JustPaste.it

Barry Douglas czyli jak wygląda Yeti

Szkot w polskim futbolu? Tego jeszcze nie grali. Kim jest? Skąd się wziął? Dowiecie się z poniższego artykułu.

Szkot w polskim futbolu? Tego jeszcze nie grali. Kim jest? Skąd się wziął? Dowiecie się z poniższego artykułu.

 

Barry Douglas jest jak Yeti - mówili kibice. Wszyscy słyszeli, ze istnieje, ale nikt nigdy nie widział go w meczu o punkty. W ostatnim tygonidu to się jednak zmieniło i świat w końcu się przekonał jak wygląda szkocki defensor. I właśnie dlatego postanowiliśmy przybliżyć Wam jego historię.

 Barry Douglas czyli jak wygląda Yeti - Planeta Futbolu

Nie od dziś wiadomo, iż poznański Lech jest jednym z nielicznych klubów na naszym krajowym podwórku, któremu na sercu leży przyszłość polskiej piłki i tworzenie batalii opartej na młodych wilkach. Już od kilku lat „Kolejorz” stara się stopniowo stawiać na swoich wychowanków i to w nich pokłada największe nadzieje nie tylko reprezentacyjne, ale przede wszystkim klubowe. Całkiem niezłe obiekty młodzieżowe, zdolność do wyławiania największych perełek oraz zaangażowanie całego sztabu szkoleniowego – właśnie te cechy każdego dnia przybliżają drużynę do wyznaczonego przez zarząd celu. Wiadomo jednak, że nie zawsze jest czas, aby znaleźć z dnia na dzień następcę dla tak ważnego elementu, jakim jest Luis Henriquez. W takich sytuacjach po piłkarzy trzeba sięgać dużo głębiej i tak postąpił też Lech. Przeszukał kraj, który do tej pory uznawany był za mało ważny pod tym względem i po niepowodzeniu w sprawie transferu reprezentanta Estonii trafił w końcu na Barry’ego Douglasa.

Kim on jest? Zanim do tego przejdziemy, wprowadźmy kilka słów wyjaśnienia. Otóż Douglas dokładnie 28 maja 2013 roku, czyli w dniu kiedy podpisał swój kontrakt z Lechem… może inaczej – tego popołudnia został kimś więcej niż tylko zawodnikiem. Jest on bowiem pierwszym Szkotem, który przekroczył próg polskiego stadionu. W sumie trudno się dziwić, gdyż do tej pory Wyspy Brytyjskie były przez naszych skautów omijane szerokim łukiem i nikt nie wierzył, iż można tam spotkać kogokolwiek na wysokim poziomie, kto będzie chciał biegać po polskich boiskach. Tendencja była zawsze odwrotna, to Polacy wyjeżdżali na Wyspy Brytyjskie w poszukiwaniu lepszego jutra. Wyjątkiem był Eddie Stanford, który przez pewien czas zakładał koszulkę Legii Warszawa, ale jego można traktować w kategoriach zagubionych meteorytów. W każdym razie Barry tworzy pewnego rodzaju historię, która na zawsze może zapoczątkować nowy rejon obserwacji i być może zwiększy zainteresowanie tamtejszą ligą w naszym kraju. Bo czyż nie jest tak, że za pionierem podążają kolejni odkrywcy żądni nowych wyzwań? Tak było z Hernanem Rengifo, który przybył w ślad za Quinterosem, podobnie z Osmanem Chavezem, który przebył szlak przetarty przez Carlosa Costly’ego. Tak jest też w przypadku Kaspara Haamalainena, za którym w styczniu podąży Paulus Arajuuri.

Polub Futbolplanet na Facebooku!

Wracając do samego Douglasa, nie będziemy tutaj udawać, że mamy do czynienia z herosem futbolu, nie będziemy udawać, że jego kariera była usłana różami od samego początku, kiedy sięgnął tylko po futbolówkę. Nie będziemy też wychwalać pod niebiosa jego nazwiska czy tworzyć Kościół wyznawców szkockiego defensora. Douglas jest bowiem przykładem człowieka o stalowych nerwach, który swój mały sukces zawdzięcza tylko i wyłącznie sobie i ciężkiej, wręcz katorżniczej pracy. Jeszcze za czasów swoich pierwszych kroków w drużynie Livingston niemal bez przerwy wpajano mu, iż jego warunki fizyczne nie pozwolą mu na zbyt wiele, przez co znacznie ucierpiała jego psychika. A przecież taki Robert Lewandowski, który również zawsze „wyróżniał się” w swojej grupie jako jedna z najniższych i najdrobniejszych postaci, jakoś potrafił poradzić sobie w dorosłym futbolu. Polak miał jednak o tyle łatwiejsze zadanie, że żaden z jego nauczycieli nie pozwolił mu nawet myśleć o swoich wadach, a już na pewno nie jego ojciec. Szkot nie wytrzymał jednak presji, choć z piłki nie zrezygnował i postanowił, iż będzie grał amatorsko w niższych ligach, a na co dzień jego zajęciem będzie naprawa lodówek. Później było już tylko lepiej.

− W Szkocji odstrzelili mnie z drużyn juniorskich, bo byłem za niski. Potem trafiłem wreszcie do Queens Park. To był klub amatorski i trzeba było sobie dorabiać na boku. Do dziś pamiętam mój rytm dnia. Budzik dzwonił o 6:00, czasami o 6:30 rano. Musiałem się podnieść i lecieć do pracy. Jedna lodówka, druga, kolejna. Byłem padnięty, a przecież po tej robocie najczęściej trzeba było jeszcze jechać do klubu. Nie było zmiłuj.

