JustPaste.it

Polski kapitalizm

"Komunokapitalizm".

"Komunokapitalizm".

 

Stary ustrój kapitalistyczny, rodem z angielskiej rewolucji przemysłowej, czy znany w Polsce w wersji „Ziemi obiecanej” nie wytrzymał próby czasu i się wyczerpał. Nic dziwnego, potęgował tylko rozwarstwienie społeczne, niewolniczy wyzysk niespecjalnie różniący się od ery niewolnictwa czy feudalizmu.

Nowe oblicze, wręcz nowy system gospodarczy wprowadzili Skandynawowie w latach 60. (jeśli mnie pamięć nie myli, albo dekadę później), który można by nazwać kapitalizmem socjalnym, albo kapitalizmem z ludzką twarzą. Polakom bardzo podoba się ten system, tyle tylko, że Skandynawowie wprowadzili go, kiedy byli zdecydowanie bogaci. Jest to system polegający na daleko posuniętej „solidarności społecznej”, gdzie bogaci „utrzymywali” biednych i wykluczonych (np. bezrobotnych lub chorych).

Ponieważ Polska bogata nie jest, powstał w Polsce nowy, oryginalny, polski ustrój: „polski kapitalizm”. Jest to system najdziwaczniejszy na świecie i chyba na świecie taki jedyny. Ma trzy oblicza. Po pierwsze: produkować (usługiwać – wykonywać zlecenia, zadania) najtaniej, zarabiać jak najwięcej i jak najszybciej – to nasi kapitaliści. A po drugie: przestrzegać praw pracowniczych, zachowywać a nawet zdobywać nowe, ulgi i przywileje socjalistyczne, których nawet najczystszej wody ustrój komunistyczny by się nie powstydził, nie przepracowywać się, bo to uwłaczanie ludzkiej godności – to tych kapitalistów pracownicy.

Nazwałem ten ustrój, na własny użytek „komunokapitalizm”. I o pierwszym aspekcie naszego komunokapitalizmu mówi się i pisze sporo, i słusznie, bo co i rusz wychodzą na jaw przekręty typu brak asfaltu w asfalcie, wołowiny w wołowinie, czy mięsopodobne antybiotyki spożywcze, przypominające kurczaki i inne świnki. O aspekcie drugim jednak, mówienie jest… niebezpieczne, bo każde zakręcenie nosem (w przeciwieństwie do pierwszej opcji) budzi gniew związków zawodowych.

Bo to właśnie związki zawodowe, szczególnie te, których hasło „Precz z komuną!”, tę komunę „obaliły, dziś zaciekle bronią wszelkich komunistycznych zdobyczy klasy robotniczej. Właściwie…, konia z rzędem temu, kto mi wyjaśni, na czym polega nienawiść do komunizmu dzisiejszych przedstawicieli naszych związków zawodowych, w szczególności antykomunistycznej przecież „Solidarności”. Oto bowiem dzisiejsza sytuacja wygląda często tak, że pracownicy nie tylko zachowują przyznane im za komuny komunistyczne przywileje. Oni zachowują też komunistyczny „etos” pracy przez siebie wykonywanej. Przykładów na takie przeniesienie wykonywania swojej pracy za komuny w teraźniejszość jest cała masa.

Właściwie niemal wszystko, co dzieje się – buduje, remontuje, „unowocześnia” wokół mnie, to dowód na takie przeniesienia się w czasie, pozostając sobą. I jeśli pracownicy muszą walczyć jak lwy o obronę swoich komunistycznych praw w firmach dużych, uznanych, solidnych i cenionych na świecie, o tyle firmy małe, lokalne charakteryzują się harmonią interesów pracowników i ich pracodawców. Dzielnie zresztą wspierani są przez firmy (nie tylko lokalne), których są wykonawcami lub podwykonawcami.

