JustPaste.it

Matka Boża Łaskawa a Cud nad Wisłą – dzieje kultu i łaski”

Fragmenty książki ks. dr-a Józefa Marii Bartnika i Ewy J.P. Storożyńskiej pod tym samym tytułem.Wydawnictwo Sióstr Loretanek

Fragmenty książki ks. dr-a Józefa Marii Bartnika i Ewy J.P. Storożyńskiej pod tym samym tytułem.Wydawnictwo Sióstr Loretanek

 

2a9847e3f7e18fdd8636b040b9cf7184.jpg

Jerzy Kossak – Cud nad Wisłą

 

Na znanym obrazie Jerzego Kossaka Cud nad Wisłą, ponad żołnierzami polskiego wojska broniącego przyczółków Warszawy przed bolszewicką nawałą, jaśnieje postać Matki Boskiej. To nie żaden przypadek ani licencia poetica. Maryja faktycznie zjawiła się wówczas, by obronić ledwie powstałą po okresie rozbiorów Polskę przed kolejną niewolą, by uchronić tę ziemię przed antychrześcijańską ideologią.

Fakt Jej zjawienia, który przetrwał przede wszystkim w pamięci ludu, oficjalnie był jednak przez dziesięciolecia pomijany milczeniem – niewygodny zarówno dla części polskich polityków, widzących w tym możliwość osłabienia w opinii publicznej znaczenia odniesionego zwycięstwa, jak i dla rządzących po drugiej wojnie światowej w Polsce komunistów, dla których wojna 1920 roku była niepowetowaną klęską. O. Józef Maria Bartnik SJ i Ewa Storożyńska zebrali zachowane świadectwa i odkryli jeszcze jeden, niezwykle cenny rys zjawienia Maryi na przedpolu Warszawy. Otóż Maryja miała się ukazać na niebie w takiej postaci, jak jest przedstawiona na czczonym w kościele ojców jezuitów na Starym Mieście w Warszawie obrazie Matki Bożej Łaskawej – przed wiekami ogłoszonej Patronką miasta i kraju. Stąd niezwykle barwna historia powstania obrazu i rozwoju jego kultu – Maria Łaskawa uznawana była za niezastąpioną orędowniczkę w czasie zarazy, a jej sława sięgała do wielu innych miast Rzeczypospolitej, w tym Krakowa i Wilna. Zwycięstwo roku 1920 zostało jednak uproszone przez polskie społeczeństwo w gorliwej modlitwie. To wskazówka dla nas na dzisiaj…

Od dawna zapowiadana książka, owoc trzydziestu lat posługi Autora w sanktuarium Matki Bożej Łaskawej, już w sprzedaży!

*                          *                            *

Wstęp

(…) „Praca ks. dr. Józefa Marii Bartnika SJ przerywa tę zmowę milczenia i ujawnia zatajany przez dziewięćdziesiąt lat fakt dwukrotnego publicznego ukazania się Bogurodzicy, 14 i 15 sierpnia 1920 r., w czasie walk o Ossów i Wólkę Radzymińską. Autor przedstawia te nieznane szerszemu ogółowi zdarzenia, które zmieniają dotychczasowe rozumienie przebiegu bitwy o Warszawę. Książka jest monografią tematu. Prezentuje, poczynając od roku 1608, panoramę wydarzeń , których kulminacją będzie zjawienie się Bogurodzicy na ziemi warszawskiej w poświęconym Jej dniu, święto Wniebowzięcia, w roku 1920. Przytacza także proroctwa, które pół wieku wcześniej te zdarzenia zapowiadały. Ujawnienie faktu ukazania się Bożej Matki bolszewikom w decydującym momencie walk, kiedy ważyły się losy nie tylko Polski, lecz także Europy, weryfikuje oficjalną wersję przebiegu Bitwy Warszawskiej, w której dotychczas zdarzenia te nie były odnotowane.” (…)

Ukazanie się Matki Bożej podczas Bitwy Warszawskiej roku 1920. Kontekst historyczny i polityczny

