JustPaste.it

Opowieść kulinarna. Następna.

Tym razem od męskiej strony.

Tym razem od męskiej strony.

 

d7db5220a1cba4fa90e795215f78bc7c.jpg

LIST BEZ NAGŁÓWKA. Jajecznica.

        Właśnie robił jajecznicę. Tę swoją sławetną, samczą specjalność. Kobiety nie potrafią zrobić dobrego śniadania, szczególnie po upojnej nocy. Zazwyczaj jeszcze śpią, a jeśli już wstaną, są ospałe i półprzytomne. Poza tym, pewnie by nie chciał, by kobieta gotowała rankiem jajecznicę. Lubił ten rytuał. Kroił drobno cebulę, w zależności od pory roku-pomidory, szczypiorek, kurki lub zwykłą kiełbasę, przysmażał na maśle i na końcu-oto jego sekret-dodawał jajka tak, by ich nie rozbełtać, aby mogły najpierw ściąć się białka. Dopiero wtedy delikatnie widelcem naruszał cienką błonkę żółtek i właściwie już nie smażył, a odstawiał patelnię, by osiągnąć absolutną doskonałość. Zapach rozchodził się po całym mieszkaniu, niechybny znak, że rozpoczął się nowy dzień. Kobiety w jego życiu dzieliły się na te, które ten zapach uwielbiały i z radością siadały przy kuchennym stole i te, które udawały, że to lubią. Zazwyczaj poznawał to po tym, czy tknęły jajecznicę. Przeważnie poprzestawały na kawie. Generalnie było mu to obojętne, to była chwila jego przyjemności. Niektóre po prosu lubiły patrzeć, jak on je. A on lubił, kiedy patrzą. Panie przychodziły i odchodziły, a on wciąż celebrował śniadania- najistotniejszy posiłek dnia. Zazwyczaj same odchodziły nie widząc w nim partnera na długie i udane życie, ale było i tak, że on zrywał więzi, gdy tylko stawały się ciasne. Wciąż uważał, że ma jeszcze czas, że nie osiągnął punktu, dla niego-skrajnej rozpaczy- by wiązać się na dłużej. Znów jadł śniadanie z kobietą, której nie znał. I znów jajecznica będzie doskonała. Musi być..!Czy mógł pozwolić, by przestała mu smakować? Nie znosił rozstań. Najchętniej na początku znajomości podpisywałby kontrakt, który zawierałby klauzulę o nieuchronnym odejściu. Nawet wyrażał się dość jasno, by to zrozumiały, ale na kobiety to nie działa. Tego niewiasta pojąć nie potrafi… Zawsze miały nadzieję na więcej. Nazywały to miłością… I ta nie jest inna, poprzednia też…

            Zrobił wszystko, jak zawsze, nawet pachniało jak zwykle, ale z bólem serca przełknął dwa pierwsze kęsy. Kobieta naprzeciw z uroczym uśmiechem zabierała się do jedzenia, więc była z pierwszego gatunku… Jednak coś było nie tak i wiedział co. Już od wczoraj myślał o jednym. Dostał list. Nie pamiętał już, jak dawno nie czytał listów. Ten był dziwny, bez nagłówka i w zasadzie pożegnalny, więc powinien go ucieszyć… A jednak nie… W jakimś sensie był nim wstrząśnięty… W jakimś sensie… I teraz też zabijał smak tej chwili. Jajecznica stanęła mu w gardle- ta jajecznica! Nie zniszczył go, choć pomiął i wrzucił do kieszeni płaszcza. Tkwił tam sobie, a on miał wrażenie, że złośliwie prześwieca przez kieszeń- list bez nagłówka.

………………………!

Nie ma dnia, nocy bym o Tobie nie pomyślała. To mnie zatruwa. Powoli sączy się niewidoczną strużką, zatyka pojedyncze komórki i niewyobrażalnie powoli zabija. Za każdym razem, gdy przeszywa mnie błyskawica bólu, tracę część siebie. To jest jak przekleństwo, to że nie można zapomnieć, oddać Cię światu w całości, w jednym kawałku i już. Tak, jak to się w istocie stało. Ale nie, wciąż jesteś we mnie, nawet gorzej obecny niż wcześniej, bo już nie jesteś z krwi i kości, a z idealizującej mgły i marzeń. Wymyślam cię co dzień na nowo. I gdy cię tracę, tracę siebie, w miejscu pustki sącząc trucizną, białym martwym proszkiem zamiast krwi i tkanki. A kiedyś miałeś ciało i wredny charakter, odtrącałeś mnie, strącałeś w otchłań jednym gestem lub słowem. Teraz jesteś jak kryształ, wspomnienia mnie odurzają, każdy oddech idealnie łączy się z moim, każda myśl odbija w mózgu i powtarza jak refren: „Tak, to on, nikt inny. Rozumie mnie do głębi, jeszcze nie wypowiem, a on już mruga znacząco, bo wie. O tak. On wie.”

