Jesień jest chora na katar i nie ma serca.
Jest starą kloszardzicą, która lubi podglądać zza płotu,
wtedy zajmuje się liczeniem czarnych kruków.
Ma zawsze swojego kota, który ją bada nieufnie
a sama woli siedzieć na polu, w kałuży rozlanego mleka.
Jej kruki zamieniają się wtedy w czarne wdowy,
które nie mają gdzie mieszkać,
więc otulają się welonami postrzępionych nitek
i człapią po wygonach, burzanach i łętowiskach
z nadzieją, że wyczarują coś jeszcze
ze starej miłości jurnej, raju utraconego…eeh…
Ale póki co, przycupnęły z wyrokiem niewiary…
Jakieś ramiona drzew zawieszonych wpół nieba
mgła jeszcze maluje
i bawi się w zapomniane polne wiatraki.
Myśli zziębnięte siedzą wysoko na gałęziach
ubrane tylko w biało-srebrne czapeczki.
Samochód roztrąca szarość, przebiega drogą i znika mrucząc i gasnąc.
Jest majestat w tej zadumie osowiałej,
w bezprawiu czasu utraconego…
Wzdłuż płotu idzie stary jeż,
niesie nadgniłe jabłko i pyta o drogę.
Świat koło nas znowu postarzał się bez zaproszenia,
wargi do całowania chłód podsuwa,
więc i ja cofam się w moją nadzieję czekających drzwi.
Czy to już pożegnanie?
Czy jeszcze się odwrócę? Zanucę ? Zatańczę ?
Klamka jest rozwiązaniem i wyborem.
Przyklękam przy otwartym popielniku: błysnęło…
Mała pełzająca jaszczurka urodziła złotą pomarańczę
i taszczy ją i radośnie, pnie się po kawałku brzozowej kory,
nieśmiała jeszcze, nie budzi zimnych ścian
ale wije się, łapkami przebiera…
I tylko mysz ze szpary przygląda się jej pląsom
a i sama kalkuluje, ile jeszcze sera…?
Pająki otwierają po jednym oku.
Już cieplej.
Szept twój skrada się na paluszkach
i tuli się w moje dłonie cicho… nieśmiało…
obrazki z google
© Janusz D.