JustPaste.it

Bat o wschodzie. (Opowiadanie).

Historia wojenna - przewiezienie młodej Żydówki z Warszawy do Modlina batem. Opowieść oparta na faktach z elementami fikcji literackiej (np rok, miejsca, nazwiska). Polecam.

Historia wojenna - przewiezienie młodej Żydówki z Warszawy do Modlina batem. Opowieść oparta na faktach z elementami fikcji literackiej (np rok, miejsca, nazwiska). Polecam.

 

           Każdy chłop to wie. Każda baba też. Dawniej ta świadomość szersza była jak dziś. Kto mieszka na polu ten wykształcony, czy nie, poznał podstawowe tajniki astronomii solarnej. Wie, że słońce wschodzi na wschodzie dwa razy w roku i zachodzi na zachodzie tak samo - dwa razy. Wówczas noc zrównuje się z dniem lub dzień z nocą. Latem słońce dłuższą zatacza drogę z północnego wschodu na północny zachód, zimą skraca swoje obserwacje. Na Boże Narodzenie ledwo wychyla łepek na południowym wschodzie i zaraz zachodzi na południowym zachodzie. Kto dziś pamięta dawną wieś, gdzie dziad i baba opowiadali dawne gawędy – dla tradycji i dla pamięci? Ludzie spotykali się w chałupach i na polach, razem pracowali i wspólnie spędzali czas wolny od pracy. Dawna wieś to dawne myślenie, to rodzina na roli, ciężka praca i odpoczynek, i wreszcie kwintesencją dawnej wsi literackiej i prawdziwej wsi są społeczności wiejskie i nastrój, który tworzyli. Dla mnie wieś to nie tylko pole, ale i rzeka – duma polska, rozległa, potężna i rwąca choć już nie najczystsza i pić z niej nie wolno, a nawet i chlapać się u jej brzegów już nie wypada.

Z chałupy wychodziłeś na południe, gdzie nad psią budą słońce górowało do obiadu, toteż w zaciszu zimna tak znać nie było, jak w polu. Na wschodzie rozciągał się las górzysty, że sąsiadów nie było tam widać, a na zachodzie pola jak dywany, do żniw już gotowe. W oddali chałupa Boretków, która mieściła się na wzgórzu, ale nie ujrzałeś jej jak nie przeszedłeś dziesięciu kroków od drzwi. Na południe zaś za drzewami i ową psią budą Wisła płynie. Na niej ruch zawsze, to flisaki towary spławiają, te z Warszawy, tamte do Wyszogrodu, to parowiec powoli przechodzi aż śpiewy słychać jak se miastowe tańcują.

Na południe w podwórzu rozpływa się cucha cisza i tylko szum wody słychać i krowy na pastwisku jak cudnie muczą basem dalekim. Aż miło posiedzieć w cieniu, jak ta baba starsza, co se tu tak mieszka z dziadem po pradziadach, po praszczurach. A dobrze jej i za nic starucha by nie oddała stuletniej chaty tej klasycznej - rzekłbyś skansen - budowli oddalonej nieco od wsi.

W 50 lat później wnuczek podbiega do niej:

  • Babciu! Babciu!

  • Ino chodź dziecko, opowiem ci cosik.

  • Babciu – usiadł koło niej i przytulił się chłopiec, co na pierwsze wakacje od szkoły przybył.0b0fb140cfdae2600f752fa1512650fc.jpg

  • Jak byliśmy mali, tu nad Wisłą wszystko się działo. A gdzie tam do drogi, kiedy to tu na rzece ruch panował największy. Dziadek twój miał bat. Woził nim piasek i żwir i niejedno widział, i woził przed wojną i po wojnie. Pazury z Czerwińska też mieli bat, pływaliśmy razem z nimi do Warszawy. Dla bezpieczeństwa tak się zaprzyjaźniliśmy. W 43 roku baliśmy się okropnie, bo jedna Żydówka się przybłąkała do nas i prosiła żebyśmy jej siostrę ze stolicy wywieźli na bacie. Dziadek miał serce dla ludzi i jedzenie do Warszawy woził i pomagał ludziom, choć bał się ogromnie Niemców. Czasy to były paskudne, że człowiek bał się świniaka zarżnąć na swoim, bo by inni we wsi do służb zniemczonych donieśli.

