JustPaste.it

Raport z Syrii

Koszerne media nie widzą zbrodni popełnianych przez rebeliantów na ludności chrześcijańskiej, miało to miejsce w Homs, czy w wyzwolonym niedawno przez siły rządowe Al-Kusajr.

Koszerne media nie widzą zbrodni popełnianych przez rebeliantów na ludności chrześcijańskiej, miało to miejsce w Homs, czy w wyzwolonym niedawno przez siły rządowe Al-Kusajr.

 

3ced283a25cfb5b32e241d3d127bb9ef.jpg

Podróż do ogarniętej wojną Syrii jest poważnie utrudniona. Lotnisko międzynarodowe w Damaszku, z uwagi na kłopotliwe sąsiedztwo wyjątkowo ruchomego frontu, rzadko obsługuje jakiekolwiek połączenia pasażerskie. Droga dojazdowa do portu lotniczego wciąż bywa obsadzana przez rebeliantów z Wolnej Armii Syryjskiej (WAS), którym w bezsilnej złości zdarzało się już ostrzeliwać cywilne samoloty.

Ryzyko „wystrzałowego” lądowania skutecznie zniechęca wszystkich przewoźników. Alternatywną drogą jest przedostanie się przez granicę z Turcją na północy kraju, ale od tej strony nie sposób wjechać legalnie do Syrii, z jednej prostej przyczyny – granica ta tymczasowo nie istnieje. Obsadzona przez rebeliantów, stanowi główny kanał przerzutowy broni i zaopatrzenia, które płyną dla WAS z Turcji i innych państw NATO. Tą samą drogą przedostają się do Syrii tysiące bojowników, islamskich fundamentalistów zainspirowanych salafizmem, a strukturalnie związanych z różnymi filiami Al-Kaidy, jak chociażby walczący po stronie rebeliantów Front Al-Nusra.

By dostać się do Syryjskiej Republiki Arabskiej nie stając się jednocześnie „rebeliantem”, należy znaleźć posterunek graniczny, który jest kontrolowany przez wojska państwowe podległe prezydentowi Baszarowi Al-Asadowi. Najłatwiej o taki na granicy z Libanem.

Bejrut przywitał nas blaskiem milionów świateł, które lśniły na jego malowniczych wzgórzach, odbijając się w ciemnej powierzchni Morza Śródziemnego. Lotnisko zostało już odbudowane po izraelskich nalotach z 2006 roku, ale pokój jest tutaj rzadkim gościem, o czym przypominają uzbrojone posterunki wojskowe rozlokowane w pobliżu wszystkich strategicznych punktów w mieście.

Eksperci ostrzegają przed rozprzestrzenieniem się syryjskiego konfliktu na sąsiednie państwa, a zwłaszcza Liban, gdzie przebywa ogromna część syryjskich uchodźców, zarówno muzułmanów jak i chrześcijan. Na libańską religijno-etniczną beczkę prochu coraz intensywniej krzesane są iskry – w dniu naszego przyjazdu radykalni sunnici popierający rebeliantów zorganizowali demonstrację pod Ambasadą Iranu przeciwko zaangażowaniu Teheranu w konflikt syryjski.

Manifestacja została przerwana przez umundurowany w czarne koszule szyicki Hezbollah, który pałkami rozgonił zgromadzenie. Brak otwartej wojny nie oznacza tutaj pokoju, lecz kruche zawieszenie broni. Każda dzielnica Bejrutu jest kontrolowana przez jakąś partię, z których większość posiada swoje uzbrojone milicje – my zostaliśmy zakwaterowani w dzielnicy Syryjskiej Partii Socjalno-Nacjonalistycznej (SPSN), sekularystycznego ugrupowania głoszącego „narodową jedność” ponad podziałami religijnymi w imię „Wielkiej Syrii”. Partia tworzy w Libanie prosyryjską koalicję rządową m. in. z Hezbollahem, posiada jednego ministra w Bejrucie, a dwóch w Damaszku. Za dużą, metalową bramą jej strzeżonego dniem i nocą lokalu dowiedzieliśmy się, że milicja partyjna SPSN broni kilku syryjskich miast przed rebeliantami. Z kolei osoba kontaktowa z Hezbollahu powiedziała nam, że w Syrii po stronie Al-Asada walczy ok. 3 tys. szyickich bojowników z Libanu. Bejrut i Damaszek to w znacznej mierze naczynia połączone, a detonacja może nastąpić w każdej chwili.

