JustPaste.it

Rozdział I

Opowiadanie fantastyczne.

Opowiadanie fantastyczne.

 

Młoda dziewczyna pochylała się nad uschniętym krzakiem róży.
Ubrana była w białą szatę, jej kasztanowe włosy falami opadały na plecy aż do pasa
-To ci pomoże- powiedziała do rośliny polewając ją obficie wodą – Jeszcze da się ciebie uratować.
Pogładziła czule uschnięty kwiat. Odkąd dziesięć lat temu została oddana kapłankom bogini piękna Beleco, jej jedyną pociechą były rośliny. Gdyby mogła całe dnie by spędzała w ogrodzie. Niestety miała tyle obowiązków, że chwile jak ta należały do rzadkości. Wymykała się do ogrodu gdy tylko mogła, tak samo jak w dzieciństwie uciekała do lasu. Wciągnęła głęboko powietrze i uśmiechnęła się. Wyraźnie czuła zapach fiołków i jaśminu. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że jest wolna, biega po polanie pokrytej kwiatami, w oddali słyszy śpiew ptaków, szum strumienia, śmiech i…..
- Veron ty niewdzięczna dziewucho! – ciszę przerwał krzyk kucharki- Tyle roboty w kuchni a ty wąchasz kwiatki! Mateno nie będzie zadowolona gdy się o tym dowie.
Dziewczyna wstała i otrzepała spódnicę z kory.
- Brenyo – rzekła spokojnie, choć wiedziała, że odzywa się na próżno – chciałam pomóc tylko tej biednej roślinie…
-Już ja cię znam- chwyciła Veron za łokieć i ciągnęła w stronę domu – tylko się migasz od pracy! Od razu było wiadomo że nic dobrego z czegoś takiego jak ty nie wyrośnie.
Pchnęła dziewczynę na podłogę i odwróciła się w stronę pieca..
-Przekleństwo… – mruczała pod nosem od czasu do czasu gruba kucharka z głośnym hukiem stawiając garnki na ogniu.
Reszta dnia upłynęła Veron na pracy, cisza była przerywana co jakiś czas pojawieniem się Saliko, siedemnastoletniej kapłanki, która nie przepuściła żadnej okazji by dokuczyć dziewczynie. Najpierw naniosła błota z ogrodu, potem potrąciła wiadro z wodą a na końcu nadepnęła Veron na palce u lewej ręki gdy ta ścierała rozlaną wodę.
Saliko znienawidziła Veron od jej pierwszego dnia w świątyni. Początkowo Saliko, kryła się ze swoim postępowaniem. Jednak w dniu kiedy mała Veron pobiegła do Mateno, najwyższej kapłanki, z płaczem gdyż Saliko obcięła wszystkie jej róże, o które tak dbała, otrzymała jedynie siarczysty policzek i słowa, które utkwiły jej w pamieci.
- Nigdy więcej – cedziła Mateno- nie stawiaj siebie na równi z kapłankami ty bękarcie Vengo! Jesteś mniej warta niż bezpańskie psy biegające po wsi! Jedyne na co zasługujesz to pogarda! Niech będziesz przeklęta ty, która sprowadzisz nasz koniec, i niech będzie przeklęty dzień, w którym oczy twe ujrzały nasz piękny, wolny od trosk świat, pomiocie zła! Zejdź mi natychmiast z oczu!
Dziewczynka zapłakana wybiegła do swojego pokoju na poddaszu i już nigdy więcej nie poskarżyła się na Saliko.
Saliko, która podsłuchiwała pod drzwiami, nie mogła dostać większej zachęty. Zamieniła życie Veron w piekło, codzienne ciągnięcie za włosy, podsypywanie z biegiem lat zamieniło się w utrudnianie jej pracy i upokarzaniu przy każdej możliwej okazji.
Nikt kto by zobaczył Saliko nie posądzał by jej o takie podłości. Wyglądała jak uosobienie niewinności, piękna twarz otoczona aureolą jasnych loków i błękitne oczy łatwo zwodziły otoczenie.
Początkowo Veron podejrzewała, że dziewczyna nienawidzi jej z powodu piętna, które nosiła, w końcu to ona miał sprowadzić zagładę na Ludzi Morza, jednak kryło się w tym coś więcej, Saliko nienawidziła po prostu jej – Veron.
Po wykonaniu wszystkich prac udało jej się wymknąć do ogrodu.
Usiadła na ławce pod wielkim dębem rosnącym niedaleko ogrodzenia, i po raz kolejny w swoim życiu zaczęła rozmyślać nad tym jak by wyglądało jej życie gdyby urodziła się choćby jeden dzień później.
- Albo wcześniej…- westchnęła.
Jest przekleństwem dla ludzi, które ma doprowadzić do ostatecznego spotkania z ludem Arbaro, a to skończy się klęską. Ludzie Arbaro to dziki i nieokrzesany lud, którym straszy się już dzieci w kołysce. Ciemni, niebezpieczni o czym Ludzie Morza przekonali się sto lat temu, kiedy Arbaro przybyli na wyspę i pozbawili życia wielu jej mieszkańców. Na szczęście Maro udało się przepędzić ich do lasów. Od tej pory Maro drżeli choćby na myśl o ponownym spotkaniu z Arbaro. Niektórzy liczyli nawet na to, że Ludzie Lasu odpłynęli z wyspy, jednak zniknięcia młodych dziewcząt świadczyły o tym, że ich nadziej są płonne.
Nic by nie dało – pomyślała przyglądając się kosmykowi włosów, który trzymała między palcami –gdybym urodziła się innego dnia, i tak wyglądam inaczej niż inni mieszkańcy wyspy.

