JustPaste.it

To jest kraj dla kozłów ofiarnych

Ileż trzeba by mieć złej woli, żeby nie posłuchać próśb dzieci: „Mamuś, chodźmy nad rzekę. Jest tak gorąco, nie idzie wytrzymać”.

Ileż trzeba by mieć złej woli, żeby nie posłuchać próśb dzieci: „Mamuś, chodźmy nad rzekę. Jest tak gorąco, nie idzie wytrzymać”.

 

Wciąż pobrzmiewa w mediach sprawa czworga rodzeństwa porwanego przez wartki nurt Warty w okolicach Działoszyna w Łódzkiem, a już nasz wymiar sprawiedliwości przymierza się do postawienia matce i opiekunce społecznej zarzutów sprowadzenia na dzieci niebezpieczeństwa utraty życia.

Nie potrafię wyrazić słowami empatii, jaką odczuwam w stosunku do tych kobiet. Jakby nie dość wycierpiała matka, w jednej chwili tracąc czworo, z pięciorga dzieci. W jednej chwili, bo choć 14-latka szukano dwie doby, nikt chyba nie przypuszczał, że odnajdzie się żywy, mimo, że przecież nadzieja umiera ostatnia. Jakby nie dość wycierpiała opiekunka społeczna, która zamiast okazać się bezwzględną, „przepisową” urzędniczką o kamiennej twarzy, uległa prośbom dzieciaków i przeniosła zajęcia z nimi nad rzekę w ten upalny, letni dzień. Przecież w taki upał, kto żyw, chłodzi się wodą i w wodzie. Nie sposób nie okazać serca dzieciakom z niebogatej, ale dobrej, porządnej rodziny.

W tej rodzinie mama troszczyła się o dzieci, a dzieci o rodziców i siebie nawzajem. Pracowały w domu, pomagały, na ile mogły. Ileż trzeba by mieć złej woli, żeby nie posłuchać próśb dzieci: „Mamuś, chodźmy nad rzekę. Jest tak gorąco, nie idzie wytrzymać”. Najlepszym dowodem na to, że matka troszczyła się o nich jest to, że poszli wszyscy razem. I pani opiekunka do tego, która też rozumiała zapewne, dziecięcą potrzebę odpoczynku i ochłody.

A potem jedna chwila, jeden moment, jeden wir, czy jakiś zimny prąd wystarczyło. I gdyby nawet mama, czy opiekunka była z nimi w wodzie, nie pomogłaby. Najwyżej byłaby piątą śmiertelną ofiarą. Bo tak właśnie dzieją się nieszczęśliwe wypadki, albo takie występują nieszczęśliwe zbiegi okoliczności.

Tyle tylko, że w Polsce nieszczęśliwe wypadki i nieszczęśliwe zbiegi okoliczności nie istnieją. No…, prawie nie istnieją. Owszem, zdarzają się, kiedy przed wiele lat nie można złapać mordercy generała, okazuje się, że to złodziej samochodów chciał ukraść Poloneza, który nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności należał do generała, który jeszcze jednym zbiegiem okoliczności, chciał swoją brykę bronić. Albo wtedy, kiedy jakiś facet okrada tysiące ludzi z oszczędności życia w świetle prawa, pomimo, iż siedmiokrotnie był sądzony i siedmiokrotnie skazywany za finansowe przekręty… w zawieszeniu. Ale nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności jeden sędzia nie powiedział o tym drugiemu sędziemu, a następnym nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności papierologia w wymiarze sprawiedliwości jest nie do ogarnięcia dla samych papierologów, więc na skutek spiętrzenia się nieszczęśliwych zbiegów okoliczności bezkarnie wzbogacił się o wiele milionów złotych i wiele setek sztabek „amber goldu”.

Tak, wtedy to jest zbieg okoliczności, albo unieszczęśliw wypadek, przypadek, niedopatrzenie, przeoczenie. Ale jak topi się dziecko? Skandal! Wina matki! Urzędniczki! Wymiar sprawiedliwości z łatwością tego dowiedzie. Tym bardziej, że wszystko podane jest na tacy: i ofiary i „mordercy” (raczej morderczynie). Aż się prosi, żeby nasz wymiar sprawiedliwości znów zabłysnął dawnym, nieskazitelnym blaskiem i nieco podbudował swój, jakże niesprawiedliwie nadszarpnięty, dobry wizerunek.

W Polsce z ogromną łatwością, w „sprawach oczywistych” udowadnia się nieistnienie nieszczęśliwych wypadków. Przy takich sprawach jak ta, z utonięciem czworga rodzeństwa i ostrzeniem sobie zębów przez prokuratorów na postawienie zarzutów matce i opiekunce, przypomina mi się sprawa sprzed lat. Sprawa relacjonowana przez telewizję TVN w programie Marcina Wrony „Pod napięciem”. Rzecz dotyczyła śmiertelnego przygniecenia dziecka przez bramkę na boisku szkolnym.