Na granicy libańsko-syryjskiej nieopodal miejscowości Masnaa roi się od żołnierzy. Droga dojazdowa po obu stronach zasieków kontrolowana jest przez posterunki wojskowe, które zatrzymują pojazdy co parę kilometrów. Na samym przejściu granicznym atmosfera jest napięta. Dokonywane są dokładne rewizje, w tłumie można dostrzec rannych, a w kolejce po stronie syryjskiej widać długi sznur samochodów – ogromne ładunki na dachach aut to dorobek życia syryjskich uchodźców, którzy uciekają przed wojną do Libanu. Są wśród nich zarówno chrześcijanie wypędzeni z domów przez rebeliantów, jak i Syryjczycy wszystkich innych wyznań, ludzie którzy stracili niemal wszystko za sprawą ostrzału artylerii wojsk rządowych, lub napadów rabunkowych prowadzonych przez partyzantkę rebeliantów. Im więcej ich przyjeżdża, tym bardziej sytuacja w Libanie się destabilizuje. Już teraz ponad pół miliona syryjskich uchodźców stanowi znaczny odsetek zaledwie czteromilionowego społeczeństwa libańskiego. Czy uchodźcy, prócz resztek swojego dobytku, nieświadomie przywożą ze sobą także wojnę?

Wreszcie docieramy do Damaszku. Podróż wydawała się być bezpieczna, choć jak nas ostrzegano, małe oddziały rebeliantów mogą pojawić się w dowolnym rejonie kraju, atakując punktowo i z zaskoczenia, zazwyczaj ze wsparciem snajperów. Na pierwszy rzut oka sytuacja w mieście była raczej spokojna, a nasz samochód został „ustrzelony” jedynie przez fotoradar – jak widać nie tylko Polacy mają z nimi problem. W oczy rzucała się przede wszystkim wszechogarniająca mnogość portretów prezydenta Baszara Al-Asada i jego ojca Hafiza, który pełnił tę funkcję przed nim, oraz zasieki z wojskowymi punktami kontrolnymi rozlokowanymi co kilkaset metrów. Choć na rozgwieżdżonym niebie nie było ani jednej chmury, nocną ciszę przerywały „burzowe” grzmoty i odległe pomruki artylerii. Walki wokół Damaszku wciąż trwają.

O iluzoryczności względnego spokoju przekonaliśmy się już następnego dnia, gdy w trakcie naszego spotkania z wiceministrem spraw zagranicznych doszło do podwójnego zamachu samobójczego w samym centrum miasta. Natychmiast pojechaliśmy na miejsce zdarzenia, gdzie tłum ludzi zebrał się wokół wysadzonego w powietrze posterunku policji. A co jeśli w tłumie czai się kolejny zamachowiec? Jak bardzo powiększy się wtedy bilans ofiar? Zamach przebiegł według utartego już scenariusza – obwieszony ładunkiem wybuchowym samobójca wtargnął do budynku i pomimo strzelaniny nikomu nie udało się go już powstrzymać – wysadził się w powietrze niszcząc posterunek i zabijając wielu znajdujących się wewnątrz funkcjonariuszy. Gdy wokół budynku zebrał się tłum gapiów, a część ludzi rzuciła się do środka by ratować tych, którzy przeżyli, na ulicy zdetonował się drugi zamachowiec, zabijając i raniąc przede wszystkim zwykłych przechodniów i tych, którzy chcieli pomóc. Ładunki zostały wzmocnione metalowymi kulami, śrubami i gwoździami, które poorały ściany wszystkich okolicznych budynków. Drobne fragmenty ludzkich ciał zostały rozrzucone po całej okolicy; krwawe szczątki utkwiły w pobliskich ogrodzeniach, roletach wystawowych, na zaparkowanych nieopodal samochodach. Masakra odcisnęła się na ścianach i sufitach wewnątrz budynku. Całkowity bilans ofiar wyniósł 14 zabitych i 31 rannych. Uderzenie zostało najprawdopodobniej przeprowadzone przez bojowników Frontu Al-Nusra, który na przestrzeni ostatnich dwóch lat przyznawał się do podobnych zamachów.

