JustPaste.it

Czy sen to nasza brama do świata równoległego?

Klasyk eksterioryzacji – Robert Monroe (1915-1995) uważał, że właśnie w ciele astralnym możemy dostać się do takich równoległych rzeczywistości: na dowód tego...

Klasyk eksterioryzacji – Robert Monroe (1915-1995) uważał, że właśnie w ciele astralnym możemy dostać się do takich równoległych rzeczywistości: na dowód tego...

 

CZY SEN TO NASZA BRAMA DO ŚWIATA RÓWNOLEGŁEGO?

    Dodany: Friday, 21 June 2013 07:51

monroe


Klasyk eksterioryzacji – Robert Monroe (1915-1995) uważał, że właśnie w ciele astralnym możemy dostać się do takich równoległych rzeczywistości: na dowód tego opisał doznania, których doświadczył w jednej z nich. Stanowi ona lustrzane odbicie naszego świata, choć o nieco odmiennej ewolucji.

Podróży poza ciałem doświadcza każdy z nas na dwa sposoby: nieświadomie lub świadomie. Nieświadomie czynimy to każdej nocy podczas snu. Pamięć tych wypraw powraca do nas w postaci obrazów odwiedzanych obcych miejsc, miast, krajów czy planet. W takich „snach” latamy, unosząc się jak ptaki w przestworzach i przemieszczając z niezwykłą szybkością. Świadczą o tym także charakterystyczne sny o podróżowaniu samolotami (racjonalizacja lotu), samochodami (karoseria jako nasze ciało fizyczne) oraz „spadaniu” (gwałtowny powrót do ciała).   

Natomiast świadomie możemy oddzielić się od ciała fizycznego po zastosowaniu pewnych technik. Już przed wiekami znali je szamani, jogini, mistrzowie duchowi wszystkich kultur. Obecnie można się tego nauczyć na specjalnych kursach OOBE: czasem wykorzystuje się w tym celu nagrania hemi-sync, opracowane właśnie przez Roberta Monroe.

W moich „snach” od dziecka dominował żywioł powietrza, element latania, różnego rodzaju wehikuły w rodzaju samolotów czy spodków, którymi się przemieszczałam. „Obleciałam” wszelkie możliwe typy samolotów, zarówno cywilnych, jak i wojskowych! Były więc samoloty pasażerskie, śmigłowce, bombowce, myśliwce, transportowe. Najbardziej przypadły mi do gustu te typu Black Hawk, ale Herculesy też były niezłe… W snach takich w kokpicie czuję się jak ryba w wodzie, swobodnie posługując się wszelkimi przyciskami.

Także w rzeczywistości od lat marzę o zrobieniu licencji pilota i o skokach ze spadochronem: swoje podróże zawsze organizuję tak, by skorzystać właśnie z samolotu. Apogeum częstotliwości w lataniu przeżyłam, gdy zamarzyła mi się podróż za… koło podbiegunowe w Norwegii i fotosafari wielorybnicze: wówczas w trakcie jednego miesiąca leciałam aż osiem razy różnymi typami maszyn! Na pokładzie samolotu zawsze doznaję euforii: dzieje się tak zwłaszcza podczas startowania. Uwielbiam chwile, gdy rozpędzona maszyna zaczyna kołować po płycie lotniska, wjeżdża na swój pas a potem na moment zatrzymuje się, by po chwili z ogłuszającym warkotem zwiększyć moc silników i wystrzelić do przodu jak rakieta! Nie ma też dla mnie radośniejszych chwil, niż kontemplowanie widocznej z okien samolotu puszystej pierzyny kremowych chmur, nad którymi zawsze świeci słońce… Natomiast gdy niebo jest bezchmurne a pod brzuchem maszyny przesuwają się góry, morza, lasy i rozświetlone miasta, doznaję prawdziwie mistycznych odczuć zachwytu nad pięknem Ziemi.schody

Były one jeszcze intensywniejsze, gdy z gondoli balonu podziwiałam wschód słońca nad turecką Kapadocją – cudownym skalistym terenem, mieniącym się barwami piasku i ochry. Na wysokości, z której domy miały wielkość klocków, trwała tak głęboka cisza, że wszyscy zamilkliśmy w zachwycie.

Najprzyjemniejsze jednak jest latanie we własnym ciele i to na różne sposoby: poziomo i pionowo.  

Prawdopodobnie to moje „nastrojenie” na lot spowodowało pewien „efekt uboczny”: przeczułam wiele katastrof lotniczych, w tym tę z udziałem Grupy Akrobacyjnej Żelazny na Radom Air Show w 2007 roku. Zrezygnowałam z udziału w tej imprezie, bo już w przeddzień wiedziałam, że do niej dojdzie… Podobnie było dwa lata później, gdy rozbił się tam białoruski SU-27.    