Pojawienie się Bogurodzicy ponad polskimi oddziałami broniącymi bolszewikom dostępu do Warszawy w wigilię święta Wniebowzięcia (Ossów) i w samo święto (Wólka Radzymińska) nie było ani grą świateł na niebie, ani urojeniem grupki egzaltowanych dewotów, ani też pobożną legendą. Było faktem! Podczas krwawych zmagań, kiedy rozstrzygał się los Polski – a co za tym idzie, Europy – Maryja dwukrotnie zjawiła się na przedpolach Warszawy, a data i okoliczności tego wydarzenia zostały zapowiedziane przez Najświętszą Dziewicę blisko pół wieku wcześniej (por. rozdział 11). Postać Maryi, jaśniejąca na ciemnym niebie, była dobrze widoczna. Bolszewicy bez trudu odgadli, kogo widzą! Zjawienie się Matki Bożej przeraziło ich tak, że w panice rzucili się do ucieczki (por. rozdziały 17 i 18). Po ustaniu działań wojennych ci z nich, którzy byli internowani w obozach jenieckich, wielokrotnie o tym opowiadali.

Fakt publicznego zjawienia się Bogurodzicy, potwierdzony przez setki naocznych świadków, pozornie nie wzbudził zainteresowania czynników oficjalnych. Nie komentowano go ani nie dementowano, niemniej podjęto stanowcze kroki, by nie dopuścić do nagłośnienia sprawy. Obawiano się, że publiczne roztrząsanie tego zdarzenia mogłoby negatywnie wpłynąć na dobre imię polskich żołnierzy, oficerów oraz generalicji, a także Naczelnego Wodza – Marszałka Piłsudskiego, dlatego konsekwentnie je zatajano. Rzecz jasna także w czasach reżimu komunistycznego sprawę przemilczano, choć z zupełnie innych przyczyn.

W marcu roku 1921, po podpisaniu traktatu pokojowego w Rydze, dla odrodzonej ojczyzny zaczęła się nowa epoka. Marszałek Piłsudski jeździł po całym kraju i dekorował zasłużonych żołnierzy, sztandary jednostek oraz trąbki bojowe Krzyżami Srebrnymi Orderu Wojskowego Virtuti Militari. Rozliczano czas wojny, historycy przystąpili do dokumentowania jej przebiegu, honorowano bohaterów, przyznawano ordery i medale. Fakt dwukrotnego publicznego zjawienia się Bogurodzicy na przedpolach Warszawy okazał się bardzo niewygodny dla Ministerstwa Spraw Wojskowych. Dla masonów – a było ich wielu wśród polityków – sprawa ta była nie do przyjęcia, gdyż „masoneria z właściwą sobie zaciekłością stara się wypierać z życia narodowego i państwowego wszelką myśl Bożą i religijną.” (…) Pisarz Adam Grzymała-Siedlecki, korespondent wojenny w roku 1920, w swojej książce Cud Wisły nader wnikliwie wskazał na „złożoność czynników cudownego zwycięstwa w bitwie warszawskiej”, podkreślając współistnienie czynników „materialnych”, takich jak: - zjednoczenie rządu, - konsolidacja społeczeństwa, - obudzenie ducha walki u żołnierzy i ochotników, z czynnikiem „duchowym”, na który złożyły się: - publiczne zawierzenie Polski Sercu Jezusowemu 19 czerwca 1920 r. przez najwyższe władze kościelne, w którym oficjalny udział wzięli Naczelnik Państwa i przedstawiciele władzy; - powtórzenie zawierzenia przez Konferencję Episkopatu Polski na Jasnej Górze w dniach 26-27 lipca; - ponowienie aktu obrania Maryi Królową Polski, dokonane przez Episkopat Polski na Jasnej Górze 26-27 lipca; - nowenny błagalno-pokutne, połączone z procesjami i całodziennym czuwaniem przed Przenajświętszym Sakramentem w całej Polsce, a szczególnie w Warszawie (6-15 sierpnia); - nowenna błagalno-pokutna na Jasnej Górze w intencji ocalenia Ojczyzny (7-15 sierpnia); - nowenna o wstawiennictwo Matki Bożej i ratunek dla Polski, odprawiana w każdej świątyni w kraju; - apel biskupów polskich do Ojca Świętego o modlitwę za Polskę; - apel biskupów polskich do episkopatów świata o modlitwę za Polskę; - apel biskupów do narodu – jego owocem było 105 714 zgłoszeń do Armii Ochotniczej gen. Hallera.

