JustPaste.it

Służby informacyjne Bizancjum

Zapewne pod wpływem wchodnich sąsiadów, przede wszystkim Persji, Cesarstwo Zachodnie, czyli Bizancjum wytworzyło szeroko rozbudowane i sprawne państwowe służby informacyjne

Zapewne pod wpływem wchodnich sąsiadów, przede wszystkim Persji, Cesarstwo Zachodnie, czyli Bizancjum wytworzyło szeroko rozbudowane i sprawne państwowe służby informacyjne

 

Imperium Romanum wierzyło w potęgę, sprawność, wyszkolenie oraz zdyscyplinowanie swej machiny wojennej opartej na legionach i lekceważyło znaczenie uzyskiwania i przetwarzania informacji wywiadowczych. Wywiad zagraniczny, w zasadzie tylko płytki, pozostawiono dowódcom garnizonów pogranicznych, a kontrwywiad był szczątkowy (bo kto by chciał się porwać na Imperium?).

Świadectwem tego lekceważenia pozyskiwania informacji o zagranicznych przeciwnikach są dwa fakty, które swego czasu znał każdy gimnazjalista: gęsi, a nie rozpoznanie, ostrzegły Rzymian, że Galowie szturmują nocą kapitolińskie wzgórze oraz skryte podejście Hannibala aż pod Rzym streszczające się w pełnym desperacji okrzyku Hannibal ante portas!   

Rozbudowane były natomiast służby bezpieczeństwa wewnętrznego, przy czym niemal każdy liczący się polityk (senator) tworzył prywatną służbę szpiegującą rywali. Ta mnogość prywatnych siatek wywiadowczych sprawiała, że w czasach Republiki nie powstała centralna służba państwowa. Każda frakcja w Senacie obawiała się bowiem, że służbę taką zdominują rywale.

W przeciwieństwie do Imperium Rzymskiego,  Cesarstwo Zachodnie, czyli Bizancjum wytworzyło wyspecjalizowane,  rozbudowane i sprawne państwowe służby informacyjne.

Ich podstawą był przejęty z Rzymu i udoskonalony system poczty państwowej – cursus publicus - opartej na zmilitaryzowanej jednostce gońców. Zapewniali oni szybką łączność, co jest podstawowym warunkiem skutecznego funkcjonowania służby specjalnej. Chętnych do korzystania z państwowej poczty nie brakowało, co prowadziło do korupcji i w 438 roku cesarz Teodozjusz II wydał Kodeks reorganizujący pocztę i ograniczający korzystanie z jej usług wyłącznie do osób pozostających w służbie państwa. Zarządzenia Teodozjusza II były bardzo szczegółowe. Między innymi określały liczbę koni, mułów i osłów, które należało trzymać w gotowości na każdej stacji poczty i w każdym zajeździe. Przy czym najlepsze konie zarezerwowane były dla gońców. Korzystający z poczty musieli mieć „delegację”, zwaną evectio, podpisaną przez urzędnika odpowiednio wysokiej rangi, a w drodze mieli prawo do darmowych noclegów w pocztowych zajazdach oraz wiktu na koszt państwa. Gońcy dostawali „suchy prowiant”, tak  by mogli posilać się w siodle nie tracąc czasu. Pozostali podróżni jedli w zajazdach. Sądząc z zachowanych dokumentów menu bizantyjskich zajazdów pocztowych było bardziej zróżnicowane i wykwintniejsze niż olbrzymiej większości współczesnych restauracji lotniskowych, dworcowych, czy moteli.       

Reforma Teodozjusza II sprawiła, że cursus publicus funkcjonowała perfekcyjnie, o co dbali ustanowieni przez cesarza inspektorzy – curiosi – sprawdzający wyrywkowo „delegacje” i donoszący do prefekta lub szefa cesarskiej kancelarii (magister officiorum) o przypadkach podróży bez „delegacji” lub nadużywania przywilejów gwarantowanych „delegacją”. 

Szybkość bizantyjskiej poczty z tych czasów była zdumiewająca. Jeszcze przed reorganizacją Teodozjusza II, historyk Sokrates Scholasticus odnotował w swym dziele Historia Ecclesiastica, że w 421 roku wiadomość o zwycięstwie w bitwie nad jeziorem Wan na Wyżynie Armeńskiej goniec przywiózł do Konstantynopola trzeciego dnia, pokonując konno około 1600 kilometrów. W VI wieku podróżny korzystający z poczty państwowej mógł dojechać z Konstantynopola do Rzymu w miesiąc, a jeśli była pilna potrzeba, to nawet w 24 dni.  