Wszyscy Maro mieli jasnoblond włosy i oczy w różnych odcieniach błękitu, ona zaś miała ciemnobrązowe włosy i oczy w odcieniu intensywnej zieleni.
Powtórzyła w myślach przepowiednie, jaką wieszczka Vidante otrzymała od boga zemsty – Vengo  sto lat temu, po ostatnim dniu walki z Ludźmi Lasu.

Dniem gdy Suno i Akvo zatracą granicę
Narodzi się prawda
początek
i koniec
Zielonym zwierciadłem Arbaro chłonąć będzie
nastąpi koniec Maro
zło zmyte zostanie
Arbaro z Maro powstanie
początek prawdziwej Insulo

Nagle rozmyślania dziewczyny przerwały głośne krzyki i ujadanie psów jak na polowaniu. Wstała z ławki przestraszona, usłyszała, że coś przedziera się przez zarośla za ogrodzeniem, cofnęła się gwałtownie i przywarła plecami do drzewa. Przez ogrodzenie przeskoczył młody chłopak o włosach ciemnych jak noc. Ubrany był jedynie w spłowiałe spodnie, z rany na przedramienia obficie ciekła mu krew, rozglądał się jak zwierzę w pułapce szukające ucieczki.
O bogini, to Arbaro! – pomyślała i zakryła usta dłońmi tłumiąc krzyk, jednak to nie pomogło, chłopak odwrócił głowę w jej stronę i spojrzał prosto w oczy.

