JustPaste.it

"Cisi zabójcy"

     Pustka. To chyba odpowiednie słowo na stan, który teraz czuję, a raczej, czego nie czuję.Wrażenie, że w moim żołądku spoczywa zimny metal, przypomina mi, że one już się zbliżają. Lęk rozchodzi się po moim całym ciele, paraliżując je powoli. Przenika do najgłębszym zakamarków roznosząc panikę. Wiem, że dziś znów przyjdą. Zawsze pojawiają się, niczym niemieccy esesmani , brutalnie wchodząc i nie pytając nikogo o zdanie. Zadawanie bólu sprawia im radość. Ich uśmiech rozszerza się, widząc nieszczęścia innych. Kiedy wyrządzą odpowiednio dużo szkód, znikają, choć i tak wiem, że znów przyjdą zadać kolejny cios. Są niepozorne, ale sprawiają nam największy ból. Mimo że nie używają żadnego pistoletu, noża bądź innej broni. Wydaje się, że wszystko jest w porządku, ale one przychodzą, burząc nasze dotychczasowe poczucie dobra. Niszczą to, na czym nam zależy, siejąc chaos. Przybywają w najmniej odpowiednim momencie, torturując nas przez kilka godzin, czasem nawet dni. Tylko silni są w stanie się ich pozbyć, ale one i tak wrócą. Zawsze wracają.

     Najbardziej lubią porę nocną, kiedy człowiek jest zbyt zmęczony, żeby im się przeciwstawić. Zamykając oczy, chcąc udać się w objęcia Morfeusza, nagle uświadamiamy sobie, że się zjawiły. Tak jak łucznicy zasypywali wrogów grotami strzał, tak one zaczynają od wcelowania w nasze słabości. Idealnie dobierając słowa, pytają: „Po co? Co, jeśli? Może jednak? A co, gdyby?” To ostatnie wypala największą ranę. Zastanawiając się: „A co gdyby?”, tracimy cenne chwile naszego życia na gdybaniu. Zawsze boli nas utracona druga opcja, myślimy, że wszystko mogło się poukładać inaczej, że mogliśmy być kimś całkiem innym. Mogło nas spotkać wiele ciekawszych rzeczy. Zaczynamy żałować swojego wyboru, ale to nie wszystko. Następnie, aby rozjątrzyć ranę, zaczynają rozszarpywać nasze poczucie pewności. Ich sprzymierzeńcem w tym jest opinia innych. Współpracują razem od bardzo dawna. Zawsze polegamy na słowach bliskich bądź nawet obcych. Wystarczy, że ktoś nieznajomy zachwyci się naszym wyglądem; usłyszymy, że jesteśmy najważniejsi w czyimś życiu, żeby poczuć się naprawdę dobrze. Jednak wymówione zdanie ma dwa oblicza, które zmienia się zależnie od humoru. Inni mogą nam pomóc, ale także przez mowę są w stanie nas zniszczyć. Wystarczy, że powiedzą nam, że jednak nic nie znaczymy - dla nikogo. Zdanie, w którym obraża się nasz wygląd, charakter, rani niczym najlepsze ostrze. W końcu sami dochodzimy do wniosku, że nie jesteśmy nic warci i w głowie pojawiają się zdania: „On na pewno się uśmiechnął, bo miałam coś na twarzy”, „Nie obliczyłam tego, bo jestem głupia”, „Nie dałam rady, bo jestem ofiarą.” Pokazują nam, że nigdy niczego nie osiągniemy. Udowadniają, że tak naprawdę jesteśmy nikim, zerem, niczym więcej.

     Wielu próbowało stawić im czoła, ale to na nic. W końcu udaje im się sprawić, że czujemy się jak śmieci. Nic nie dajemy temu światu, tylko ranimy i zawadzamy innym. Więc, po co mamy tu tkwić? Silna wola to broń przeciw nim, ale one demobilizują nas w mgnieniu oka. Wszystkie samobójstwa to ich słodkie zwycięstwa. O tak, uwielbiają zwyciężać, za to porażki nie tolerują. Zawsze muszą wygrać, wykończyć człowieka.

     Myślę, że jestem wystarczająco silna, aby podjąć walkę. W końcu nieraz mi dały w kość, miesiące płaczu, zadręczania się i depresyjnych myśli wytrenowały mnie. „Ludzka siła wy¬ras¬ta ze słabości”- przeczytałam dawno temu i teraz powtarzam sobie te słowa jak mantrę.

     Jednak dzisiaj jest inaczej, czuję się jakoś dziwne. Wrażenie, że wydarzy się coś okropnego, towarzyszy mi cały dzień. Zaczynam czuć nudności, próbuję je powstrzymać, ale konwulsje są uporczywe. Zbliżają się. Słyszę ich szyderczy śmiech. Ręce mi się zaczynają pocić. Tętno przyśpiesza, a krew pulsuje w żyłach. Nie mogę ich zobaczyć. Nie posiadają fizycznego ciała. Są bezcielesną masą różnorakich kolorów. Czasem widać ich twarze, ale to nie jest przyjemny widok. Wyczuwam ich obecność. Są niedaleko. Sekundy oczekiwania przeciągają się niemiłosiernie. Wszędzie panuje nieprzenikniona cisza. Krzyk nic nie da, tylko je rozzłości. Zresztą i tak nikt mnie nie usłyszy. Jestem sama. Każdy musi radzić sobie bez pomocy. Ci, którzy o nią prosili, już dawno skończyli w wariatkowie. Próbuję się uspokoić, jednak to na nic. Już są. Zjawiły się, ale coś się zmieniło. Cholera, jest ich więcej! Wiele, za wiele. Nie wytrzymuję ich obecności i wymiotuję przed siebie. Kwaśno- gorzki smak dręczy mój przełyk. Dochodzę do siebie. Podświadomie wiem, że jestem na straconej pozycji. Dziś mnie wykończą. Przystanęły, patrzą z rozbawieniem. Pokazały swoje twarze. Są ohydne…, zawartość żołądka znów podchodzi mi do gardła. Ich oczy błyszczą z podniecenia. Moje ciało drży. Boję się. One oddychają głęboko, napawając się moim strachem. Wciągają go nozdrzami, jakby był to najsłodszy zapach świata. Dziś poniosę spektakularną klęskę. Może nie będzie tak efektowna jak śmierć we wszystkich fabułach. To będzie moja mała, prywatna projekcja filmowa. To właśnie dziś przegram. Tego dnia mnie pokonają. Stanę się ich kolejnym trofeum. Wykończą mnie po cichu, tak, że nikt się nie zorientuje. Tak, jak to robili „cichociemni” podczas II wojny światowej. Za kilka sekund pokonają mnie one - moje własne myśli.