Te płynące z milionów serc gorące błagania wzruszyły serce Najczulszej z Matek i wyjednały łaskę Jej dwukrotnego publicznego ukazania się podczas walk na przedpolach stolicy, co w konsekwencji zmieniło bieg historii Polski, Europy i świata. JE Arcybiskup Józef Teodorowicz powiedział, że Maryja „w wielkie swe święta [...] zwykła czynić [...] swe zmiłowania.” Prawdziwość tych słów potwierdzili… sami bolszewicy!

Z relacji jeńców wojennych wiemy, że 15 sierpnia 1920 r. po północy ujrzeli postać Bożej Matki unoszącą się ponad atakującymi Polakami (w okolicach wsi Mostki Wólczańskie i Wólka Radzymińska). Otwarcie przyznawali, że ukazanie się Bogurodzicy było przyczyną rejterady z pola walki: Was się nie boimy, ale z Nią walczyć nie będziemy!

Komisarz Feliks Dzierżyński tak scharakteryzował wybrańców losu, którym dane było ujrzeć Bogurodzicę: „Armia bolszewicka – to dzicz bezmyślna, chyba niewiele się różniąca od hord tatarskich z zamierzchłej przeszłości”. Aby sprecyzować, co wysoki komisarz miał na myśli, wyjaśnijmy, że słowo «horda» pochodzi z czasów najazdów na Polskę plemion Mongołów, nazywanych u nas Tatarami, których cechowało wyjątkowe barbarzyństwo i okrucieństwo. Mongołowie byli bezlitośni: dzieci i kobiety brali w jasyr, opornych – zabijali, a wziętych w niewolę używali jako żywe tarany do podbicia kolejnych warowni i miast. Żołnierzy spod znaku czerwonej gwiazdy – pentagramu, symbolu Lucyfera – roznosiła ta sama niszczycielska furia, co owe barbarzyńskie plemiona. Bolszewicy, podobnie jak Tatarzy, nie uznawali żadnej świętości ani nie znali uczucia litości. Mieli oni stalowe nerwy i serca z kamienia – bo jak inaczej tłumaczyć brutalne mordy i gwałty, dokonywane na bezbronnej ludności cywilnej i osobach duchownych. (…)

ŚWIADKOWIE UKAZANIA SIĘ BOGURODZICY

Bogurodzica, groźna jak zbrojne zastępy, pojawiła się na nocnym niebie w chwili, gdy porucznik Stefan Pogonowski wraz ze swoim batalionem znienacka zaatakował pozycje bolszewików (por. rozdział 18). Sołdaci, obudzeni w środku nocy niespodziewaną strzelaniną, struchleli, widząc kobiecą postać unoszącą się na niebie ponad atakującymi Polakami. Jej szeroki, granatowy płaszcz powiewał na wietrze, odcinając się smugami światła od czarnego nieba. Jego poły zasłaniały stanowiska Polaków i znajdującą się za nimi Warszawę. Chaotyczna strzelanina nie trwożyła zawieszonej na niebie Postaci. Co więcej, dostrzeżono, że Niebiańska Osoba jakby wychyla się to w jedną, to w drugą stronę i odrzuca czy też odbija lecące w Jej stronę – czyli w kierunku Polaków – pociski! Osłupieli ze zgrozy bolszewicy obserwowali, jak odrzucone przez Niewiastę kartacze eksplodują tam, gdzie znajdowały się ich odwody! Ksiądz Zdzisław Król przytoczył świadectwo gospodyni ze wsi pod Radzyminem, u której nieprzytomny z przerażenia krasnoarmiejec szukał kąta do ukrycia się.

Wstrząśnięty mówił, że widział na własne oczy, jak „Matier Bożja brasala puli!” Matka Boża rzucała (odrzucała) pociski!. Bolszewicy byli ludźmi twardymi, nie ulegali łękom. Jednak widok majestatycznej postaci Bogurodzicy, jakby zawieszonej na niebie, wywołał wstrząs. Obudził zagłuszone sumienia i… wiarę. A sumienia te, które teraz, w obecności Najświętszej Dziewicy doszły do głosu, wołały, oskarżały i przypominały o popełnionych niegodziwościach, mordach, gwałtach i okrucieństwach! Każdy z nich czuł, że powinien paść na twarz, by oddać Matce Bożej cześć, by błagać o wybaczenie straszliwych win, by żebrać o zmiłowanie! Jednocześnie serca przepełniała trwoga! Uczucie to przeważało i bolszewicy, ogarnięci panicznym strachem, uciekali na łeb, na szyję, porzucając tabory, działa i amunicję. Nikt z krasnoarmiejców nie myślał o konsekwencjach ucieczki z pola walki, nikt nie lękał się sądu polowego. Wszyscy śmiertelnie bali się Maryi! Ochłonęli dopiero pod Zambrowem, gdzie wstrząśnięci opowiadali chłopom:

Wy etawo nie widieli. Tuda pod Warszawoj stojała bolszaja armija. My tuda widieli Bożiju Matier, katoraja zaslanijala Palijakow

Wyście tego nie widzieli. Pod Warszawą stała wielka armia. Myśmy tam widzieli Bożą Matkę, która osłaniała Polaków.

I oto, wbrew solennym zapewnieniom komisarzy, że Boga nie ma, sołdaci świadczyli o Jego istnieniu – wszak na własne oczy oglądali Bożą Matkę! Jej postać nie była urojeniem, widmem czy duchem. Obserwowali Niebiańską Niewiastę działającą! Widzieli, jak odrzucała wystrzelone w kierunku Polaków pociski! Czy nie jest ironią losu, że prześladowcy wiary i mordercy księży katolickich stali się naocznymi świadkami zjawienia się Najświętszej Maryi? Wrogowie krzyża, programowi ateiści, chętnie i dobrowolnie składali świadectwa istnienia Bogurodzicy! Jaki pogląd mieli bolszewicy na temat istnienia Boga, dowiadujemy się z relacji ks. Wiktora, Mieczkowskiego, proboszcza parafii św. Idziego w Wyszkowie. W sierpniu 1920 r. zmuszony był przyjąć na kwaterę bolszewicką wierchuszkę. Podczas posiłków gościom rozwiązywały się języki: przyszli do mnie na pogawędkę [...]. Chrystus był pierwszym rewolucjonistą – rzeki drugi – za rewolucję oddal życie, a kościół wypaczył jego idee, ucząc o wolnej woli, której nie ma i być nie powinno. Komuna tak wychowa człowieka, że tylko dobrze robić będzie. [...] Nie ma ani Boga, ani duszy, więc tylko na ziemi trzeba używać, a wy nie okłamujcie ludzi, obiecując im niebo. Jak już wspominaliśmy, bolszewików, którzy widzieli Matkę Bożą w Wólce Radzymińskiej, można było liczyć na setki. Paradoksalnie byli oni świadkami obiektywnymi i rzetelnymi, co gwarantował ich laicki światopogląd. Przekonano ich, że Bóg nie istnieje! Wpojono pogląd, że Pismo Święte jest jedną z baśni tysiąca i jednej nocy, zbiorem podań i legend!

Początkowo nie chciano im wierzyć. Sądzono, że zmyślili historię o ukazaniu się Matki Bożej, by wytłumaczyć niechlubną ucieczkę z pola walki. Jednak zgodnych świadectw było tak dużo, że podejrzenia o mistyfikację musiały się rozwiać. Podejrzewano, że bolszewicy na skutek nadużycia alkoholu mieli zaburzenia psychiczne i zwidy. Było jednak w najwyższym stopniu nieprawdopodobne, by takie same zaburzenia dotknęły kilkuset różnych ludzi, znajdujących się we wsiach oddalonych od siebie o 50 km… Aby sprawę zatuszować, rozpuszczono pogłoskę, że bolszewikom puściły nerwy i uciekali na widok… dziwnego koloru nieba (!?). Jednak nie sposób uwierzyć, że mógłby to być wystarczający powód do dezercji z pola walki! Jeśli bolszewicy w ogóle kogoś się bali, to jedynie swoich komisarzy! Spotkanie z Najświętszą Maryją musiało być dla nich wstrząsającym przeżyciem, skoro, zapominając o lęku przed komisarzami i strachu przed sądem polowym, jednym głosem głosili wielkie dzieła Boże, rozgłaszając wszem i wobec, że… na własne oczy ujrzeli Bożju Matier. (…)