Ból jest istotny. Nie można odejść, odwrócić się, jak Ty. Dopada nagle i bije najmocniej-właśnie w tę pewność-„Tak, Tylko on. Nikt inny nie wie, co jem na śniadanie.” Nie masz już, zatem, wad, to się skończyło. Już nie krzyczysz, nie obrażasz, nie proponujesz przyjaźni. Jesteś tworem idealnym i jak na ideę przestało- nieosiągalnym. Nie można kochać się z ideą, nie można całować, pieścić, patrzeć jak je, jak pracuje, jak twarz oblana sinym blaskiem w skupieniu tężeje, pochylona nad klawiaturą, jak mięśnie rąk miękko tańczą pod rękawem koszuli, krew pulsuje na skroni, łzawią oczy. Zapach. Idee nie mają też zapachu. Nie pocą się, nie wydzielają. Twój zapach-ten szczególny, na policzku i brodzie, woń pożądania…Nie potrafię go przywołać, nic i nikt nawet go nie przypomina. Widocznie był najbardziej ziemski ze wszystkiego w tobie. Soki życia. Tak. Pewnie niebo nie ma zapachu, bo żaden nie jest doskonały. Nawet od zapachu lilii w końcu cię zemdli. Wszystko, co umiera, śmierdzi, co żyje, wydziela. A przecież nie umarłeś. Jesz, śpisz, kochasz się…Już mnie, nawet to, nie rusza. Nie można nawet nienawidzić. Oplułabym cię, zwymyślałą, rozdrapała twarz paznokciami, a potem skamlała o przebaczenie, jak bura suka. Lubisz bure suki, mówiłeś, że wyzwalają w Tobie „zaropiałe pokłady opiekuńczości”. Czy Ona o tym wie? Czy smakuje jej twoja jajecznica? Czy uśmiecha się cwanie, bo potrafi sprawić, byś odleciał? Nie myślę o tym, to proste-aby nie zwariować. Ale nie. Przecież już nie masz ciała z krwi i kości. Nie dla mnie.

Dlaczego mnie dręczysz? Dlaczego nie mogę powiedzieć-„Odejdź!”- i się stanie. Dlaczego nie mogę zatopić w kimś innym? Cielesnym, dotykalnym, głaszczącym moje piersi i uda z oddaniem, oblizującym usta po wczesnym śniadaniu i kupującym bułki w sklepie na rogu. Mój mózg jest przeklęty, musi się karmić bólem, rozdrapywać zagojone i tworzyć rozległe, przeorane pola. Zatrute ścieżki wiją się gęsto i nie potrafię ich minąć, wspomnienia tworzą nowe. A tam jesteś bogiem, znasz każdy nerw mojego ciała, każdą myśl, zanim odleci z ust. Przecież wiem, że to niemożliwe, że nie istniejesz i nie istniałeś Taki. Wszystko to potwierdza. Twój głos w słuchawce już nie należy do Ciebie. Jest obcy i taki pozostanie. Twoje życie, jest życiem kogoś innego, i Tamten może robić, co zechce, nie ma znaczenia, nie może mieć znaczenia! A jednak mnie dławi…

 Muszę to wyrwać, wyszarpnąć z siebie, zadeptać i odrzucić. Potem przełknąć antidotum i czekać. Na co? Na błogosławioną pustkę? Zapomnienie? Ciche rozległe, czyste wody, stąd- po horyzont. Na zawsze? Kłamałeś.

Nic nie jest nieskończone. To, że można coś nazwać i pomyśleć, nie znaczy, że JEST, filozof się myli, może boleć, choć nie istnieje.

 

Śpij dobrze.

Twoja.

P.S. Ten list nie ma nagłówka. Nie może go mieć. Już nie.

 

Śniadanie kochanków.

 

Wymaga potrawy lekkiej i pożywnej, nie może zamulać ani rozleniwiać i pewnie najlepsza byłaby ambrozja. Francuzi jedzą crossainty, najlepiej z czekoladą i sok z pomarańczy. To ważne- nie- pomarańczowy, a z pomarańczy, takiej z kiści wraz z kwiatem. Anglicy- broń Boże! Angielskie śniadanie zabija! Fasola w sosie pomidorowym, jajka na bekonie i kiełbaski- bardzo romantyczny zestaw! Mogący uśmiercić najbardziej ognistą miłość. Nasza polska jajecznica, może nie ma finezyjnego wyglądu, ale jajka wydają się być najbardziej odpowiednie. Może w koszulkach, na delikatnym talerzu, przystrojone kwiatem pomarańczy? Może właśnie ta szczególna- Twoja jajecznica? No i kawa. Taka, jaką lubisz. Taka, jaką tylko on wie, że lubisz…