JustPaste.it

Przeznaczenia

 - Już brak mi tchu, brak mi tchu, brak mi... - mamrotałam do samej siebie, biegnąc z zawiniętym w koc, płaczącym ze strachu sześciomiesięcznym dzieckiem. Trzymałam jego główkę, starając się jak najmocniej wciskać ją w stary, włochaty koc, by nikt przypadkiem nas nie usłyszał. Bez wątpienia wzbudziłabym podejrzenia przypadkowo spotkanej osoby. Na szczęście to był las. Ciemny i gęsty, z dala od cywilizacji. To miejsce właśnie wybrałam.

Jest rok 1911. Nazywam się Irma Bunsche, mam dwadzieścia sześć lat i właśnie porwałam dziecko. Czy mam na to logiczne wytłumaczenie? Czy mogę wyjaśnić dlaczego to zrobiłam? Tak.

Każdy człowiek rodzi się, by wypełnić jakąś misję. Ja nie jestem wyjątkiem. Los narzucił mi coś, co w pierwszej chwili wydaje się okrucieństwem najwyższego stopnia – zabicie tego dziecka, To sześciomiesięczne, nieświadome końca swojego istnienia i niewinne stworzenie musi zginąć z moich rąk jeszcze dziś. To właśnie jest moją misją, celem mojego życia, czymś, co muszę wypełnić, by odzyskać spokój i by inni go odzyskali.

Od szesnastego roku życia w moich snach rozmawiam z dziećmi, które pokazują mi swoje pełne strachu i bólu historie. Proszą mnie o pomoc i wskazały drogę, którą musiałam przejść, by dziś biec przez las z tym dzieckiem.

To dziecko to mały Josef Menele, a polskie, żydowskie i cygańskie dzieci błagają, by zabrać mu życie. One chcą żyć, więc on musi zginąć.

Do swojej misji przygotowywałam się od czterech lat. Wiedziałam dokładnie kiedy się urodzi mały Menele, w którym szpitalu i gdzie będzie mieszkał. Dokładnie obserwowałam zwyczaje jego rodziców, by móc wykraść go niezauważona. Dokładnie przygotowałam domek w lesie i tu również upewniłam się, że nie zostanę przez nikogo zauważona. Dla swojej misji zrezygnowałam z własnego życia, nie mam przyjaciół, rodziny, więc nikt nie zauważy mojego zniknięcia. Wszystko dopięłam na ostatni guzik. W końcu przecież jestem Niemką.

Dobiegłam do domku na skraju lasu. Spod wielkiej doniczki wyjęłam klucz i weszliśmy do środka. Dziecko wciąż wrzeszczało. Bolała mnie już od tego głowa, poza tym jestem przepełniona nienawiścią do tego człowieka, drażnił mnie podwójnie. W snach widziałam co robi, czułam ból i strach męczonych, w imię nauki dzieci. Stałam obok patrząc na pseudonaukowe eksperymenty doktora-potwora.

Rzuciłam go na łóżko. Trzepał rękami i nogami.

 - Muszę się szybko zabrać do roboty, bo długo nie zniosę tego krzyku. Fakt, ów wrzaski jeszcze bardziej mnie nakręcają, więc zrobię to bez problemu. Zrobię to szybko, bo nie chcę go już słuchać.- mówiłam do siebie.

Zdjęłam płaszcz i powiesiłam go na gwoździu przy drzwiach. Spod łóżka wyciągnęłam małą łopatkę i kilka innych rzeczy, takich jak nóż, młotek, które tak naprawdę nie wiem po co ze sobą zabrałam. Przecież nie walnę dziecka łopatą ani młotkiem. Są prostsze sposoby, na przykład uduszenie poduszką, wstrzyknięcie trucizny,.Nie mam zamiaru brudzić sobie rąk krwią kogoś, kto z przyjemnością będzie brudził sobie ręce krwią niewinnych ofiar.

Jestem przygotowana.

Dziecko wciąż ryczy.

Stanęłam nad nim. Jest tak strasznie zapłakany, że aż nie może złapać powietrza. Jest wystraszony. Ale zupełnie mnie to nie obchodzi. Niech ryczy, zrobię sobie herbatę.

 - Może sam się udusisz tym ryczeniem, zanim ja to zrobię? - zapytałam go stawiając czajnik na piec - przynajmniej nie będę miała cię na sumieniu aż tak do końca.