Sprawna poczta umożliwiała sprawne funkcjonowanie służb bezpieczeństwa państwa. Skargi na frumentari, którzy stanowili tajną policjęw czasach Imperium Rzymskiego były tak liczne i powszechne, że bizantyjski cesarz Konstantyn (a być może jeszcze rzymski cesarz Dioklecjan) rozwiązał tę służbę i na jej miejsce utworzył nową organizację agentes in rebus – agenci spraw publicznych. Nazwa agentes in rebus pojawia się po raz pierwszy w dekrecie cesarza Konstantyna z 319 roku. Wiadomo stąd, że tworzyli organizację paramilitarną zgrupowaną w specjalnej scholi odmiennej od regularnych formacji wojskowych, chociaż agentes podobnie jak żołnierze gwardii imperialnej zakwaterowani byli w pałacu cesarskim, żeby być zawsze do dyspozycji. Agentes mieli umundurowanie podobne do wojskowego, pięć stopni z regularnymi awansami, podobnie jak w wojsku, oraz podobny, co żołnierze czas służby. Liczebność scholi określał cesarz w zależności od potrzeb swoich i administracji państwowej. Zazwyczaj było ich kilkuset, ale cesarz Julian ograniczył liczbę agentes in rebus do 17 zmuszony do tego licznymi skargami prowincjonalnych urzędników na nadużycia władzy ze strony zaufanych funkcjonariuszy basileusa (taki był tytuł władcy). Kodeks Teodozjusza II stanowił, że schola może liczyć 1124 agentes, cesarz Leon I zwiększył ich liczbę do 1248.

Jak się wydaje agentes in rebus byli służbą najwyższego zaufania, bowiem cesarz Konstancjusz powierzył jej nadzór nad gońcami i funkcjonowaniem cursus publicus. Nadzorowali także wykonanie cesarskich poleceń, funkcjonowanie administracji lokalnej oraz pracę zarządców prywatnego majątku cesarza. Prowadzili też działania  kontrwywiadowcze w prowincjach pogranicza, w portach i na statkach handlowych.

Z agentes najwyższych rangą, o dużym stażu i doświadczeniu dobierano grupę szczególnie zaufanych, których zadaniem było tropienie antycesarskich spisków i aresztowanie szpiegów. Cesarz lub szef imperialnej kancelarii, któremu podlegali, zlecał im też inwigilację osób podejrzanych i to zarówno na obszarze cesarstwa jak i zagranicą. W jednym z iluminowanych XIV wiecznych manuskryptów zachował się rysunek jak dwaj agentes wysłani przez cesarza Leona VI podsłuchują dwóch mężczyzn zapewne podejrzanych o knucie przeciwko basileusowi.

Korpus agentes in rebus był więc odpowiednikiem współczesnej służby bezpieczeństwa państwa. Równolegle działała pierwsza odnotowana w historii komórka prowadząca kontrwywiad polityczny – Biuro do spraw Barbarzyńców (scrinium barbarorum).

Najwcześniejsza informacja o Biurze pochodzi z V wieku i sądząc z niej była to komórka elitarna. Liczyła 4 funkcjonariuszy wybranych ze szczególnie inteligentnych i zaufanych agentes in rebus lub z urzędników innych instytucji. Podlegały im prowincje cesarstwa: Azja, Pont, Orient oraz Tracja wraz z Illirią. Formalnie Biuro do spraw Barbarzyńców zajmowało się opieką nad przybywającymi do Konstantynopola poselstwami, orszakami władców oraz ważnymi osobistościami cudzoziemskimi. Zapewniało tłumaczy, kwatery, wikt i opierunek.

W dziele (może raczej instrukcji dla administracji państwowej) O strategii z VI wieku jest jednak znamienna uwaga: „przybywający do nas posłowie winni być podejmowani z godnością i szczodrobliwością, ponieważ posłów wszędzie traktuje się z najwyższym szacunkiem. Ich służbę należy jednak bacznie obserwować, aby nie pozwolić jej na zbieranie wiadomości  przez wypytywanie naszych mieszkańców.”