Veron zdała sobie sprawę z tego, że nie ma drogi ucieczki, za plecami miała pień drzewa , po lewej stronie ogrodzenie, z drugiej strony szopę na narzędzia, a na wprost siebie….. Jego.
Słyszała, że Arbaro są okrutni, ale gdy spojrzała na chłopaka widziała strach w jego oczach, chociaż bardzo starał się go ukryć.
Odwrócił głowę, pogoń było słychać coraz bliżej.
Veron podbiegła do szopy i otworzyła drzwiczki. Nie wiedziała czemu to robi. Ten chłopak był jej wrogiem, nie powinna mu pomagać ale jak można nie pomóc komuś, kto tej pomocy potrzebuje? Miała nienawidzić kogoś kogo nie zna? Czy w ten sposób dopełnia się moje przeznaczenie? – myśl ta pojawiła się nagle.
-Tutaj! Nie będą cię tu szukać – przywołała go gestem.
Chłopak zrobił krok w jej stronę i się zatrzymał. Widać było że walczy sam ze sobą. Jeśli jej zaufa, a ona go oszuka znajdzie się w pułapce i zginie.
- Nie masz żadnego wyboru – powiedziała jakby czytając jego w myślach.
Arbaro podjął szybką decyzję. Mijając ją w drzwiach zatrzymał się na ułamek sekundy i spojrzał w jej stronę. W jego lekko skośnych oczach dostrzegła błaganie i…rzucone wyzwanie. Wstrzymała oddech.
- Możesz mi zaufać – skinął głową i wszedł do środka. Za ogrodzeniem słychać już było mężczyzn,  jeden z nich z trudem przeskoczył przez ogrodzenie i podbiegł do Veron.
-Arbaro! Widziałaś go dziewczyno?!- złapał ją za ramiona i potrząsnął.
Pokręciła przecząco głową.
-Tu go nie ma – krzyknął do pozostałych.
Hałas przywołał inne mieszkanki świątyni, kapłanki i służące zaczęły gromadzić się w ogrodzie.
-Co tu się dzieje, na Beleco?! – krzyknęła Mateno, najwyższa kapłanka bogini piękna.
-Arbaro- odpowiedział mężczyzna jednym słowem, które wiele wyjaśniało  i z powrotem wspinał się na ogrodzenie.
-Nie mają już żadnych świętości!- kapłanka spojrzała w stronę Veron – A co ty tu robisz? Odpoczywasz? Wracaj natychmiast do kuchni!
Veron posłusznie skinęła głową, miała ochotę ostatni raz spojrzeć w stronę szopy ale nie chciała swoim nierozsądnym zachowaniem zdradzić kryjówki Arbaro.
Pobiegła do kuchni za Brenyo. Nie mogła się skupić na pracy, ciągle myślała o tym chłopaku. Czy ciągle tam jest? A może już udało mu się uciec?
Nie musiała się martwic, że ktoś dostrzeże jej zdenerwowanie ponieważ w całej świątyni panowała nerwowa atmosfera. Martwiono się czy młodzieniec był sam, a jeśli nie, czy porwano jakąś młodą dziewczynę.
Część kapłanek nie spożyła nawet kolacji tylko od razu udała się do świątyni by modlić się do bogini by uchroniła ich przed  ludzkim uosobieniem Vengo tym „Arbaro  - nieszczęściem, który śmiał zbrukać ziemię Maro” jak powiedziała najwyższa kapłanka.
Niestety Saliko nie zdecydowała się na modły – pomyślała Veron kiedy musiała jej usługiwać przy kolacji. Na szczęście dziewczyna była tak przejęta tym, że jeden z Ludzi Lasu pojawił się w pobliżu ich świątyni, że nawet nie dostrzegła Veron.  Rozmawiała podniesionym głosem z Flaurą.
Z rozmów kapłanek Veron udało się dowiedzieć, że pogoń została zakończona, Arbaro udało się uciec  do lasu, do swoich i , że żadna z Maro tego dnia nie zaginęła. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, że nic się mu nie stało, sama dziwiła się sobie, że tak martwiła się o chłopaka, którego w ogóle nie znała, ba!, którego powinna z całego serca nienawidzić.
Nienawiść nie leży w mojej naturze- pomyślała – nie potrafiłabym nienawidzić nawet Saliko, która traktuje mnie okropnie.
Kiedy posprzątała po kolacji wreszcie mogła udać się na spoczynek.

Tej nocy nie mogła zasnąć i gdy wreszcie jej to się udało, Brenyo obudziła ją i kazała wziąć się do roboty. Był to siódmy dzień tygodnia,  Sep, dziś czeka ją mnóstwo pracy ponieważ w świątyni będą się odbywać obrzędu ku czci boga słońca – Suno, męża bogini Luno i ojca boga Maro. Po obrzędach odbędzie się uroczysta kolacja, podczas, której będą opowiadane dzieje ich bóstw i ich ludu.
Po sprzątnięciu świątyni wraz ze starą służącą o imieniu Papilio, Veron przyozdabiała świątynie świeżo ściętymi kwiatami, co sprawiło jej ogromną radość.
Jednak dzień pracy się jeszcze nie zakończył, Veron podczas świętych obrzędów w świątyni, na które i tak nigdy nie miała wstępu, musiała przygotować jeszcze kolacje.
W Sep nie musiała wraz z innymi służącymi jeść w kuchni, lecz ze względu na legante – czyli głoszenie dziejów ich bóstw mogła jeść w głównej sali.
Kiedy skończył się posiłek na środek sali wyszła Mateno.
- Moi zgromadzeni – uniosła rękę w górę i na sali natychmiast zapanowała cisza – dzisiejszy święty dzień Sep, jest przeznaczony bogowi Suno lecz dzisiejsza historia będzie dotyczyć naszego ojca boga Morza – Maro i naszej ukochanej bogini Beleco. Możesz zaczynać Saliko – zwróciła się w stronę młodej kapłanki.
Saliko wstała od stołu, i dumna, że jej właśnie przypadł ten zaszczyt, stanęła na środku sali i rozpoczęła legante.
- W czasach dawnych, tak dawnych, że nasi przodkowie nie znali jeszcze wyspy Insulo, Maro syn boga Słońca – Suno i bogini Księżyca – Luno, uzyskawszy zgodę od swojego ojca zszedł na ziemię by móc podziwiać piękno, które w jego świecie nie było znane. Było to piękno życia ludzkiego, bogowie nasi fascynowali się nim od dawna, lecz im samym nie było dane zaznać tego czym jest chęć życia i kochania go jakby każdy dzień miał być dniem ostatnim. Jako prezent od ojca i matki Maro dostał rok życia ludzkiego. Dostał śmiertelność wraz z bólem, strachem, ludzkimi pragnieniami i chorobą lecz również wraz z  nadzieją,  miłością i wszelkimi ziemskimi radościami. Pierwszego dnia życia ludzkiego Maro w odległej krainie spotkał kobietę. Beleco. Jej uroda go zachwyciła, miała piękne, złote włosy i oczy koloru nieba – spojrzała prosto na Veron dając jej do zrozumienia, że jej piękno bogini nie było dane – Tak go zachwyciła, że pojął ją za żonę. Miesiące potem narodził się chłopiec, syn boga, nazwany Morto, 