Przerywamy zmowę milczenia

Jak już wspomnieliśmy, w okresie międzywojennym ukazanie się Matki Bożej podczas Bitwy Warszawskiej było dla wielu, szczególnie dla ateistów i członków lóż masońskich, ze wszech miar niewygodne. Dla tych osób fakt ten był po prostu… nie do przyjęcia! W ich mniemaniu kompromitował polską armię i mógł negatywnie wpłynąć na wizerunek odrodzonej Polski. Bo cóż by Europa o Polakach pomyślała, gdyby do jej uszu doszło, że do pokonania bolszewików przyczyniła się sama Bogurodzica? Może utarłby się pogląd, że Polacy nie są zdolni do samodzielnej obrony własnego terytorium…

Pomimo tuszowania sprawy fakt dwukrotnego zjawienia się Najświętszej Maryi stał się powszechnie znany dzięki lekarzom, sanitariuszom i innym osobom, które posługiwały w obozach jenieckich i dalej przekazywały usłyszane świadectwa. Bolszewicy zaś chętnie dzielili się swoimi przeżyciami – poranek 14 sierpnia w Ossowie i noc 15 sierpnia w Mostkach Wólczańskich i Wólce Radzymińskiej były najbardziej wstrząsającymi chwilami ich życia. Na własne oczy ujrzeli Bożiju Matier. Informacje o zjawieniu się Bogurodzicy pochodziły także od mieszkańców okolic Radzymina, Wyszkowa, Zambrowa i Marek, pośrednich świadków zdarzenia. Przekazywali oni dalej to, o czym dowiedzieli się od bolszewików. Relacjonowali także to, co sami widzieli: ich przerażenie i trwogę. Fakty te były więc powszechnie znane. Jednak nie można było o nich pisać, temat ten stał się tabu!

Po przewrocie majowym w latach 1926-1939 Polską niepodzielnie rządziła masoneria. Zdecydowana większość polskich premierów była członkami lóż, czyli wyznawcami Lucyfera, a więc wrogami Kościoła! Ci spośród pracowników Ministerstwa ds. Wyznań, którzy należeli do lóż masońskich, zadbali o to, by wyciszyć i zatuszować sprawę publicznego objawienia się mocy Boga. Chodziło o to, by za parę lat nikt już w Polsce o tym nie pamiętał, choć ” Żadnemu narodowi [Bóg] tak nie uczynił (Ps 147, 20).”

Zamiaru tego nie udało się zrealizować, a to dzięki temu, że naród polski trwał przy wierze ojców! Nawet w ciągu stu dwadziestu trzech lat niewoli, kiedy to zaborcy stosowali politykę bezwzględnego wynaradawiania, nie udało się zmusić Polaków do porzucenia wiary. Pomimo usiłowań zaborców, by Polacy zmieniali wyznanie i asymilowali się jako Prusacy, Austriacy i Rosjanie, udało się Polakom wytrwać przy wierze przodków.

Dla caratu „katoliczestwo” było największym wrogiem asymilacji, stąd chwytano się wszelkich sposobów, by Polacy przechodzili na prawosławie. Kuszono karierą, awansami, co za tym idzie odpowiednimi apanażami, słowem: dostatnim życiem. Jak wykazała praktyka, ten, kto zmienił wyznanie, przestawał być Polakiem, stawał się rusofilem i lojalnym poddanym cara. W sercu uciemiężonego narodu królowali Bóg i Jego Matka, a programem życia nadal było hasło: Bóg, Honor, Ojczyzna. Realizacja tego duchowego programu, wierność tym ideałom niejednokrotnie w historii odgrywały decydującą rolę i stanowiły tarczę przeciwko wynarodowieniu i znikczemnieniu, jakie niosły za sobą lata wojen i niewoli. (…)

SOS dla Warszawy – Maryja objawia się w sercu okupowanej stolicy (Warszawa Siekierki 1943)

W lipcu 1938 r. Rozalia Celakówna napisała:

Zobaczyłam, w sposób duchowy granicę polsko-niemiecką, począwszy od Śląska aż do Pomorza, całą w ogniu. Widok to był naprawdę przerażający. Zdawało mi się, że ogień zniszczy cały świat. [...] Wtem usłyszałam [...]: Moje dziecko, będzie straszna wojna, która spowoduje wielkie zniszczenie. Niemcy upadną [...] bo Mnie nie uznają jako Boga, Króla i Pana swego..

