten pierwszy stwierdza, że ten drugi „sam się ekskomunikował”.


Wróćmy do mieszania się do polityki przez Kościół. Z przeprowadzonych przeze mnie badań[1] wynika, że większości młodzieży nie przeszkadza ani zabieranie głosu przez biskupów w kościołach, na uroczystościach państwowych oraz w mediach, ani przedstawianie stanowiska w listach do parlamentarzystów.  Jest to jednak większość chwiejna – takiego zdania jest 52 proc. studentów, natomiast prawie 34 proc. uważa, że Kościół może mówić o in vitro, aborcji i gejach tylko w świątyniach, a ponad 12 proc., że nie powinien o nich mówić w ogóle. Przyznają Państwo, że te proporcje mogą się łatwo odwrócić po przeprowadzeniu ankiety na jeszcze większej próbie.


Co z tego wynika? Że Kościół – podobnie jak w starożytności – uznaje się za zagrożenie dla  państwa, a państwo podjudza obywateli przeciw Kościołowi. Przesadzam?  Pozwolę więc sobie przypomnieć pełne oburzenia komentarze na list episkopatu ws. in vitro do posłów. To był naprawdę solidny dokument, w którym biskupi podsumowali ogół argumentów etycznych i medycznych (nie tylko religijnych!) przeciw sztucznemu zapłodnieniu. Odpowiedź parlamentarzystów? „Niedopuszczalne naciski”, „mieszanie się w nieswoje sprawy” oraz słynne „nie będę klęczał przed biskupami”. Później było już tylko gorzej: jednemu księdzu w ciągu tygodnia dostało się bardziej niż wszystkim hierarchom razem wziętym.  Najbardziej merytoryczna wypowiedź w dyskusji o in vitro ks. prof. Franciszka Longchamps de Bérier została przedstawiona przez media jako koronny dowód na zacofanie Kościoła, który dzieci sztucznie poczęte uważa za osoby gorszej kategorii. Absurd, zważywszy na to, że  to właśnie Kościół bez przerwy staje w obronie życia tych dzieci.


Takich przykładów jest więcej – nieważne, czy dyskutujemy o katechezie w szkołach, religii na maturze, aborcji, in vitro czy związkach partnerskich – zawsze, gdy jakiś duchowny lub świecki zabierze publicznie głos w którejś z tych spraw, wybucha larum, że Kościół miesza się do polityki i że jesteśmy o krok od państwa wyznaniowego. Nawet uznani polscy prawnicy z najlepszych uczelni w większości są zgodni co do tego, że żyjemy w „państwie quasi-wyznaniowym”. M.in.  z powodu religii w szkołach oraz zbyt „ostrej” ustawy aborcyjnej… Ta histeria bardzo przypomina mi emfatyczne wezwania komunistycznych gadzinówek do walki z „pełzającą kontrrewolucją”, a także bardzo podobne w tonie przestrogi prof. Krzemińskiego przez „pełzającym puczem” ze strony demonicznego PiS-u. Kiedyś wrogiem wewnętrznym był kułak, dziś PiS, a wraz nim (choć z innych powodów) – Kościół katolicki. Wroga wewnętrznego albo się niszczy, albo przeciąga na swoją stronę. Kułak był więc zły dla bolszewików, chyba że to był „ich” kułak wysługujący się tajnej policji. Pisiory są złe, chyba że tak jak Michał Kamiński uderzą się w pierś i wstrętnej partii się wyrzekną. Kościół jest zły, chyba że przestanie być katolicki.  Krótko mówiąc:  dopóki Kościół pozostanie katolicki, będzie traktowany jak pełzające chrześcijaństwo, śmiertelne zagrożenie dla „świeckiego i nowoczesnego” państwa.  


Taki stosunek państwa i sporej części społeczeństwa do Kościoła przypomina okres rządów Dioklecjana. Cesarz uznał, że chrześcijaństwo odcina Rzymian od ich korzeni i zagraża władzy państwowej, więc rozpętał najkrwawsze prześladowania wyznawców Chrystusa w historii.  Ówczesny biskup Rzymu, papież Kajus, był bezradny – nawet największe duchowe sukcesy Kościoła niweczyła brutalna siła cesarskich. Za jego pontyfikatu doszło do rzezi chrześcijańskich żołnierzy pod górą św. Bernarda w Vallese (dzisiaj  Szwajcaria). Wcześniej, w trakcie zimowania w Jerozolimie, legion tebański natknął się na biskupa Zambdasa, który wielu wojaków nawrócił.


Dzisiaj chrześcijan morduje się na Wschodzie. W Europie to niewyobrażalne – bo tutaj póki co prawo, media oraz narastający nacisk społeczny wystarczają, aby chrześcijaństwo powoli wykorzeniać z rzeczywistości. 

 

Źródło: Jr3