i słyszę ich głos...
W letni, niedzielny poranek dźwięk dzwonów miesza się z wiatrem. Dzwony dzwonią, dzwonią i wiążą uwagę, kunszt ludwisarzy wyczarował z mieszaniny metali ich niezwykły ton.
Niepokojący, przyzywający, odświętny ton dzwonów.
A ja zmęczyłam się już tresurą dnia codziennego, może pospałabym dłużej, albo poleżała na wielkiej łące i patrzyła na taniec obłoków. Ich falujące krawędzie i gama odcieni bieli i szarości, ich nadymanie się i gonienie z wiatrem - to magia wolności.
A w uszach mam dzwony, dzwony one mnie przywołują, one mnie ostrzegają.
No, bo w tym życiu mogę iść polną drogą, albo zagubić się w gęstwinie lasu, albo zasłuchać się w rytmiczny stukot dzięcioła. Ale przypomni głód, że jestem człowiekiem, że uwięziono mnie w ciele i pozwolono pamiętać, że umrę, że zniknę. I te dzwony, dzwony tak pięknie przypominają o niepowrocie czasu, o śmieszności wszelkich starań. Niknę jak ich ton, przemijam z każdym oddechem. Pachnie łąka i jaśminy w ogrodach i można płynąć myślami i przeklinać wszelkie więzy, że praca, że moralność, że dzieci, czy dadzą sobie radę…
A dzwony dzwonią czystym, głębokim tonem, często w myślach składam hołd ludwisarzom.
A może by tak, choć na moment porzucić poczucie ludzkiego bezpieczeństwa, ten zapach domu i letnie, leniwe popołudnia i zaufać tej mocy, która mnie od siebie wywiodła i zostawiła samą pośród tego świata. Może być jej okiem, jej ręką, jej wzruszeniem i uśmiechem i łzą. Może o to chodzi, że jesteśmy jedno i to oddzielenie, takie bolesne swym ogromem i pustką to złudzenie tylko. Już kiedyś ktoś napisał, że jesteśmy, jako fale morza świadomości odwiecznej, że do niej przynależymy nieodmiennie i zawsze.
A dzwony dzwonią i dzwonią i serce bije rytmicznie wraz z każdym kolejnym dźwiękiem i podziwiam czysty, głęboki głos dzwonów. Żyję. Oddycham.
A dzwony dzwonią, dzwonią…