    W noc cumowaliśmy na Pradze, to dla Niemców wozić kazali żwir, co pod nim schować mogliśmy warzywa i mięsa jak płynęliśmy do Warszawy. Jekeśmy wracali, to nie było gdzie chować. Dziadek umówił się, że odbierze Żydówkę w porcie, tego dnia, co my tam dopłyniemy i rozładujemy. Tej nocy Niemcy rozzłoszczone strzelali, ludzi mordowali. Miasto nie spało. Słychać było wybuchy i wystrzały. Coś ich ugryzło akurat jak my żeśmy Żydówkę - bidulkę mieli ratować od getta. Baliśmy się i nie spaliśmy. Na drugą przyprowadzili nam dziewkę ładną, młodą czarnulkę cichutką, co uciekać miała z nami . Kazaliśmy jej leżeć na zęzach jak liny i żagiel. Innego wyjścia nie było. Czekaliśmy nasłuchując tych grzmotów piekielnych do świtu. W nocy nie wolno było żeglować, szwaby od razu by zastrzelili. Pazury stacjonowali przy nas i wszystko wiedzieli o naszych zamiarach. Na świt się zbierało, kiedy pijani żołnierze niemieccy poczęli krzyczeć coś z drugiej strony portu. Nie rozumieliśmy co oni tam drą te japy obrzydliwe pijackie, ale domyśliliśmy się, że chodzi o Żydówkę. Myliliśmy się. Oni sobie zabawę pijacką urządzili. Po tych łapankach, przeszukaniach odreagować chcieli, to sobie nad wodę przyszli mordy moczyć w alkoholu dopijać się, aż jednemu zachciało się strzelać do bezbronnych ludzi na łódkach. Strzelali w kadłuby naszych łodzi, a że nasza ustawiona była za barką Pazurów, gdzie Henio, Jagna i mała Isia mieszkali na wodzie. Pociski wystrzliwane z osoba i z przerwami na śmiechy i rozmowy, popijanie trunków z butelki, trafiały w kadłuby i dziury robiły, że o utonięcie się juź baliśmy.

    Świtało już dobrze, Niemcy poszli w diabły. Miasto ucichło, wszystko bydle spało już po rozrubach, jedna Jagna płakała cichutko. Otóż jeden z pocisków trafił jej trzyletnią córeczkę, to tragedia. Jak ta Jagna żałowała, jak trzymała maleńkie zwłoki na rękach. Siedziała tak na burcie w tej ciszy wojennej, gdzie już godzinę zrobiło na niebie. Chłop jej nie wstał, taka żałość go objęła. Leżał cicho na dnie łodzi, zapewne płakał jak i żona. Boleści przeżyli wtedy, nie daj Boże. Tak dziecko stracili. O wschodzie słońca w starym porcie na Pradze, a my myśleliśmy, że po nas idą i po Żydówkę, co ją transportowaliśmy za miasto.

  • Smutne. Rzekł Michałek aż zapłakał.

  • Ach, tak mi się ten obraz przypomniał. Ten wschód słońca na wodzie, ta cisza, ten szum rzeki, głosy płaczącej Warszawy i ta kobieta flisakowa jak i ja. Żydówkę uratowaliśmy. Może jeszcze gdzieś żyje do tej pory. Może w Izraelu. Grzeczna była, nic już nie mówiła do końca podróży, nawet jeść nie chciała. Za Modlinem ją wypuściliśmy na zachód słońca, tam na nią już swoi czekali. Myślę, że ocalała.

    Tego dnia miała miejsce rocznica owej historii, co się wydarzyła naprawdę, kiedy Bóg Najwyższy nam panujący spóźnił się z zapaleniem latarni – słońca.