JustPaste.it

Katherine Duve, Jeść przyzwoicie. Recenzja

Coś jest nie tak z przemysłem żywieniowym – chyba wszyscy nie tylko zdążyliśmy na ten temat co nieco przeczytać, ale i tego sami doświadczamy

Coś jest nie tak z przemysłem żywieniowym – chyba wszyscy nie tylko zdążyliśmy na ten temat co nieco przeczytać, ale i tego sami doświadczamy

 

Coś jest nie tak z przemysłem żywieniowym – chyba wszyscy nie tylko zdążyliśmy na ten temat co nieco przeczytać, ale i tego sami doświadczamy: coraz częściej wracamy z zakupów i stwierdzamy „tego nie da się jeść”, coraz częściej lubimy wspólnie narzekać i wspominać, „ach, kiedyś to było mleko…. Kiedyś to było mięso… A teraz w tych supermarketach, to wszystko tylko sztuczne…”

No tak, lubimy pobiadolić. Ale za tą nostalgią rzadko idą jakieś czyny. Po prostu godzimy się na to, że wysoko przetworzone jedzenie jest tanie, a to jest atut, z którym niewiele może rywalizować. Dlatego w dyskontach napychamy nasze koszyki po brzegi, zadowoleni z niskich cen; wiemy, że nie możemy się po tych produktach spodziewać wysokiej jakości ani tego, że przy ich produkcji zainwestowano w ochronę środowiska, co przecież podwyższyłoby niepotrzebnie koszty.

Jeśli będziemy w dalszym ciągu stosować taką politykę żywieniową, jaką stosujemy dziś, to jedzenie po prostu się skończy. Jak dowodzi m.in. Paul Roberts, na ziemi nie ma po prostu tyle surowców, by wyżywić na obecnej stopie wszystkich jej mieszkańców. Nowoczesne rolnictwo przemysłowe generuje ogromne ilości odpadów oraz emituje wiele dwutlenku węgla.

Każdy z nas zna ten dylemat: wiemy, że to, co jemy, nie jest dobre (dobre dla naszego organizmu, przetworzone, ale i szkodliwe dla planety), ale nie widzimy alternatyw. Bo jakie są inne opcje? Wegetarianizm? Kooperatywy spożywcze? Zostać obłąkanym ekologiem i spędzać całe dnie na poszukiwaniu odpowiedzialnie wyhodowanej marchewki? To już chyba lepiej truć siebie i innych.

Ten przydługawy wstęp do książki Karen Duve "Jeść przyzwoicie. Autoeksperyment" jest konieczny, ponieważ musimy zdać sobie sprawę z kontekstu, w jakim pojawia się jej zaskakujący autoeksperyment. Otóż autorka stała właśnie w obliczu takich pytań, nie mając żadnego pomysłu na gotową odpowiedź (a przypomnijmy, że w Niemczech, skąd pochodzi autorka, sytuacja na rynku żywności wygląda nieco inaczej: jest tam dużo większy zbyt na żywność ekologiczną, jest ona łatwiej dostępna i stosunkowo tańsza niż w Polsce, wciąż jednak nie jest ona na tyle popularna, by realnie wpływać na kształt przemysłu. Ponadto z racji wyższych stosunkowo zarobków, obywatele maja więcej możliwości manewru. Innymi słowy, sytuacja w Niemczach jest mniej dramatyczna: dostęp do eko żywności jest łatwiejszy,  ludzie mogą sobie na nią pozwolić). Postanowiła więc przetestować na samej sobie 4 filozofie odżywiania: ekologię, wegetarianizm, weganizm, dietę fruktiańską.

Łatwo można by pomyśleć, że książka staje się w efekcie obrazem metamorfozy miłej, normalnej osoby w eko-freaka. Tak jednak nie jest. „Właściwie już teraz można by mnie nazwać wrakiem człowieka: nadwaga, astma, chroniczne zapalenie ścięgna Achillesa w obu nogach i na dodatek nieustanne zmęczenie“, pisze.  Duve przede wszystkim pokazuje, że za każdą dietą stoi ideologia, której należy być świadomym. Jej opowieść jest pełna dystansu i humoru: autorka stara się obnażyć nie tylko demoniczne oblicze kapitalizmu, ale i pokazać ograniczenia tych ideologii, które mu się sprzeciwiają, choć wcale nie mają monopolu naprawdę ani nie są wolne od wewnętrznych sprzeczności.

Karen wnikliwie analizuje własne postawy. Nie staje się egzaltowaną misjonarką, która chce nam coś narzucić czy przekonać, że odkryta przez nią metoda jest najlepsza i jedyna słuszna. Raczej pokazuje nam raport z eksperymentu, badań nad samą sobą, gdzie więcej jest opisu, a mniej twardych wniosków. I tak np. Duve zastanawia się, jak to jest możliwe, że jedne zwierzęta wydają się bardziej godne współczucia niż inne. Za leczenie swojego chorego psa płaciła słono bez mrugnięcia okiem, ale jedzenie kurczaka za dwa euro – mimo iż wiedziała, w jakich warunkach był on hodowany – nie jest już problemem. Obraz cierpiącego tygrysa albo pingwina nas wzrusza, ale już ból gęsi upchanych w ciasnej klatce dotyka nas mniej, gdy wyjmujemy mięso z zamrażarki.

e35a603c9455df08d7ebf2ce2d1fe4da.jpg

Przyjęcie każdej z diet poprzedza wnikliwą analizą. Dokładnie przedstawia jej zasady, a potem opisuje trudności z pozyskiwaniem dopuszczalnych składników czy wydatki na jedzenie. Stara się opisywać zjawisko z jak największej ilości stron, jednocześnie starając się maksymalnie zaangażować w dane zagadnienie i poznać je dogłębnie, ale jednocześnie pozostać nieco z boku i nie tracić trzeźwego spojrzenia.

Eksperyment Duve uczy odpowiedzialności krytycyzmu w myśleniu. Książka jest miejscami irytująca, miejscami przezabawna, ale trzeba ją przeczytać, o czym zwykle nie chcemy myśleć: że nasze małe codzienne wybory, jak zakupy, maja globalne znaczenie i – chcemy tego czy nie chcemy – działają na rzecz jakiejś ideologii. I nie ma w tej sytuacji łatwego wyjścia, jakiejś bezwzględnie dobrej strategii: zostać fruktianinem to też nie jest jednoznaczna moralnie opcja. Właśnie z tej uwagi – na brak łatwych recept – książka Duve jest tak warta polecenia.