Obok mojego bloku znajduje się sklep. Pawilon, w którym wytwórca sprzedaje swoje własne produkty mięsne, zresztą znakomity producent znakomitych produktów. Istnieje od paru lat i miałem „przyjemność” być świadkiem jego powstawania. I jedynie dwa razy w życiu, widziałem za komuny taką „pracę”: kiedy remontowali kino przez pięć lat i kiedy budowali wieżowiec w centrum miasta, chyba przez lat sześć. Ten pawilonik, jakieś 50, może z haczykiem, metrów kwadratowych powstawał przez… pół roku. I nie, że tam front robót nie taki, że czekają na materiały, że… coś tam. Wszystko było, tylko dokładnie tak, jak za komuny…, sześciu, siedmiu stało (tfu…, siedziało na jakichś skrzynkach, paczkach…), jeden łaził (bez? celu i jeden coś tam pomalutku robił. Wiele razy dziennie przechodząc obok (a przechodziłem często z racji wyprowadzania psa, albo wyjścia do sklepu), było tak samo. Malo tego, robotnicy po wyłożeniu całego pawilonu kafelkami nie musieli wychodzić na dwór, żeby zapalić, bo w środku już było trochę mniej syfu. Tak więc: sześciu siedząc pali, siódmy pali chodząc, a ósmy „robi” paląc papierosa. Ot, prywatny, mały przedsiębiorca ze wsi wynajął prywatną, małą formę budowlaną ze wsi obok.

Kolejny przykład, ocieplanie budynków. Ogrzewanie w naszym mieście stało się produktem handlowym, więc właściciele, czy administratorzy mieszkań, domów zaczęli je ocieplać. To dobrze, dla mnie same plusy, bo można oszczędzić. Ale po takim ocieplaniu (dacie wiarę, że postawienie rusztowania trwa niewiele mniej od „otulenia” budynku?), trzeba oczywiście zrobić elewację, czyli „po naszemu” pomalować. Spółdzielnia wynajęła firmę, pomalowali i gra. Po miesiącu bloki zaczęły robić się brzydkie, po trzech, raziły w oczy, a teraz… przywykliśmy i tylko… „serce boli”. Za komuny bloki były brzydkie, bo były szare. Ale one rzeczywiście były szare, po prostu miały taki kolor. Dziś, kiedy wychodzę na balkon i patrzę na sąsiedni blok, który po ociepleniu był żółty, po prostu chce mi się płakać, kląć, a przewodniczącego Dudę wziąłbym za kark i przyprowadził, każąc oglądać dzieło uciśnionej klasy robotniczej. Tak wyglądają w zasadzie wszystkie bloki, a te, które nie wyglądają (jeszcze), niedługo takie będą, bo na razie są „świeże”. Spółdzielnia jest zadowolona, bo wygląd to rzecz względna, grunt, że dom jest ocieplony. Zleceniodawca jest zadowolony, bo zgarnął kasę bez specjalnych problemów – „robota zrobiona, kasa zapłacona”, a pracownicy dostają przelewy z „około” trójką z przodu.

f9c556d620aae5a2f48854a0e222df64.jpg

Wreszcie…, nie da się nie wspomnieć o drogowcach. To dopiero jest kuźnia improwizacji. Jazzmani mogą się schować ze swoim saksofonowym wirtuozerstwem na koncercie. Ci ludzie robili już wszystko: zasypywali dziury asfaltem i ugniatali filcakiem, a jak nie nogą to kołem samochodu, a jak nie kołem samochodu to klepnięciem łopaty, a jak nie klepnięciem to… nie ugniatali. A firma, oddziały wszelakie dyrekcji jakiejś tam krajowej dróg, nie tylko im za to płacą, ale wręcz propagują takie, a nie inne metody, bo przecież dokładniej później się zrobi (i jeszcze raz zapłaci).

79be20eaaa202627a2d96884e16a177c.jpg

A że jakiś piesek przyklei się do takiej „łaty”, to przecież nie ich wina. Po cholerę on tam lazł, durne psisko.

I tak bym mógł, o wielotygodniowym kładzeniu kostki chodnikowej pod moim oknem, przy którym filmy mistrza Barei wysiadają, i o miesięcznym kładzeniu asfaltu na sąsiadującym ze mną, 200-metrowym kawałku obwodnicy, i obecnie trwającej wymianie rur wodociągowych pod moim blokiem, itd., itd., itd.

Najciekawsze jest to, że i menedżerowie owych prywatnych firm, którzy za swoje dzisiejsze wykonywanie pracy w komunie (późnej) mogliby stracić pracę – znam takie przypadki, i ich pracownicy, to ludzie młodzi lub w średnim (40~) wieku, którzy komunistycznych nawyków nabyć „nie mogli”. To dowód, że nie o nawyki tu chodzi, tylko o komunokapitalizm.

A pobliskie Netto, szwedzka firma płacąca swoim ludziom też około trójki z przodu, postawiła i przepięknie wykończyła: elewacje, ogromny parking, wjazd i wyjazd, postawiła w niecałe trzy miesiące. Od wbicia łopaty na klepisku, „pod klucz”.