Maro jednak nie przewidział jednego. Morto urodzony ze śmiertelnej kobiety i boga pod ludzka postacią był człowiekiem. Rozpacz Maro była ogromna, jego pierwszy syn, miał pozostać na ziemi, żyć i umrzeć. Po upływie czasu wyznaczonego przez  Suno i Luno, Maro wrócił do świata bogów – Eterne. Błagał rodziców by pozwolili mu wziąć rodzinę ze sobą. Suno powiedział: Synu, chciałeś żyć jak śmiertelny i to ci dałem, teraz prosisz mnie o nieśmiertelność?
Suno nie mógł się zgodzić by Morto stał się śmiertelny, gdyż Vengo, zagroził iż, wtedy i on swych synów śmiertelnych sprowadzi do Eterne.
Nie chcąc jednak by syn jego najstarszy cierpiał przez wieczność, dał nieśmiertelność Beleco, która stała się boginią piękna, gdyż uroda niewiasty przewyższała urodę nawet nieśmiertelnych. Synowi Maro, Morto podarował zaś wyspę najpiękniejszą ze wszystkich, Insulo, gdzie potomkowie Maro i Beleco, piękni, odważni i prawi mieszkają po dzień dzisiejszy, miłując morze jak ich ojciec z Eterne.
Saliko zakończyła swą opowieść, otrzymawszy skinienie Mateno jak pochwałę, wróciła na swoje miejsce.

Po kolacji Veron, nie mogła przestać myśleć o młodym Arbaro, synu Vengo. Myślami ciągle wracała do szopy, w której go pozostawiła.
-Przecież jego już tam dawno nie ma-skarciła się w duchu.
Jednak jakby jakaś niewidzialna siła ciągnęła ją w tamto miejsce.
Westchnąwszy odrzuciła koc i postawiła nogi na zimnej posadzce. Pośpiesznie narzuciła szatę na koszule nocną i po cichu otworzyła oko, które jak wiedziała z doświadczenia, nigdy nie skrzypiało w dzień ale za to w nocy, gdy chciała się wymknąć hałasowało niemiłosiernie.
Udało jej się bezgłośnie otworzyć okno i wyskoczyć na zewnątrz. Mieszkanie obok kuchni miało jedną zaletę, było nią to, że mieściło się na parterze i nie musiała się wspinać po murze.
Pobiegła w stronę szopy, mocząc kraj sukni rosą. Zapaliła kaganek i rozejrzała się po szopie. Była pusta.
- Czego się głupia spodziewałaś –rozgniewała się na samą siebie- że będzie czekał na ciebie? A gdyby tak? To wtedy co? Znalazłabyś się sama w nocy z Arbaro. Nie, on by mnie nigdy nie skrzywdził.
Nie wiedziała, skąd to wie, po prostu wiedziała. Na parapecie dostrzegła jakiś kształt, poświeciła w tamta stronę. Leżała tam biała róża. Wiedziała, że to podziękowanie za uratowanie życia. Powąchała kwiat. Jeszcze nigdy żaden tak pięknie nie pachniał. Zamknęła oczy i przytuliła kwiat do piersi a oczyma wyobraźni zobaczyła piękne, czarne jak bezgwiezdna noc oczy.