Biuro do spraw Barbarzyńców zbierało też skrzętnie informacje o krajach ościennych, zamieszkujących je ludach i ludziach z lokalnego „aparatu władzy”.  A potem zakładano im teczki. Kto ma wpływy i jakie? Skąd pochodzi, jakie ma korzenie i co może na nim zrobić dobre wrażenie? Kogo można przekupić i za ile?. Te ostatnie informacje były szczególnie cenne, gdyż łapówki uważane były w Konstantynopolu za tanie narzędzie prowadzenia polityki zagranicznej. Wór złota był mniejszym wydatkiem niż mobilizacja i utrzymanie wojsk. Kierowano się przy tym zasadą, że nie ma ludzi nieprzekupnych, trzeba tylko dobrać odpowiednią łapówkę. I tutaj teczki Biura do spraw Barbarzyńców były bardzo przydatne. Pod koniec XI wieku sułtan Seldżuk wysłał do Konstantynopola poselstwo dla polubownego rozstrzygnięcia sporów granicznych. Cesarz Aleksy I Komnen zawarł ciche porozumienie z posłem sułtana i za sowitą łapówkę „wynegocjował” twierdzę Sinope. Zanim sułtan dowiedział się o przeniewierstwie swego wysłannika, wojska bizantyjskie zajęły graniczną fortecę. W 1270 roku cesarz Michał VIII darem złota dla papieża Mikołaja III oddalił groźbę ataku ze strony panującego na Sycylii Karola Anjou. Papież zakazał ambitnemu Karolowi atakować Konstantynopol i zalecił mu organizację wyprawy krzyżowej do Tunezji.

Archiwizowane przez Biuro do spraw Barbarzyńców materiały wywiadowcze sprawiały, że udając się z poselstwem bizantyjscy dyplomaci byli doskonale poinformowani o rozmówcach, z którymi mieli rokować. Potrafili dzięki temu zawierać korzystne porozumienia i tak manewrować, że Bizancjum miało niemal zawsze jakiegoś sojusznika na geograficznych tyłach przeciwnika.

Płytkim wywiadem wojskowym i kontrwywiadem na zagrożonym (najpierw przez Persję, a później przez Arabów) pograniczu w Azji Mniejszej zajmowała się specjalna jednostka gwardii akritai. Złożona z pieczołowicie dobieranych najlepszych żołnierzy miała za zadanie prowadzić rozpoznanie sąsiadujących ziem, alarmować Konstantynopol na wypadek zagrożenia oraz zapobiegać przenikaniu wrogich szpiegów i tajnych agentów na terytorium Bizancjum. Rozmieszczone w stałych strażnicach niewielkie oddziały akritai odznaczały się mobilnością, znajomością terenu działania i umiejętnością przetrwania na wrogim terytorium. Poszczególne strażnice komunikowały się wzrokowo zaś zebrane informacje przekazywano do Konstantynopola gońcami poczty państwowej.

Kiedy Arabowie opanowali część Cylicji i zaczęli łupić szybkimi zagonami bizantyjskie ziemie, system łączności zmieniono na przekazywanie sygnałów ogniowych ze stanowiska na stanowisko wzdłuż granicy, a dalej przez całą Azję Mniejszą, aż na wieżę kościoła Pharos górującą nad pałacem cesarskim. Stojący na posterunkach dzień i noc żołnierze „łącznościowcy” byli bardzo sprawni i jeśli wierzyć zachowanym zapisom alarmowa wieść z pogranicza docierała do Konstantynopola w ciągu godziny.

Rozpoznanie głębokie prowadzili wywiadowcy infiltrowani na terytorium potencjalnych przeciwników, zazwyczaj pod przykryciem kupców lub podróżników, oraz przez „tajnych przyjaciół” Bizancjum (kruptoi philoi), czyli zwerbowaną agenturę. Werbunek prowadzono niemal na takich samych zasadach co dzisiaj: pieniądze, afiliacja religijna, ambicje polityczne, niezadowolenie wysokiego urzędnika z aktualnie rządzącej ekipy.

Zachowały się świadectwa pracy na dwie strony. Perski władca Chosroes podniósł zwyczajowe „stawki honoracyjne”  i przewerbował bizantyjskich wywiadowców. Skutek musiał być pozytywny bowiem kronikarz Procopius z Cezarei w swych Anecdota odnotował iż Chosroes „odebrał swą nagrodę w wiadomościach”.

Bizancjum miało też „tajnych przyjaciół” na bułgarskim dworze, ale pozbyło się ich przez łatwowierność cesarza Konstantyna V. Wrogi w sercu Bizancjum bułgarski kagan Celerik zmamił basileusa sugestią ucieczki do Konstantynopola przed buntującymi się bojarami. Poprosił przy tym Konstantyna V o przysłanie listy sympatyków Bizancjum wśród bojarów, żeby mógł rozeznać, kto jest jego potencjalnym sojusznikiem. Naiwny cesarz wysłał listę „tajnych przyjaciół” na bułgarskim dworze, a Celerik wezwał kata i pozbył się opozycji likwidując jednocześnie bizantyjską agenturę.

