JustPaste.it

Czy byliśmy na granicy wojny atomowej?

Historia wojskowości to temat dziś niemodny.

Historia wojskowości to temat dziś niemodny. W ogóle żołnierz powoli przestaje być figurą, na którą patrzymy się z podziwem i zachwytem. Podczas gdy w Stanach powstają setki narracji non-fiction o życiu żołnierzy i komandosów (które potem ochoczo tłumaczymy i czytamy w Polsce), o tyle opowieści o naszych komandosach zdają się ekscytować polskiego dużo mniej niż przygody SEAL.

bdd162cf1732e4f37689a6924729c68a.jpg

Jednak nie miejsce tu na płacze nad takim stanem rzeczy, ta sytuacja stanowi jedynie kontekst dla książki,  o której przyjdzie nam teraz opowiedzieć, mianowicie o pozycji Jarosława Rybaka „Atomowi komandosi”.

Jeszcze chwilę wstrzymajmy się z charakterystyką głównego tematu książki, by przyjrzeć się osobie autora. Rybak nie jest zwykłym dziennikarzem: prócz pisania o tematyce wojskowej (od 1997) ma za sobą także ćwiczenia z polskimi żołnierzami oraz pobyty z nimi na misjach: w Kosowie, Afganistanie, Macedonii, Kuwejcie, Iraku, Litwie, Libanie, Kongu. Niejednokrotnie nagradzany przez władze wojskowe (Honorowa Odznaka Jednostki Specjalnej GROM, Odznaka Pamiątkowa Jednostki Wojskowej Komandosów z Lublińca, medal z okazji pięciolecia istnienia Dowództwa Wojsk Specjalnych) w uznaniu dla jego pracy: pokazywania prawdy o polskich żołnierzach, przybliżania czytelnikom ich życia.

I, co najważniejsze, Rybak był rzecznikiem MON. Innymi słowy, prócz sześciu książek i niezmierzonej ilości artykułów, ma za sobą też bardzo praktyczną wiedzę, poznanie struktur, tego wszystkiego, co jest przedmiotem jego tekstu. Nie ma tu więc miejsca na lanie wody.

Chodzi o operację, o której wciąż mało osób wie: samobójczą misję rozbrajania min wodorowych w Niemczech. W 1987 r., kiedy wszyscy już czuli „wiatr zmian”, w wyniku tajnych porozumień wysłaną polskich komandosów do wykonania szalonego zadania.

Zaraz, zaraz, powiecie, jakie znowu miny atomowe? Już w latach 50. Amerykanie zaczęli wdrażać tzw. Plan Trettnera: projekt stworzenia sieci specjalnych kanałów (przypominały studzienki i często były brane za bunkry), które umożliwią transport i użycie min atomowych. Inicjatywa przejęta potem została przez RFN, a dopiero w 1995 r. odtajniono dokumenty, które pozwalają rzucić światło na tę tajemniczą sprawę. Byliśmy o krok od wielkiej atomowej katastrofy: Trettner był zdecydowany użyć min na wypadek konfliktu NATO z Układem Warszawskim. Potem jednak do rozbrojenia całej potencjalnie śmiercionośnej konstrukcji zatrudniono polskich komandosów, zaangażowanych w misję samobójczą…

Jak sobie poradzili? Co jeszcze cała sprawa pozwala odkryć o niechlubnych kartach historii dwudziestowiecznej Europy? Tu pora zamilknąć i zachęcić czytelnika do spotkania z samym autorem i jego świetnym tekstem.