Na modlitwie Rozalia zrozumiała, że „Warszawa będzie zniszczona, Warszawa legnie w gruzach”. Rzeczywiście: 1 września atak Rzeszy Niemieckiej na Polskę rozpoczął wojnę. Dwa i pół tygodnia później, zgodnie z tajnym porozumieniem „Przymierza dla Europy Wschodniej” (pakt Ribbentrop – Mołotow), na Polskę napadł Związek Radziecki. Wskrzeszone niecałe 21 lat wcześniej państwo polskie utraciło niepodległość. Rozpoczęły się lata podwójnej okupacji: niemieckiej i sowieckiej. (…) W maju 1943 r. Matka Boża Łaskawa, Patronka Warszawy, ukazała się na osiedlu Siekierki. Bogurodzica, niebiańsko piękna, zjawiła się wśród zieleni, na drzewie obsypanym kwiatami. Jej słowa były poważne i brzmiały złowieszczo:

Módlcie się, bo idzie na was wielka kara, ciężki krzyż. Nie mogę powstrzymać gniewu Syna mojego, bo się lud nie nawraca. Bóg nie chce ludzi karać. Bóg chce ludzi ratować przed zagładą. Bóg żąda nawrócenia.

W okresie międzywojennym, a i w czasie wojny sytuacja moralna społeczeństwa polskiego była, jak pisaliśmy, oględnie mówiąc – nie najlepsza.

Jezus Chrystus prosił wybrane dusze – św. siostrę Faustynę, sługi Boże Rozalię Celakównę, Leonię Nastał, Kunegundę (Kundusię) Siwiec – o wynagradzanie za grzechy rozwiązłości: Strasznie ranią Moje Najświętsze Serce grzechy nieczyste. Żądam ekspiacji.

Nasz Pan prosił o szczególne modlitwy za warszawian, ponieważ stolica Polski nie chciała pamiętać o prawach Dekalogu. Wystarczy zajrzeć do pamiętników i wspomnień z tego okresu. Luminarze życia społecznego i kulturalnego ostentacyjnie prowadzili rozwiązłe życie, zarażając tym stylem swoje otoczenie, a zwłaszcza podatną na wpływy młodzież. Masoni zdawali sobie sprawę z tego, że aby osiągnąć powszechne (na całym świecie) rozluźnienie obyczajów, potrzebna jest demoralizacja na wielką skalę. Starali się, żeby romanse i rozwody sławnych ludzi były nagłaśniane w bulwarowej prasie, tak by niemoralne zachowania przestały bulwersować, spowszedniały i powoli stały się… obowiązującą normą. Pojawił się nowy zawód: fotograf-podglądacz – paparazzi – którego zadanie polegało na dostarczaniu brukowcom dowodów romansów i zdrad osób postawionych na świeczniku.

Masoneria postarała się, by celebryci stali się żywą reklamą zachowań amoralnych. Rozliczne biografie upowszechniały i propagowały rozwiązły styl życia, w którym biseksualizm bynajmniej nie należał do rzadkości. (…) Bóg Ojciec, chcąc ocalić mieszkańców Warszawy przed nieszczęściem, zezwoli! Maryi Łaskawej osobiście przestrzec swój lud. Jeśli Warszawa posłucha Najłaskawszej Matki i odwróci się od grzesznego życia, wynagrodzi za grzechy rozwiązłości, cudzołóstwa i te najstraszniejsze, dzieciobójstwa, to może miasto uniknie kary… Maryja, Matka Łaskawa, Patronka Warszawy apelowała do ludu stolicy, aby przez przemianę życia, respektowanie praw Dekalogu i pokutę odwrócił wiszące nad miastem nieszczęście. Bogurodzica prosiła warszawian o modlitwę powszechną, taką jak w 1920 r, kiedy to żarliwie błagano Boga za pośrednictwem Łaskawej Strażniczki Polski o ocalenie przed bolszewikami i wymodlono cud Jej publicznego ukazania się, który w konsekwencji zmienił wynik wojny. Po dwudziestu trzech latach, w roku 1943, czwartym roku okupacji niemieckiej, sytuacja była diametralnie różna: nie lud błagał Maryję, Patronkę Warszawy i Strażniczkę Polski, o ustanie okropieństw wojny, lecz to Ona sama zeszła z nieba, by osobiście wzywać warszawian do modlitwy, nawrócenia i pokuty, aby w ten sposób odwrócić od stolicy zapowiedziane nieszczęście! Nie będzie ono: przejawem gniewu Boga wobec swego ludu, ale samozniszczeniem narodu poprzez grzech. Jedyną możliwością wyjścia z tej tragicznej sytuacji jest nawrócenie, wyznanie grzechu, pokuta i zadośćuczynienie. „Jeśli się nie nawrócicie, wszyscy [...] zginiecie! (Łk 13, 5).”