Z zachowanych dokumentów wynika, że bizantyjskie siatki agenturalne funkcjonowały również w Arabii. Cennym agentem Bagdadzie był niejaki Mikołaj, były poborca podatkowy, który oskarżony o nadużycia zbiegł z Bizancjum do Arabów i przeszedł na islam. Wiele jednak wskazuje, że afera finansowa i oskarżenie o sprzeniewierzenie zostały sfingowane dla zapewnienia Mikołajowi wiarygodnej legendy. W politycznie decydującym momencie w stosunkach bizantyjsko-arabskich dowódca pogranicznego garnizonu otrzymał bowiem z Bagdadu przesyłkę od Mikołaja – kawałek zabarwionego na czarno płótna. Kazał go uprać, czarny barwnik puścił i wyłonił się tekst zakodowanej wiadomości. Przekazana do Konstantynopola, umożliwiła Radzie Regencyjnej podjęcie korzystnych decyzji politycznych.

Przedstawiony tu opis wypadków dowodzi, że Mikołaj musiał mieć uzgodnione wcześniej: system łączności, sposób utajniania korespondencji oraz hasło informujące, że przesyłka dostarczona przez posłańca zawiera tajne wiadomości. Musiał też otrzymać wcześniej zadanie uzyskania konkretnych informacji, co świadczy, że utrzymywano z nim łaczność dwustronną. Wszystkie te elementy przemawiają za tezą, że Mikołaj był raczej sprytnie legendowany i infiltrowany na terytorium Kalifatu niż zwerbowany na miejscu.

Wywiad bizantyjski miał ułatwione zadanie, kiedy Arabowie zajęli Syrię, Afrykę Północną i Egipt. Na ziemiach tych mieszkała liczna społeczność chrześcijańska co sprawiało, że  funkcjonujące tam siatki szpiegowskie były rozbudowane i miały oparcie wśród lokalnej ludności.

Reforma administracyjna przeprowadzona w Bizancjum w połowie VII wieku i utworzenie okręgów wojskowych (themata) spowodowała zmiany w systemie wywiadu wojskowego. Pozyskiwanie informacji o charakterze militarnym należało od tego czasu do obowiązków dowódcy okręgu wojskowego (strategus), w którego sztabie za wywiad odpowiedzialny był kwatermistrz. Zbieraniem informacji o znaczeniu taktycznym zajmowaly się niewielkie grupy zwiadowców tworzone na szczeblu każdej tagma, czyli liczącego około 400 żołnierzy odpowiednika rzymskiego legionu. Zadaniem zwiadowców było rozpoznanie terenu przyszłych działań i zebranie wiadomości o źródłach wody, drogach, ścieżkach, brodach, lokalnych mieszkańcach, itp. W razie potrzeby zwiadowcy wyprawiali się po „języka” i przesłuchiwali go. 

Bizancjum miało także wywiad morski. Prowadziły go sztaby stałych baz marynarki wojennej rozmieszczonych w strategicznych punktach najważniejszych akwenów. Na Morzu Czarnym był to ufortyfikowany Chersoń na Krymie. Z bazy Aila w Zatoce Akaba obserwowano co dzieje się w akwenie Morza Czerwonego. Baza Abydos strzegła Dardaneli i Morza Marmara, z Dyrrachium (obecnie Durazzo w Albanii) kontrolowano Adriatyk. Z baz na Sycylii i Sardynii nadzorowano zachodnie rejony Morza Śródziemnego. Strategicznie i wywiadowczo najważniejsza była jednak wzniesiona z rozkazu cesarza Justyniana afrykańska baza marynarki wojennej Septem (Ceuta). Tak jak leżący po drugiej stronie cieśniny brytyjski Gibraltar, strzegła ona przejścia z Oceanu Atlantyckiego na Morze Śródziemne i była ufortyfikowana tak potężnie, że wspomiany już historyk Procopius oceniał ją jako „nie do zdobycia”. W Septem miescił się znaczący ośrodek bizantyjskiego wywiadu morskiego skąd prowadzono rozpoznanie wybrzeża Hiszpanii, Galii, Włoch, aż po akwen Adriatyku i zbierano informacje o charakterze wojskowym, politycznym i gospodarczym. Tworząc ten ośrodek Justynian zobowiązywał swoich następców, by strzegli Septem jak źrenicy oka, bo widać stąd całe Morze Śródziemne.

Justynian nie był jedynym cesarzem troszczącym się o utrzymanie służb wywiadowczych na odpowiednio wysokim poziomie. Autorstwo dzieła Strategicon z końca VI wieku, gdzie nie brakuje wskazówek jak skutecznie prowadzić wywiad i analizować zebrane informacje, przypisywane jest cesarzowi Maurycemu. Zawarta jest w nim kardynalna lekcja dla rządzących: „nigdy nie odpraw wolnego lub niewolnika, ani w dzień, ani w nocy, ani kiedy śpisz, ani kiedy jesz, ani kiedy jesteś w kąpieli, jeśli powie ci, że ma dla ciebie wiadomość”.  W Bizancjum przestrzegano tej lekcji z dobrym skutkiem.

Rafał Brzeski