Znaczną część bojowników WAS i innych organizacji biorących udział w rebelii wydają się stanowić zagraniczni ochotnicy inspirowani salafizmem. Stronie rządowej bardzo zależy na tym, by podkreślić element zagraniczny w szeregach syryjskiej opozycji. Wiceminister spraw zagranicznych Fajsal Mokdad przekonywał nas, że jednym z celów rebelii wspieranej finansowo m. in. z Kataru i Arabii Saudyjskiej jest pozbycie się chrześcijańskiej społeczności z Syrii. Z kolei premier Wa’il Al-Halki na spotkaniu z nami podkreślał, że bojownicy walczący w szeregach rebeliantów pochodzą z aż 29 krajów. Co najmniej 800 rebeliantów – jak utrzymywał Al-Halki – pochodzi z państw Unii Europejskiej, w których istnieją duże społeczności muzułmańskie. Rząd syryjski wyraził zgodę na nasze uczestnictwo w przesłuchaniach schwytanych bojowników pochodzących z zagranicy.

Jedno z przesłuchań odbyło się w bazie służb bezpieczeństwa w bezpośrednim sąsiedztwie rejonu walk nieopodal Damaszku. Funkcjonariusze o ponurych twarzach niedwuznacznie sugerujących, że nie ma z nimi żartów, przyprowadzali różnych pechowców, którzy zostali pochwyceni w trakcie trwającej od dwóch lat wojny. Żaden z bojowników nie był jednak więźniem dłużej niż miesiąc; odpowiadali na nasze pytania wyraźnie zdenerwowani i niepewni. Byli wśród nich obywatele Francji, Hiszpanii, Belgii, Turkmenistanu, Tunezji i Jordanii. Większość z nich była już wcześniej wewnątrz struktur różnych organizacji islamistycznych, zaś swój wyjazd do Syrii uzasadniali odgórnym poleceniem swoich przełożonych. Do „państwa przyjmującego” docierali jednak najczęściej na własną rękę, bezpośrednio na tereny graniczące z Turcją. Podczas gdy zza okna nieustannie dobiegały odgłosy zaciętych walk między grupami szturmowymi Syryjskiej Armii Arabskiej, a bojownikami Wolnej Armii Syryjskiej, pochwyceni rebelianci opowiadali swoje historie – od momentu wstąpienia w szeregi międzynarodowych organizacji islamistycznych, po opuszczenie domu i przybycie do ogarniętej wojną Syrii. Ich paszporty i inne dokumenty również niedwuznacznie informowały, że część z nich jest obywatelami państw UE, jednak nic nie wskazuje na to, by państwa te miały ochotę upomnieć się o ich powrót…

Tego samego dnia udaliśmy się wraz z większą delegacją do jednego ze szpitali wojskowych, by porozmawiać z rannymi żołnierzami wojsk państwowych. Władze syryjskie zadbały o to, żeby udostępniony szpital był „reprezentacyjny” i czysty. Będąc już w środku postanowiliśmy jednak odłączyć się od głównej delegacji i na własną rękę porozmawiać z rannymi i poszkodowanymi. Wśród żołnierzy spotykaliśmy osoby w różnym wieku, weteranów krwawej bitwy o Al-Kusajr, oraz tych, którzy pełnili wartę na punktach kontrolnych w różnych częściach kraju. Szczególne wrażenie wywarł na nas pewien młody idealista, niespełna 21-letni chłopak, który został ciężko ranny jako żołnierz podczas operacji w Al-Kusajr. Wyznał, że pochodzi z miejscowości zamieszkanej wyłącznie przez sunnitów i to z regionu, w którym często sympatyzują oni z rebelią, a pomimo to pragnie, by jego kraj był jednym narodowym domem dla wszystkich religii. Chciałby jak najszybciej wrócić do zdrowia, by znów udać się na front. Wędrując od łóżka do łóżka natrafiliśmy na dyrektora szpitala, który okazał się być chrześcijaninem. Jego wypowiedź kontrastowała ze schludnym i „reprezentacyjnym” wyglądem placówki – brakuje dosłownie wszystkiego, włącznie z podstawowymi lekami, czy częściami zamiennymi do zepsutych urządzeń ratujących życie. Winą za tę sytuację obarczył Unię Europejską i inne państwa, które nałożyły na Syrię embargo na wszelkie zaopatrzenie medyczne. Nasze rozmowy zostały w pewnym momencie przerwane przez rozpaczliwie krzyki kobiety. Do ośrodka przybył transport z żołnierzami, którzy nie potrzebowali już żadnej pomocy.

