JustPaste.it

Rok 1944 i węcej

Tego co oczy widziały,uszy słyszały nikt nie zabierze

Tego co oczy widziały,uszy słyszały nikt nie zabierze

 

W 1944 roku ojciec ukrywał sie, nie chciał dzielić losu braci na Syberii. Odwiedzał pod osłoną nocy . W drzwi walili kolbą . Szukali ojca , nazywali go wrogiem władzy sowieckiej. Przewracali tobołki , zaglądali do kurnika, bagnetami pruli słomę w stodole .Rewizji było wiele , napastowali mamę . Siedziałem na piecu z bratem i wołałem: "tato, ratuj mamę! Była ładną i młodą kobietą. Grozili,ze zabiorą do lagrów, jeśli nie wskażemy kryjówki ojca. Sąsiedzi nas unikali,bali się enkawudzistów. Tylko dziadek ,co mieszkał samotnie nad rzeczką, pomagał nam. Radził zbierać więcej runa ,bo pomrzemy z głodu. Wzdychał , chwaląc okupację niemiecką. Żyło się lepiej. Zmorą byli tylko partyzanci sowieccy. Zabierali żywność i gwałciły kobiety. Niemców witano w 1940 roku kwiatami. I to tkwi w pamięci mojej też. ,a kiedy uciekali , było ich zal. Rannemu na bagnach, przynosiłem kwas chlebowy,aż go pojmali i zadźgali bagnetami.Miał jasne włosy i niebieskie oczy, dziadek zasypywał je piaskiem ,trzymałem wyciosany z olchy krzyż i płakałem.Po ucieczce Niemców głód zaglądał w oczy . Ziemniaki w łupinkach,kwas chlebowy i zupy z pokrzywy były pożywieniem!.

Zbierałem runo, i rozglądałem się za borowikami, dzięcioły dziobały korę,wiewiórki znosiły żołędzie i jakiś ptak darł się w wniebogłosy. . Mama suszyła ,kwasiła grzyby, borówki wkładała w drewnianą beczułkę i stawiała na ganku. A zimą podawała na stół .Gośćcie się ,jeśli łaska ,mówiła ,chowając spracowane dłonie pod dziurawy fartuch, było żal ich , wyzierały dziwacznie przez dziurawy fartuch ,a tak czule gładziły, gdy byłem smutny .bąble tez miałem , rąbałem drzewo, kręciłem żyto w żarnach na mąkę.

Rumiane borówki topiły się w ustach. Z gorącymi ziemniakami smakowały najbardziej!Jesz i jakby aromatyczny kawałeczek lata był na języku . Brat wolał,mamo daj więcej. . Miałem z nim kłopotów wiele .Pewnego razu włożył do pieca zapalnik od rosyjskiego granatu. Piec się nie rozwalił,  garnek z ziemniakami szlak trafił,a konewka z mlekiem spadła na klepisko. Oberwałem chłostę za niedopilnowanie .a braciszek ze strachu dostał biegunki. Wyleczył się naparem z borówek. Były od wszystkich boleści , pachniały lasem,zastępowały herbatę. Dziadek, popijać ją powiadał ,że są długowieczne, jak dęby za stodołą. Małe i długo żyją,a ludzie wysoccy i tak szybko umierają?Bóg tak chce-odpowiadał. Niesprawiedliwość jest i będzie , dorośniesz ,to zrozumiesz te święte słowa. Dziadek wkrótce zmarł ze starości .Na wsi zostały tylko same kobiety. Mężczyźni na wojnie lub w lagrach,albo w grobach byli.

Słowa dziadka mama powtarzała po każdej wizycie enkawudzistów ,mówiła też ,że biednemu wiatr w oczy wieje. Może będzie lepiej w drugiej ojczyźnie ,ale jak tam jechać -pytałem?Tata zabierze, uśmiechała się przez łzy i mówiła ,do niego tak podobnyś,jak czysta kropla wody .Ojciec nie dawał znaku życia ,dni mijały w tęsknocie za nim. Modliliśmy się przed ikoną, wieczorami a wiatr za oknem skowytał i gasił gromnicę. Mama przytulała chorą siostrę i brata w ciemności,a mnie posyłała do sąsiadki po zapałki .Biegłem boso,po zabłoconej ulicy,a jesienny deszcz smagał twarz , spychał do rowu. A kiedy znów zapłonęła gromnica, pytałem ,czemu tata nie pisze listów?Mama gładziła mnie policzek i płakała. W milczeniu patrzyła na nas ze ściany Matka boska Ostrobramska,opiekunka biednych .Ale łez gorzkich ,jak mama na policzkach, nie miała . I tak mijały dnie,noce,tygodnie i miesiące. Z ojcem spotykałem się we śnie. .Orałem pole, pług był wyższy niż ja Szedłem za nim na palcach. Siałem zboże, kosiłem. Wyjeżdżałem na noc paść konia na niczyich łąkach pod lasem Kary skubał trawę ,a mnie ogarniały wspomnienia o wspólnych wędrówkach z ojcem. Tęsknota za nim silniejsza od miłości do Weroniki . Mieszkała przez ulicę i często pukała do mojego okna. Jej ojciec pisał listy z frontu , a nasz milczał , byłem zazdrosny,kiedy chwaliła się nimi. Az pewnego dnia przyszło zawiadomienie,ze zginął nad Odrą bohaterską śmiercią za ojczyznę i Stalina.. Płakałem z nią na miedzy i przytulałem do siebie. Bałem się,ze i mój może zginąć. Nie widziałem ,ze jest śród akowców w okolicy Czeremchy. Dobrze, ze uciekł, mówiła potem mama, może zezwolą wyjechać do Polski Przewodniczący rejonu ,były partyzant znał ojca z czasów przedwojennych, terminował w jego kuźni. Wiedział od kolejarzy ,ze ojciec uciekł za granicę pociągiem. Pijąc samogon i umizgując się do mamy powiedział, na pewno jest w białej partyzancie ,wrogiej władzy radzieckiej. Musicie prędzej wyjechać,szykuje się dla takich jak my, podroż na Sybir.