Pomimo ośmieszania i wyciszania objawień wiadomości o nich szybko rozchodziły się po Warszawie. Mimo jednak wysiłków przestrogi Maryi nie dotarły do ogółu warszawian. Treść orędzi nie była głoszona z ambon.

Przyczyną tego był głównie brak zainteresowania ze strony kleru. Dla duchowieństwa przesianie Maryi nie było bynajmniej darem Niebios, lecz… kłopotem! „Proroctwa nie lekceważcie!” (1 Tes 5, 20). Ostrzeżenie, które w imieniu Boga Najwyższego Bogurodzica przekazała całemu ludowi stolicy:

Bóg nie chce ludzi karać. Bóg chce ludzi ratować przed zagładą. Bóg żąda nawrócenia! nigdy do niego nie dotarło…

(…)

Matka Boża tarczą i obroną Polaków.

Częstochowa 1655 (…) 18 listopada 1655 r. generał Muller z kilkutysięcznym wojskiem otoczył klasztor i zażądał natychmiastowej kapitulacji. Składająca się z żołnierzy szwedzkich i… polskich oddziałów, które przeszły na stronę wroga armia oblegająca klasztor w kulminacyjnym momencie liczyła 2250 ludzi i dysponowała silną artylerią. O. Augustyn Kordecki, dowódca obrony, nie miał co prawda doświadczenia militarnego, ale za to znakomity zmysł organizacyjny. Sam przygotował twierdzę do obrony, m.in. wyburzając na polu fortyfikacji klasztornych wszelkie budynki, aby nie zostały wykorzystane przez atakujących. W szeregach obrońców znalazła się dobrze wyszkolona załoga – 160 żołnierzy piechoty – zwerbowana przez Kordeckiego. Wojskiem tym dowodził znakomity oficer Jan Paweł Cellari. Załogę wspomagało 70 zakonników i około 20 szlachciców wraz z czeladzią. Konwent miał pod swoimi rozkazami 50 puszkarzy. Sanktuarium dysponowało dobrą artylerią. Generał Muller przypuścił gwałtowny szturm, myśląc, że od razu zdobędzie ten „kurnik”, jak pogardliwie zwykł określać twierdzę. Ze wstydem jednak i dużymi stratami w ludziach musiał się wycofać, odparty celnymi strzałami broniącej się garstki żołnierzy i zakonników.

I tak, dzień po dniu, przez 5 tygodni szwedzki dowódca ponawiał ataki, pieniąc się z bezsilnej wściekłości, że nie potrafi zdobyć klasztoru. Próbował wymusić kapitulację, lecz determinacja o. Kordeckiego sprawiła, że twierdzy nie poddano. Na morale obrońców miała wpływ jego zdecydowana postawa i wiara w pomoc Bogurodzicy. Wzywając ratunku Bożej Opatrzności, o. Augustyn regularnie prowadził uroczyste procesje eucharystyczne po murach klasztornych. Na Jasnej Górze nieustannie, dzień i noc, zanoszono modły do Bożej Rodzicielki. Bez przerwy również, na zmianę, leżeli krzyżem przed Jej obrazem rycerze, mieszczanie i mnisi.

„Postać pobożnego O. Kordeckiego jakby się pomnażała. Był wszędzie. To go widziano w kaplicy modlącego się żarliwie, to z krzyżem w ręku przebiegał wały, zagrzewając do obrony, to krzepił wątpiących, to rannych pocieszał, wszędzie widać było jego białą postać. A Maryja Jasnogórska co dzień swą opiekę jawnie okazywała. Przy każdym szturmie widziano z obozu szwedzkiego Panią w błękitnym płaszczu, w towarzystwie sędziwego starca, zapewne Św. Pawła pustelnika, jak unosząc się nad oblężoną twierdzą, ręką kule znad klasztoru na obóz nieprzyjacielski odrzucała i płaszczem swym od pożaru Jasną Górę osłaniała. Co dzień z okrzykiem: „Czary, czary katolickie!” padali rażeni własnymi kulami żołdacy szwedzcy. Zastępy ich ciągle malały, [...] a klasztor stał cały, i obrońcy jego, ducha nie tracąc, mężnie się bronili przez pięć tygodni.”