Żądza krwi autora programu, wskazywanie palcem winnego dyrektora szkoły i osądzanie go od czci i wiary budził moje nieopisane obrzydzenie. To było istne znęcanie się nad dyrektorem, które przypominało mi znęcanie się kota nad upolowaną myszą przed jej ostatecznym zabiciem. Dlaczego? Przecież jakby nie patrzeć dyrektor odpowiada za to, co dzieje się w szkole, nawet, jeśli tak jak w tamtym przypadku, rzecz działa się po południu.

Otóż dlatego, że pamiętam z własnego doświadczenia, mimo, że było to wieki temu, co to znaczy dzieciak na boisku szkolnym po południu. Pamiętam jak bardzo potrafiliśmy się znęcać nad bramkami i nie tylko bramkami, z jakim zapamiętaniem dzieciaki robią z nią wszystko, co można sobie wyobrazić i czego wyobrazić sobie nie sposób. Wiem, że nie ma takiej siły, która nie pozwoliłaby takiej bramki „wyrwać z korzeniami”, jeśli tylko dzieciaki się uprą. Wiem też, to paradoksalne, ale tak jest, że im ramka mocniej siedzi w ziemi, a nawet w wyasfaltowanym boisku, tym determinacja i potrzeba wyrwania tej bramki, a tym samym pokazanie jej, kto tu rządzi, jest większa. Dalej paradoksalne jest to, że im słabiej osadzona bramka, tym mniejsza chęć jej maltretowania.

I dlatego, nie wyobrażałem sobie, żeby tamtego przypadku nie ocenić, jako nieszczęśliwego wypadku. Ot, dzieciaki same bramkę wyrwały i same dalej ją maltretowały wieszając się na niej, huśtając, podnosząc, opuszczając i chwiejąc nią. Takie są dziecięce zabawy, takie były i będą. I konia z rzędem temu, kto będzie w stanie wszystkiemu zapobiec, przeciwdziałać, zabraniać. Tego się po prostu nie da zrobić i ukaranie tego dyrektora (bo został ukarany, choć nie pamiętam dokładnie wymiaru kary), uważam za złapanie i rozliczenie kozła ofiarnego.

Takich kozłów ofiarnych jak opisany wyżej i (mam nadzieję, że jednak do tego nie dojdzie) matka czworga topielców oraz ich opiekunka społeczna, jest w naszym kraju setki, a nawet tysiące. Codziennie można przeczytać, usłyszeć i zobaczyć w tivi kuriozalne, absurdalne i zwyczajnie niesprawiedliwe wyroki sądowe, czy decyzje urzędnicze. Wyroki i decyzje będące niczym innym, jak złapaniem i rozliczeniem tysięcy kozłów ofiarnych. Instytucja kozła ofiarnego jest w naszym kraju na tyle rozpowszechniona, na ile przeogromna jest liczba ludzi słabych, bezradnych, bojaźliwie reagujących na samo słowo „sąd”, czy „urzędnik”.

W środowiskach wpływowych, celebryckich, lokalnych-układach, owo zjawisko kozła ofiarnego praktycznie nie istnieje. Tam albo winni są inni, albo występują seryjnie nieszczęśliwe wypadki i zbiegi okoliczności.

Wracając na koniec do sprawy utonięcia czworga rodzeństwa i upałów.  Szlag mnie trafia, jak słyszę w telewizji apele, groźby, karanie mandatami za kąpanie się w miejscach niedozwolonych. I słowem-wytrychem dla tych gróźb, ostrzeżeń i mandatów jest tabliczka zakazu kąpieli. Nieważne, że ludzie kąpią się tam od lat, nieważne, że jest to jedyne miejsce w okolicy, gdzie można popływać, ochłodzić się, aktywnie odpocząć. Jest zakaz i koniec. Tyle tylko, że ów zakaz jest postawiony tylko i wyłącznie z jednego powodu: braku ratownika i niechęci do podjęcia inicjatywy. Ot, takie urzędnicze „odlewnictwo”, łatwizna na skróty.

I w związku z tym cisną się na usta pytania: To gdzie, do cholery, mają się kąpać ci ludzie? Czy oni są gorsi od mieszkańców Warszawy, Krakowa i innych miast, z basenami, kąpieliskami, fontannami i kurtynami wodnymi? Czy ci w większych miastach mają prawo się kąpać, a „wieśniacy”, albo małomiasteczkowi już nie? Czy to jest sprawiedliwe? Czy to jest wina tych ludzi, że gmina nie chce, nie może zatrudnić ratownika i wytyczyć kąpieliska?Zamiast zabraniać, dzielić ludzi na lepszych i gorszych, może ci straszacze i wypisywacze mandatów zrobiliby coś, by było sprawiedliwie. Żeby dzieci spod Działoszyna nie musiały tonąć w wartkim nurcie Warty, tylko mogły kąpać się w miejscu wyznaczonym i pilnowanym przez ratownika.

Ci ludzie, te dzieci, pracują ciężej od dzieci w dużych miastach. I mają trudniej na każdym kroku. Pod każdym względem. Więc na miły Bóg, nie karajmy ich za to, że chcą się ochłodzić w gorący dzień lata w niebezpiecznym miejscu, kiedy innego miejsca nie ma. Woda jest potrzebna do życia. I do ochłody też. I do zażywania przyjemności. I czasami zdarzają się… nieszczęśliwe wypadki.