Niektórzy publicyści i analitycy uważają wojnę w Syrii za konflikt o podłożu religijnym. Rozmowy z syryjskimi przywódcami duchowymi wydają się jednak przeczyć tym tezom. Podczas spotkania z arcybiskupem Kościoła prawosławnego Moussą Khourym usłyszeliśmy, że istnieje jeden, niepodzielny naród syryjski, który bez względu na różnice religijne cierpi jako całość z powodu wojny. Arcybiskup zwrócił jednak uwagę, że świat przemilcza zbrodnie popełniane przez rebeliantów na ludności chrześcijańskiej, tak jak miało to miejsce w Homs, czy w wyzwolonym niedawno przez siły rządowe Al-Kusajr. W ostatnich miesiącach doszło do porwania dwóch duchownych prawosławnych, metropolitów Aleppo. Ich los jest nieznany. Wśród porwanych są także księża grekokatoliccy, oraz osoby świeckie kojarzone z chrześcijaństwem.

By opisać postawę państw Zachodu wobec konfliktu, arcybiskup Moussa posłużył się metaforą rannej, unieruchomionej myszy i chcących jej pomóc wygłodniałych kotach. Mieliśmy okazję porozmawiać również z szefem ochrony prawosławnej świątyni, którym okazała się być drobna kobieta o smutnym uśmiechu. Wyraziła zaniepokojenie ogólną sytuacją chrześcijan w Syrii, zwracając jednocześnie uwagę, że przed rozpoczęciem wojny chrześcijanie stanowili 10% syryjskiego społeczeństwa, natomiast od momentu wybuchu konfliktu wskaźnik ten jest dla nich coraz mniej korzystny.

W następnej kolejności spotkaliśmy się z Wielkim Mufti Ahmadem Badreddinem Hassounem, który ostrzegł, że w przypadku pogorszenia się sytuacji, wojna w Syrii może rozprzestrzenić się na cały Bliski Wschód, a następnie dotrze nawet do Europy i innych części świata. Zanegował jednak istnienie „wojen religijnych” tłumacząc, że tam, gdzie ktoś mówi o wojnie w imię wiary, rozgrywane są raczej czyjeś partykularne interesy. Wielki Mufti sceptycznie wyraził się także o koncepcji „zderzenia cywilizacji” i podkreślił, że czuje się odpowiedzialny nie tylko za sunnitów, ale także za chrześcijan i inne grupy religijne od wieków zamieszkujące Syrię. Kiedy zderzają się dwie kultury – mówił Wielki Mufti – powstaje trzecia, wspólna. Gdy ktoś mówi o zderzeniu cywilizacji, ma chyba na myśli zderzenie ignorancji z ignorancją.

Mufti Hassoun ostrzegał, że według jego osobistych danych i kontaktów, w europejskich meczetach finansowanych przez Arabię Saudyjską i Katar coraz większą rolę odgrywają salaficcy fundamentaliści. Stwierdził, że ów proces nie omija także Polski. Syryjski lider sunnitów potępił amerykańskie dostawy broni dla rebeliantów, uznając je za dowód ignorancji. Hassoun w wyniku swojej prochrześcijańskiej postawy i odmowy udzielenia poparcia rebeliantom stracił swojego syna, który został uprowadzony i zamordowany podczas powrotu ze szkoły. W dniu pogrzebu Wielki Mufti publicznie wybaczył oprawcom.

Pomimo ostatnich sukcesów wojsk rządowych wojna w Syrii daleka jest od zakończenia. Nie może być nawet mowy o generalnym ustabilizowaniu się sytuacji. W Damaszku ludzie starają się żyć normalnie, robią zakupy, handlują, jeżdżą do pracy, stoją w korkach i korzystają z Internetu. Na ulicy wyczuwa się jednak napięcie, żołnierze reagują nerwowo na wszelkie podejrzane zachowania, a zniszczone budynki i samochody nieznośnie przypominają o przyczynach ich zapobiegliwości. Sklepy zamykane są wcześniej niż przed wojną, nikt od dawna nie widział tu już żadnego turysty, a matki wyczekują informacji o swoich synach, którzy walczą w poborowej Syryjskiej Armii Arabskiej, lub dołączyli do rebeliantów i słuch po nich zaginął. Gdy zapada zmrok, nad miastem unosi się jednostajny huk artylerii, suchy trzask broni maszynowej i ryk samolotów bojowych dokonujących nalotów na pozycje nieprzyjaciela. Pomimo widocznej za dnia gry pozorów, naród syryjski przeżywa koszmar, z którego wciąż nie może się wybudzić.

Bartosz Bekier
http://sol.myslpolska.pl

 

Źródło: Bartosz Bekier