W grudniu ostrzał z ciężkich dział spowodował poważne uszczerbki w murze. Niektórzy z obrońców twierdzy opuścili ją, jednak o. Kordecki był zdecydowany kontynuować walkę. W Boże Narodzenie, w nocy z 25 na 26 grudnia, generał Muller wystosował list, w którym kategorycznie żądał okupu i poddania klasztoru. Spotkała go jednak kolejna odmowa. (…)

Częstochowa 1944-1945 W styczniu 1945 r. marszałek Iwan Koniew, prowadząc Armię Czerwoną na Berlin, zatrzymał się pod Częstochową, by przegrupować wojska. Zajął kwaterę i przy stole zasłanym mapami opracowywał plany strategiczne. Wtem pojawiła się przed nim kobieta, ubrana na czarno, w czarnym szalu na głowie, i zwróciła się do niego po rosyjsku: Idź i natychmiast rozpocznij ofensywę na Częstochowę! Powiedziawszy to, wyszła.

Koniew, mocno zaskoczony, wybiegi z kwatery i pyta! żołnierzy trzymających wartę: „Gdzie jest ta kobieta, która była u mnie?”. Lecz ci odpowiedzieli: „Nie było tu żadnej kobiety!”. Marszałek Koniew, powróciwszy do kwatery, nie namyślając się wiele, cofnął poprzedni rozkaz, a wydał nowy, nakazujący natychmiastowy wymarsz na Częstochowę.

16 stycznia 1945 r. wojska Frontu Ukraińskiego pod rozkazami marszałka Koniewa zdobyły miasto bez jednego wystrzału! Atak był tak gwałtowny, że hitlerowcy nie zdążyli zburzyć miasta. Jeden z braci paulinów wspominał:

Ta godzina wyzwolenia przyszła nagle… [...] A Niemcy na Jasnej Górze nic absolutnie nie wiedzieli, że radzieckie wojska już tu są. Jak się dowiedzieli, [...] powstała straszna panika. [...] zakonnicy wszyscy się modlili; była akurat godzina modłów i byliśmy w kaplicy. [...] jeden z naszych zakonników poszedł pytać się, co oni teraz będą robić. Ten komendant odpowiedział, że on w takim wypadku ma rozkaz, pod karą śmierci, spalić Jasną Górę, jak się będzie stąd wycofywał. Klasztor był w pogotowiu. Wszyscy, którzy się tu schronili i zakonnicy, nikt nie spał wtedy. Ja byłem wyznaczony na obserwatora. [...] Przed godziną 23 Niemcy wytoczyli na dziedziniec klasztorny osiem beczek z benzyną. I te beczki ustawili szeregiem, odkorkowali i tak to wszystko się lalo. Jednocześnie tam gdzie Arsenał, była wywleczona ogromna sterta kocy, też zlana benzyną. A na wprost, gdzie taka mozaika ułożona z kamieni, to zastopowali ciężarowe auto, naładowane wybuchowymi materiałami i wszystko to zlali benzyną. Ale znów rozległy się jakieś detonacje i oni uciekli. Tylko częściowo to podpalili.” (…)

24 stycznia marszałek Iwan Koniew w otoczeniu sztabu oficerów wkroczył do jasnogórskiego sanktuarium. Stanąwszy przed obrazem Matki Bożej, powiedział: „Eto ona cochodnia buła u mnia!”

To Ona tego dnia była u mnie! Pociągnął ręką dwa razy po twarzy, zdjął czapkę, pokłonił się nisko i wyszedł. A za nim sztab. Oficerowie byli poważnie zaniepokojeni zachowaniem Koniewa i jego zadziwiającą wypowiedzią. Myśleli, że marszałek zwariował! Wreszcie ośmielili się zapytać, dlaczego powiedział coś tak dziwnego. Koniew wyjaśnił: Tak, jak na tym obrazie, wyglądała kobieta, która dala mi tak stanowcze polecenie, że innej myśli już nie miałem, jak tylko tę, aby natychmiast rozkazać ofensywę na Częstochowę!

 

Źródło: Marucha