To zamiłowanie do unoszenia się w powietrzu zaznaczyło się już w moim dzieciństwie. Jako 10-latka wymyśliłam i praktykowałam sport, który obecnie nazywany jest parkour! Nic dziwnego, że w skoku w dal w podstawówce byłam najlepsza. Miałam manię skakania z różnych obiektów: zaliczyłam udane skoki – na trawnik i beton! – z pierwszego i drugiego piętra bloku, a także z kilkunastometrowej trybuny stadionu! Zawsze spadałam jak kot na cztery łapy i wychodziłam z tego absolutnie bez szwanku… Lanie od babci dostałam dopiero wtedy, gdy chciałam nauczyć młodszego brata odwagi, spychając go z daszka nad wejściem do bloku. No cóż, ja skakałam z niego standardowo każdego ranka, skracając sobie drogę wyjścia, dopóki nie zadenuncjowała mnie sąsiadka…

Jednym skokiem pokonywałam też długie ciągi schodów, zarówno na klatkach bloków, jak i na ulicach. I przyznam, że do dziś z trudem się powstrzymuję, by nie skoczyć z tych pięknych, trzypoziomowych ciągów schodów przy metrze Arsenał…  Być może pragnienie lotu wzmacniał fakt, że w horoskopie patronuje mi żywioł powietrza? Bo podobne upodobania do samolotów ma moja córka, która także urodziła się w znaku powietrznym: w ciągu ostatnich dwu lat leciała kilkadziesiąt razy!

O podobnych doznaniach w książce Monroe`go wspomina jeden z eksperymentujących z nim psychiatrów, Stuart W. Twemlow: „Jedną z najbardziej intrygujących spraw w życiu Monroe`a jest jego zainteresowanie powietrzem. Powietrze to jego medium. Już jako dziecko budował modele samolotów, uczył się pilotażu w szkole średniej, a w późniejszym wieku został licencjonowanym pilotem szybowcowym. Jak stwierdziłem, jest to coś, co często występuje u osób mających osobiste i bezpośrednie doznania poza ciałem, w przeciwieństwie do ludzi, którzy jedynie badają bądź studiują ten fenomen. Zauważyłem też, że w dzieciństwie takich osób nie tylko występują podobne zazwyczaj fantazje, jak na przykład zabawy z wyimaginowanymi przyjaciółmi lub spotkania z wróżkami, lecz często pamiętają one także o silnym pragnieniu uniesienia się w powietrze i opowiadają o częstych snach tego typu”.       

Wszystko wskazuje więc na to, że umysły osób, które stale śnią o lataniu, po prostu racjonalizują swe doznania poza ciałem. Przeżyłam jednak prawdziwy szok, gdy okazało się, że specyficzny „sen”, który miałam kilka lat temu, mógł być podróżą do równoległego świata. Może nawet trafiłam tam, gdzie gościł Monroe, gdyż wiele szczegółów pokrywa się tu z zaskakującą dokładnością!

Śniłam więc, że jestem na rondzie de Gaulle`a w centrum Warszawy, gdzie krzyżuje się Nowy Świat z Alejami Jerozolimskimi i zmierzam w kierunku budynku Banku Gospodarstwa Krajowego. Był słoneczny dzień. Na pozór wszystko wyglądało jak zawsze, na ulicy panował ruch, ale nie zwracałam wówczas na to większej uwagi. Weszłam do budynku i skierowałam się do jednej z wind w holu. Hol wyglądał nieco inaczej, niż przed paru laty, gdy tam byłam, jakby był przebudowany. Gdy po chwili przyjechała winda, wsiadłam do niej z kilkoma osobami. Dźwig ruszył do góry i zatrzymał się na jednym z pięter. Gdy część osób wysiadła, winda ruszyła dalej. Nagle jednak ze zdumieniem zdałam sobie sprawę z faktu, że teraz przemieszczamy się nie w pionie, a w poziomie! Nie zdziwiło to jednak nikogo z pasażerów, którzy po chwili wysiedli. Znów ruszyliśmy, tym razem do góry. W ten sposób odbyłam przejażdżkę windą na zmiany w pionie i poziomie. Zafascynowana, wciskałam kolejne guziki, a winda przemieszczała się systemem wertykalnych i horyzontalnych korytarzy.

W końcu zjechałam na dół i wyszłam z budynku. Poszłam na miejsce, gdzie znajduje się przystanek autobusowy w pobliżu domu towarowego Smyk. Nadjechał autobus, do którego wsiadłam. I dopiero wówczas przyjrzałam mu się dokładnie. Okazało się, że jest o połowę krótszy, niż znane nam autobusy miejskie, ale za to znacznie szerszy. Było w nim sporo miejsca, ale nigdzie nie widziałam kasowników ani uchwytów do trzymania się. Siedzenia stanowiły szerokie ławki, nie dzielone na poszczególne siedziska. Na dodatek były ulokowane na wznoszących się poziomach, jak w auli! Usiadłam w najwyższym, chyba piątym rzędzie i wówczas zauważyłam, że autobus ma jakieś dziwne zasilanie, bo na pewno nie jest to silnik spalinowy! Poruszał się cicho, płynnie, nie za szybko. Prowadził go kierowca z pojedynczego, przedniego siedzenia po lewej stronie. Wyjrzałam przez okno na Aleje Jerozolimskie: one także były znacznie szersze, niż te, które znamy! Podobnie jak mijające nas samochody: większe i szersze. Byłam zdziwiona tym widokiem i z tym uczuciem się obudziłam.a4ab79dc9e176d6aad160ab57d649797.jpg