Peter Houston – to nazwisko zapewne już na zawsze pozostanie w pamięci Douglasa, który po swoim najlepszym sezonie w lidze amatorskiej został ściągnięty do Dundee United mimo tragedii rodzinnej. Nie można jednak pominąć jednej rzeczy, bo przecież miano najlepszego strzelca drużyny nie przychodzi tak łatwo zwłaszcza, gdy gra się na pozycji bocznego obrońcy. Tak – liga amatorska – ale nawet w takowej rzadko się spotyka bramkostrzelnych defensorów. Właśnie w tym momencie jego wszechstronność nie mogła zostać niezauważona tym bardziej, że w ataku radził sobie tak dobrze, jak za plecami drugiej linii. To nie jest codzienna sytuacja, ale gry na każdej pozycji nauczyła go właśnie jego „wada” wzrostu. Barry musiał przecież sprawdzić się w różnych rolach i chyba znalazł tę właściwą. Skoro już wspomnieliśmy wcześniej o Polaku, to grzechem byłoby nie porównać go do Łukasza Piszczka. Ta sama łatwość gry w ataku, skuteczność w odbiorze piłek i tylko różnica w poziomie gry obu Panów. To musiało do czegoś prowadzić.

− Jak  przyszedł do klubu od razu  wiedziałem, że ma odpowiednie możliwości, aby grać w pierwszej drużynie. Na początku sezonu popełniał wiele błędów, ale było to spowodowane jego problemami osobistymi. Najlepszym sposobem, aby nadrobić stracone zaufanie  jest zagrać dobrze, a on pokazał, że można mu zaufać.

Sekrety jego dotychczasowej gry na szkockich boiskach przy okazji ostatniego transferu do poznańskiego Lecha nie zostały w jakiś specjalny sposób utajnione, więc nie będziemy tego ponownie rozdrapywać. Warto jednak pomyśleć, dlaczego Szkot, jako swój kolejny przystanek właśnie wybrał Polskę i dlaczego to Polska wybrała jego. Barry Douglas to zawodnik, który przez dłuższy okres swojej kariery nie miał narzuconego sportowego harmonogramu i mógł żyć dużo bardziej bezkarnie, a niżeli którykolwiek zawodnik Lecha. Co prawda nie jest to jeszcze osoba, którą na samym wstępie możemy upodabniać do najbardziej kontrowersyjnych gwiazd futbolu, ale każda zmiana otoczenia i podwyżka zarobków może doprowadzić go na samo dno. Douglas zdaje sobie jednak z tego sprawę i świadomie wyjawił Polsce, iż różnego typu imprezy są dla niego chlebem powszednim, ale jeżeli chodzi o grę w nowym klubie, to podchodzi do tego z pełnym szacunkiem. Pytanie tylko, dlaczego sam sobie zaprzecza na własną niekorzyść? Podczas kolejnej wypowiedzi dał do zrozumienia, że w Poznaniu chce się tylko wypromować i zagrać w najsilniejszych klubach – a miał jakiś czas temu naprawiać tylko lodówki. Ciężko uwierzyć więc Szkotowi tak po prostu na słowo, ale patrząc na wyniki osiągnięte w najwyższej klasie rozgrywkowej w swoim kraju mogliśmy być pełni optymizmu.

− Przede wszystkim jestem piłkarzem i profesjonalnie podchodzę do zawodu. Ciężko pracuję, ale potem chcę mieć czas na zabawę. Lubię grać w piłkę, ale z życia trzeba czerpać także inne przyjemności. Dopóki wkładam maksymalny wysiłek na treningach i dobrze pracuję na boisku, mogę równie dobrze się bawić.

Ledwo Douglas postawił nogę na polskim boisku a już przytrafiła mu się kontuzja. Uraz wykluczył go z gry na kilka dobrych miesięcy i wydawało się, że potwierdzi się teza, zgodnie z którą pech jest drugim imieniem Barry'ego.  W końcu jednak ważący zaledwie 64 kilogramy obrońca doszedł do siebie i w meczu z Widzewem Łódź posmakował gry w ekstraklasie. Kibice w końcu zobaczyli go na boisku! Już przypisywano mu pseudonim Yeti, bo Douglas podobno był w klubie ale nikt go nigdy nie widział, ale po meczu z łodzianami jest już pełnoprawnym ligowcem. Spisał się przyzwoicie. Nikogo co prawda nie olśnił, ale też nie popełnił większych błędów, a co najważniejsze − jego zespół wzbogacił się o trzy punkty.

Co dalej czeka Douglasa? Oczywiście życzymy mu jak najlepiej. Mamy nadzieje, że kiedy już potrenuje trochę dłużej i koledzy z zespołu przekonają się, że zupełnie nie przypomina on legendarnego Yeti, stanie się czołowym lewym obrońcą ligi polskiej. To pewne, że nie będzie mu łatwo, bo nowe otoczenie, inny język, bardziej skrupulatni sędziowie, to wszystko są przeszkody, które najłatwiej byłoby przeczekać na łóżku szpitalnym i pilnując czy stan kont się zgadza. Jednak sam zawodnik udostępnił w ostatnim czasie wpis Michaela Jordana na Twitterze: − W życiu nie należy czekać aż burza się skończy, trzeba się nauczyć tańczyć w deszczu. I tego mu życzymy, aby mimo czarnych chmur, które od początku sezonu zebrały się nad jego głową potrafił pokonywać problemy i tańczyć w deszczu...