Nie liczyłam na jakąkolwiek odpowiedź. Wciąż wrzeszczał. Ja z tego stresu, albo bardziej z tego maratonu przez miasto i ten wielki las zgłodniałam. Na to też byłam przygotowana. Zrobiła sobie przed wyjściem kanapki. Na myśl o nich pociekła mi ślinka, więc szybko wyjęłam je z plecaka i usiadłam z nimi do stołu.

Wrzeszczał bez opamiętania, a ciężko mi jeść w takich warunkach, pomyślałam, że może jak on się pierwszy naje, to zaśnie i wtedy ja będę mogła zjeść w spokoju. A i ubić mi go będzie łatwiej jak będzie spał. Wyjęłam z plecaka mleko i butelkę, wlałam do pełna i dałam mu. Musiał być bardzo głodny bo przyssał się na dobre do niej. Postanowiłam więc zjeść teraz. Puszczając butelkę znów zaczął wrzeszczeć bo wypadł mu smoczek z ust.

- Nie mów tylko, że jeszcze mam cię karmić – wrzasnęłam w kierunku dziecka – mały potworek, doktorek- potworek sam nie umie jeść? W porządku, to twój ostatni w życiu posiłek, więc się najedz do syta, potrzymam ci butelkę. Jedną ręką trzymając za butlę udało mi się sięgnąć po moje kanapki. Usiadłam na łóżku obok niego i jedliśmy razem. Zamknął oczy, pewnie będzie spał.

Oparłam się o poduszkę i też przymknęłam oczy. Zastanawiałam się nad tym, jak wspaniale zachowuję spokój. Czy to zasługa tego, że od tylu już lat żyję ze świadomością tego, co mam zrobić i moja psychika jest na to przygotowana, nerwy zamurowane a serce tak mocno zaślepione, że nie widzi małego dziecka, tylko wcielenie zła? Czy może jestem socjopatką, zaburzoną osobowością i dlatego zabicie dziecka przychodzi mi z taką łatwością?

Obudził mnie płacz. Było już ciemno. W tak gęstym lesie nie widać zupełnie nic, więc pokój wydawał się czarny. Spanikowałam, bo nie naszykowałam świec – będę miała problem by je teraz znaleźć, do tego miałam przecież pewne plany, a zasnęłam. Spaliśmy bite dziesięć godzin, okazało się, gdy już zrobiłam jasność i mogłam zerknąć na zegarek.

 - No to do roboty – powiedziałam biorąc z łóżka wielką białą poduszkę.

Stanęłam nad dzieckiem trzymając ją w obu rękach. Mały przestał płakać, przyglądał mi się z zaciekawieniem, od czasu, do czasu zerkając na poduszkę. Mówił coś w swoim języku, miałam wrażenie, że mówi do mnie, więc zamknęłam oczy i wcisnęłam poduszkę w dziecko.

 - Cholera, nie mogę! Nie mogę tego zrobić w ten sposób – krzyczałam – Ty jesteś zło wcielone, a ja nie umiem cię zabić! Wiesz co ty będziesz robił w życiu, mały doktorze-potworze? Będziesz męczył i zabijał niewinnych ludzi, biednych i przestraszonych, którzy niczym sobie na to nie zasłużyli! Czy ty zasługujesz by żyć? Sam sobie odpowiedz.

Nie odpowiedział...Uśmiechnął się do mnie.

Życie jest podłe.

Jeden jego uśmiech i zmiękłam. Mam nadzieję, że tylko chwilowo. Głęboko starałam się zakopać instynkt macierzyński, widocznie zakopałam go zbyt płytko.

Usiadłam na łóżku obok niego i nie wiem co dalej. Nie przewidziałam, że tak to się potoczy. Wszystko, co było dopięte na ostatni guzik, teraz wydaje się czymś, co mnie przerosło.

 - Nie umiem...

Rozglądam się po pokoju, patrząc na te sprzęty, które miały mi pomóc w morderstwie, na zmianę patrząc na to dziecko, dla którego to wszystko zorganizowałam. Jestem zbyt słaba. Jeden jego uśmiech i poległam. Miałam zabić jego, a to on zabił mnie i moje plany jedną miną. Nawet nie wiem do końca, czy to był rzeczywiście uśmiech, czy jedynie jakiś grymas!