Przez lata sądziłam, że przyśniła mi się wówczas Warszawa przyszłości, bo wszystko tam było niezwykle realne. Tymczasem niedawno przeczytałam taki oto opis w książce Roberta Monroe Podróże poza ciałem. Dotyczy on sfery, którą określił jako Obszar III, czyli Światy równoległe. Dodam, że notatki te sporządził w 1971 roku. „Obszar III okazał się w sumie fizyczno-materialnym światem, „niemal” identycznym jak nasz. Środowisko naturalne jest tam takie samo. Są drzewa, domy, miasta, ludzie, wytwory cywilizacji oraz to wszystko na co składa się i dzięki czemu istnieje cywilizowane społeczeństwo. Są tam domy, rodziny, interesy i pracujący na swe  utrzymanie ludzie. Są drogi, po których poruszają się pojazdy. Są tory i pociągi.autobus

A teraz owo „niemal”. Po pierwsze można by przypuszczać, że Obszar III jest niczym innym, jak jakąś nieznaną częścią naszego świata. Z pozoru tak to wygląda. Jednakże dokładniejsza obserwacja wykazuje, że nie może to być ani nasz obecny, ani dawny świat materialno-fizyczny. Rozwój naukowo-techniczny jest tam zupełnie nielogiczny. Nie istnieją jakiekolwiek urządzenia elektryczne. Nie ma światła elektrycznego, telefonu, radia czy telewizji. Silnik spalinowy, benzyna czy olej napędowy nie są tam źródłem energii. […] Ulice i drogi są tam inne, głównie z powodu rozmiarów. „Jezdnie”, po których poruszają się ich pojazdy, są niemal dwukrotnie szersze od naszych. Ich odpowiednik naszego samochodu jest dużo większy.

 Nawet najmniejszy ma siedzenie takiej szerokości, że może się na nim zmieścić obok siebie pięć czy sześć osób. Typowy pojazd ma tylko jedno stałe siedzenie przeznaczone dla kierowcy. Inne podobne są raczej do  salonowych krzeseł, rozstawionych wokół przedziału o wymiarach od 4 do 6 metrów. Używa się kół, ale bez wypełnionych powietrzem opon. Kieruje się takim pojazdem przy pomocy pojedynczego, pionowego drążka. Element napędowy znajduje się gdzieś z tyłu. Ich prędkość nie jest zbyt wielka i wynosi około 24 do 36 km na godzinę. Natężenie ruchu nie jest duże […].

Tamtejsze obyczaje różnią się od naszych. Choć na ten temat zebranych zostało bardzo mało danych sadzę, iż są one wynikiem odmiennego podłoża historycznego, w którym występują różne od naszych wydarzenia, nazwiska, miejsca i daty. I chociaż sam poziom ewolucyjny tych ludzi (świadomy umysł traktuje ich jak ludzi) wydaje się identyczny, to jednak rozwój techniczny i socjalny nie przebiega całkiem tak samo, jak u nas”.     

Dalej Monroe opisuje swój odpowiednik w Obszarze III – rodzaj sobowtóra. Podróżując w ciele astralnym kilkakrotnie wnikał w jego fizyczne ciało, doświadczając życia w tamtej rzeczywistości: „[…] ludzie tamci nie byli świadomi mojej obecności aż do spotkania i „połączenia się” tymczasowo i mimowolnie z kimś, kto może być określony jako „ja” żyjący „tam”. Autobus, tak przy okazji, był bardzo szeroki – osiem miejsc siedzących w jednym rzędzie, a kolejne rzędy wznosiły się za kierowcą w górę, tak, że wszyscy mogli widzieć drogę przed sobą. Moje pierwsze wniknięcie w jego ciało zdarzyło się dokładnie w chwili, gdy wysiadał z autobusu. Kierowca był wyraźnie zdziwiony, kiedy usiłowałem zapłacić za przejazd. Najwidoczniej nic się nie należało”.człowiek

Przecież to dokładnie autobus i ulice z mojego „snu”! Żałuję, że Monroe nie wspomina nic o windach – ciekawe, czy i te opisy byłyby tak bardzo podobne do moich? A wy? Mieliście podobne doznania? Podzielcie się nimi na forum Nautilusa! Może wspólnymi siłami uda nam się zrekonstruować jakąś równoległą rzeczywistość, w której być może także żyjemy?      

 

Autor: margo11, FN

 

Źródło: margo11, FN, internet