JustPaste.it

Ślepy tor

Nic nie jest skończone, dopóki się nie skończy... (zasłyszane)

916ec6cc11fcafe77cd82e5db4a638c4.jpg

Zawsze je chciałem opisać, bo nikomu opisać się ich nie opłaca. Są fantomami przemijania czasu. Wyrzutem  naszej współczesnej polskiej historii a  my odnosimy się do nich jak do wiecznie brudnych rąk, których  nie da się wymyć. I trzeba z nimi żyć z zażenowaniem, chwaląc dobrodziejstwo wątpliwego przywileju, mądrość i przenikliwość kolejnych decydentów gotowych zawsze wytłumaczyć i uzasadnić (sześćdziesiąt  osiem lat po wojnie) obiektywność i tymczasowość zaistniałych rozwiązań.

I przedstawiać „odpowiednie założenia”…A prawda jest taka, że są już dawno skazane na śmierć.

Czekamy aż je diabli wezmą. Pójdą na złom, wypadną z toru, odbędą się ostatnie pogrzeby i stary maszynista znajdzie się w więzieniu a prezesi kolejnych spółek policzą apanaże i wyjadą, bezkarnie obojętni, na koralowe wyspy.

A jedynym człowiekiem, który im jeszcze salutuje gdy przejeżdżają  i pręży się  na baczność z chorągiewką w dłoni jest zaspany dróżnik …

0e911c3feb135049311fd7f7986f3ba0.jpg

Zawsze je chciałem opisać - bo są świadkami czasu i  jego oskarżeniem…Bo znają treści wszystkich modlitw, marzeń,  planów i knowań. Znają wszystkich oszustów, komiwojażerów, szulerów i kieszonkowców.

Wiedzą wszystko o klęsce i szczęściu. Swoją wiedzą są bardziej pojemne niż wszystkie archiwa świata. Obojętne wobec zdarzeń i ludzi, którzy o ich istnieniu decydują.

Są mądre - wysłuchują miliony opowieści o wszystkim i o niczym - krytyki, bełkotu, przekleństw, skomlenia. Patrzą na ludzi grających w brudne karty i jedzących bułkę z kiełbasą.

Brzydkie, zimne, pomazane graffiti,  rozpalone nieludzkim upałem, lepkie…Za ich porysowanymi szybami - świat monotonny, anonimowy. Małe domki z przyklejonymi podwórkami, szare pola, jakieś skarpy porośnięte turzycą i nawłocią. Brudne od rozkopanych dołów i starych liści.

Nigdy się nie skarżą i nie pytają o kierunek.

Służą - wypełniają się i pustoszeją, stoją otworem, czekają, aż ktoś zatrzaśnie ich drzwi. Bo w końcu ktoś je próbuje zatrzasnąć, choćby w biegu, z wściekłością i pogardą.

Przesuwają się wzdłuż zachodzącego słońca do granicy mroku. Jęczą gruchotem skrzypiącego żelastwa. Stukotem bolesnym. Płyną roztrzęsione wzdłuż domków, baraków, garaży, magazynów, składów budowlanych, dróg bitych zamieniających się w biegnące ścieżki do nikąd…

Ich melodia starości to monotonia i senność. To upiorny spadek ostatnich dziesięcioleci - dziedzictwo z dobrodziejstwem inwentarza,  jakby bezwstydnie dopisane do rozkładu jazdy.

ecf0ca36fa96809e64190bd973949527.jpg

Ci, których stać na nowy dom nie lubią ich szlaków. Ich obecność obraża elegancję, zakłóca spokój i stan posiadania.

Przechodnie  spoglądają na nie obojętnie, niemal z politowaniem.

Siedzący w środku przyklejeni do twardych ławek, dryfują znieczuleni. Patrzą na zegarek jakby mogli coś przyspieszyć… nie mogą… Zrezygnowani zapadają  w dalszą drzemkę.

Czas wlecze się w nich bez końca coraz bardziej senny.

Przystają.

Wysypują z siebie gromadę zmęczonych postaci, która rozchodzi się szybko we wszystkich kierunkach…

Ostatnie skulone  postacie znikają  w mroku. Gasną  nawet chóralne wrzaski kiboli i rezerwistów.

A  one, czujne, czekają na krótki gwizdek.

Odjeżdżają.

Nikt ich nie żegna, nikt nie wspomina, nie odwraca się aby na nie spojrzeć.

Dzień się kończy. Gasną projekcje za brudną szybą. One żyją jeszcze i wiozą dalej swoje zmęczenie, kloaczny smród, wyeksploatowaną normę techniczną, obojętność...

Człowiek, który je prowadzi, patrzy tylko przed siebie, w biegnący horyzont, refleksy reflektorów wpadające pod koła i myśli  o tym, żeby nie popełnić pomyłki - dostrzec światło semaforów.

Ich szlak się kończy. Nawet zegary są zdziwione ich wieczną niepunktualnością.

Postawiłem kołnierz.  Chód pełznie mi po plecach. I ja za chwalę zniknę.  Wychodzę z peronu ostatni i tylko słyszę jak zmęczony człowiek w uniformie zatrzaskuje resztę drzwi.

 Już maleją w mroku dwa końcowe światła.

Roztrzęsiony metal i  jego brudny pokaleczony plastik rusza  w bok i chory jęcząc, toczy się gdzieś tam na ślepy tor. Zastyga w bezruchu. Będzie tam czekał aż w  zjawią się kobiety ze szmatami i wiadrem…

I ruszy  polskim świtem znowu unosząc ze sobą jakąś namiastkę okaleczonej wolności …

Jakiś kamyk zielony.

I potoczy się dalej bez nadziei, patrząc czasem zazdrośnie na daleki pierwszy tor, gdzie czeka na swój debiut błyszczące Pendolino.

b0c98fff0ee101c09d6ccb254da76a31.jpgobrazki z google

© Janusz D.