Życie jest podłe. Ale i takiemu życiu trzeba umieć stawić czoła.

Zawinęłam dziecko w koc, założyłam płaszcz, zebrałam najpotrzebniejsze rzeczy i wyszliśmy.

Pełna obaw ruszyłam przed siebie.

 

     ***

 

Jesteśmy w pociągu. Pustym, zimnym i hałaśliwym wagonie dla bydła, który doprowadzi nas do nowego życia.

 - Tak mały, zaczniemy razem nowe życie. Zmienię twoje przeznaczenie, Zrobię co w mojej mocy byś wyrósł na dobrą duszę. Śpij spokojnie, synku. Mamusia zadba o ciebie – mówiąc to pocałowałam go po raz pierwszy. Poczułam, że od tego momentu stanowimy jedność.

I tak się stało. Byliśmy jednością. Dorastał pod moim okiem. Zakorzeniłam w nim miłość do muzyki, sztuki, poezji i umiejętność życia w zgodzie z naturą i Bogiem. Czuję, że udało mi się zmienić los, jaki miał przeznaczony.

Jest dobrym synem. Studiuje malarstwo w stolicy. Codziennie wraca w porze kolacji, witając mnie pięknym uśmiechem i całusem. Tak jak i dziś.

 - Dzień dobry, mamo! Jak ci minął dzień?

 - Witaj synuś. Dziękuję, minął mi dobrze. A tobie?

 - Wspaniale, mamo. Siadaj, muszę ci coś opowiedzieć – skierował mnie w stronę krzesła.

 - Co się stało, że jesteś taki podekscytowany? Poznałeś dziewczynę? Zakochałeś się? - pytałam niecierpliwa.

 - Nie mamuś. Słuchaj mnie...jadąc na uczelnię, znalazłam w pociągu książkę. Czytałem ją całą drogę, na wszystkich zajęciach i przerwach, czytałem wracając do domu. Pewnie zostawił ją jakiś student, który wysiadał w pośpiechu.

 - I...? Co to za książka?

 - Ciiii... - uciszył mnie – Chcę zmienić kierunek studiów. Chcę studiować medycynę. Wyjechać do Niemiec bo tam są dobre uczelnie. To była książka o podstawach anatomii. Mamuś, jakie to wszystko jest fascynujące! Budowa szkieletu, mięśni, to jak pracuje ludzkie oko, mózg, dlaczego słyszymy....

On mówił i mówił dalej ale ja już nie słyszałam jego słów. Huczało mi w głowie. Moje życie runęło właśnie. On wciąż coś do mnie mówił, tłumaczył, pokazywał strony tej przeklętej książki.

 - Mamuś? Słuchasz mnie? - próbował przerwać moją izolację od świata, trącając mnie delikatnie w ramię.

Nie udało mu się. Tak samo, jak mi nie udało się to, o co walczyłam całe lata. Myślałam, że wywalczyłam jego i swoje życie, piękne i spokojne, pełne dobrych uczuć.

Usiadł.

Ja wstałam.

 - Mamo, co się stało?

Czuł, że dzieje się coś złego. Widział to w moich oczach, słyszał w oddechu. Powoli okrążyłam stół dwa razy dokoła. Przestał już mówić, przestał pytać. Niespokojnie czekał na jakąkolwiek moją reakcję, na jakiekolwiek moje słowo.

Moje myśli wciąż były tak niespokojne, ale powoli dochodziłam do siebie. Dobrze wiedziałam co mam robić. Spojrzałam w jego oczy, na jego piękną twarz i piękne dłonie. Mój synuś...jedyny...ukochany...

Moje serce pękało z żalu, że po raz drugi w życiu los zgotował nam takie piekło. Miałam wielką odwagę by porwać to dziecko, wielką siłę by próbować zmienić jego przeznaczenie. Niestety, nawet wielka siła okazała się zbyt marna w takiej walce z losem.

 - Przeznaczenia nie da się zmniejsz synu, przepraszam cie – mówiąc te słowa, jednocześnie pocałowałam go w tył głowy i wbiłam mu strzykawkę z trucizną.

Upadł na stół.

Zawsze będzie moim ukochanym synkiem ale wiem, że zawsze byłby też Doktorem Mengele.

Pewnych spraw nie da się zmienić, można jedynie przeciągnąć je w czasie. Teraz to wiem.f57d198d650f04a89fd14343701fe541.jpg