Na wszelki wypadek, w kurniku gromadziłem broń do walki z enkawudzistami. Wsparcie wyraził sześcioletni braciszek i narzeczona Aldona starsza ode mnie,dwunastoletnia panna. Przyniosła minę z rozbitego czołgu i schowała w swojej oborze. Krowa nadepnęła na nią i rozleciała się z oborą w kawałkach Jej macocha donos złożyła ,że syn legionisty i niemieckiego kolaboranta gromadzi broń przeciwko władzy radzieckiej ,a puki co zabił jej cielną krasulę. Przewodniczący badając sprawę uśmiechał się , gładził mamie rękę, nie martw się ślicznotko pocieszał. I wtedy pokazałem magazyn broni. Za głowę się chwycił, dzieciaku, tym wysadziłbyś całą wieś.

Za łapówki wydał wkrótce zezwolenie na wyjazd , stwierdzając,ze obowiązki podatkowe w naturze i usługach wykonaliśmy w stu procentach .

Ostatnia zima na Kresach była mroźna. Na drzewach iskrzył się szron, tworząc niezwykle piękne pejzaże. Czuło się jednak zwiastuny wiosny. Jasny blask słońca, sople lodu pod dachem ,siwe cienie w lesie. W wiośnie była nasza nadzieja . W kwietniu wyjazd do Polski! I o tym rozmawiałem z ojcem we snach obok czarnego stawu ,gdzie enkawudziści zastrzelili dziedzica ,a partyzanci mieli zimowe legowiska , nim uciekł w nich się  ukrywał . Z bratem potem tam chodziłem. W zbutwiałych legowiskach leżała amunicja i granaty. Wrzucaliśmy ich do ogniska . Rozlegał się huk, z drzew spadały szyszki.,a w ziemiance ziemia nad nami drżała, wojna  wraca.-wołaly trwoznie babinki..

Rozłączonym rodzinom nie wszystkim udało połączyć za życia ..Zostało wiele nieprawości na kresach nie wyjaśnionych , wołających o pomstę do nieba.Są rachunki krzywd,których  nikt nie zdoła rozliczyć.,a na obiektywną ich  ocenę , Białorusini i Polacy nie mają odwagi . Politycy serwują   frazesy i judaszowską miłości bliźniego , karmią kolejne pokolenia gruszkami na wierzbie ,oskarżając się na wzajem .W tym uczestniczy aktywnie Kościół . W mediach i szkołach nie ma o tamtych dziejach prawdy,a tylko  Katyn i gulagi okraszone tendencyjną rusofobią., Kość niezgody miedzy narodami po obu stronach granicy wschodniej!Na odwiedziny braci stryjecznych muszę mieć wizę i przejść upokarzającą kontrolę celną.Ale tego co oczy wiedziały,uszy słyszały nikt nie zabierze,tylko czas i rozsadek zmienia moje wspomnienia.Fakty ,że za krew nie ma zapłaty pozostaną na wieki,że za okupacji niemieckiej,po stokroć było maluczkim lżejsze niż za sanacji i sowietów..Z Niemcami kolaborowała większość,ponad czterdzieści tysięcy Białorusin było w policji,a akowcy w majątkach swoich dupy grzali z bronią u nogi,mordowali Litwinów,wspólnie z hitlerowcami tępili Zydów i czerwonych partyzantów,a po wojnie , pod wodzą Lupaszki uciekli do Polski, wyrzynali wrogów wartości katolickiej,żywcem palili prawosławnych.Dziś są bohaterami,żołnierzami wyklętymi.Im saluty i msze święte,a tym co gromili powojenny bandytyzm,elektryfikowali wsie,zwalczali sanacyjny analfabetyzm pogarda i miano" 'pachołki Moskwy."Pod domem generała Jaruzelskiego watahy  rozwydrzonych ,młodych nacjonalistów  wołają"zdrajca,morderca,na szubienicę"Czyja to zasługa?