Obudziłem się w południe
Świeciło słońce
Nad wysypiskiem śmierci
zjawiły się wrony
Ciszę światła przebiły złowrogie krakania
Serce-kamień drążyło ciemność
spadając w otchłań bezdenną
Wrony krążące nade mną
pustka moralna we mnie
***
Nad wysypiskiem śmierci palący blask
rozpada się tkanka istnienia
wędrują na południe anioły - przeguby światła
północ pokrywa się lodem
Świat bez miłości i bez cienia
zbawienia nie dostąpi
Odpadki bytu
pokruszone przez zagniewanych demiurgów
***
Świat na wysypisku śmierci
zachowuje jeszcze pozory życia
Kłócą się wciąż kukły w garniturach
asfalt na drogach pachnie czernią
ruch jakiś, praca i zabawa
lecz pod nogami miazga która wciąga