JustPaste.it

Polityczna perfumeria

W umysły nasze od czasu do czasu wdziera niepewność powodująca frustrację. A to, jak wiadomo szkodzi na żołądek i może wywoływać odruchy wymiotne.

W umysły nasze od czasu do czasu wdziera niepewność powodująca frustrację. A to, jak wiadomo szkodzi na żołądek i może wywoływać odruchy wymiotne.

 

Do końca lat osiemdziesiątych żyliśmy w przepięknie poukładanym świecie, który był dla wszystkich jasny i zrozumiały. Oczywiście w ramach zaakceptowanej opcji politycznej. I tak część społeczeństwa (mniejsza) leżała plackiem z twarzą zwróconą na Wschód, a druga część (zdecydowana większość) biła czołem przed  Zachodem, wypinając pośladki w odwrotną stronę (co zresztą w sposób naturalny wynika z naszej konstrukcji cielesnej). Byli także malkontenci (ale gdzież ich nie ma) dla których świat nie był czarno-biały, ale nimi nie mam zamiaru się zajmować, ponieważ szkoda mi czasu i atłasu dla marginesu społecznego. Ten tak pięknie poukładany system wartości został nam brutalnie odebrany przez ambicje polityczne żony pewnego łysiejącego polityka z plamą na czole. Strzeżmy się ambitnych żon Cezarów, ponieważ rzadko kiedy są one równocześnie mądre, jak np. Liwia, małżonka Boskiego Augusta, czy też nasza Wielka Królowa Bona, połowica Starego.

No cóż, stało się i nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, ale było pięknie i jakże wygodnie.  Weźmy np. takich Talibów,  jeszcze kilkanaście lat temu sprawa była jasna, w zależności od geograficznego go ułożenia naszego ciała byli, albo heroicznymi bojownikami o wyzwolenie narodu spod sowieckiej dominacji, albo warchołami usiłującymi lepszej części ludzkości stanąć na drodze do postępu.

Tymczasem imperium spsiało, a Talibowie bezczelnie pozostali i nie wiadomo, jak ich oceniać obecnie, kiedy stali się zbędni, a nawet wręcz kompromitujący. Z jednej strony są to przecież byli protegowani naszego obecnego Wielkiego Brata (a więc urzędowo nam mili) i kumple Radka Sikorskiego, z drugiej jednak innowierczy fanatycy, którzy bogi cudze burzą. Póki jeszcze tylko mordowali dzieci swoich rodaków, a im samym obcinali różne członki ciała można to było pominąć wyniosłym i dyskretnym milczeniem, ale jak się zabrali do egzekucji na rzeźbach, to nas jako ludzi o wysublimowanej kulturze ruszyło. I trudno się dziwić, jest przecież oczywiste, że łatwiej jest spłodzić dziecko, niż wyrzeźbić Buddę, a rzadkość, jak wiemy z krótkiego kursu ekonomii, jest funkcją wartości. Strunę przeciągnęło zburzenie dwóch biurowców, i to nie w Moskwie, lecz o zgrozo w Nju Jorku.

Kiedy Amerykanie uzbrajali fanatyków, wszyscy “postępowi” Polacy przyjmowali to z przychylnym zrozumieniem, wszak Talibowie szli na wojnę z bezbożnym komunizmem. Ba, nawet wysłaliśmy im na pomoc najlepszych synów naszej Ojczyzny (vide wspomniany już Radek Sikorski). Nikt z naszych ówczesnych głosicieli wolności i demokracji nie chciał przyjąć do wiadomości metod, jakimi ci religijni terroryści posługiwali się nawet w stosunku do własnego narodu, ani faktu, że wojna toczy się o opanowanie wytwórni narkotyków i hurtowego handlu nimi oraz, że reprezentują oni model społeczny przy którym nawet Korea Północna jawi się, jako kraj rozwiniętej demokracji.

Sposób perfumowania śmierdzących metod, poprzez usprawiedliwianie niegodnych środków wzniosłym celem, jest dobrze zakorzeniony w ludzkiej świadomości już od czasów starożytnych. Bardzo sugestywnie, pięknie literacko i z pewną dozą ironii opisał go mistrz Henryk Sienkiewicz relacjonując wizytę dywizji Jędrusia Kmicica w Prusach Książęcych:

Tej  samej nocy jeszcze, w której Tatarzy minęli słup graniczny, niebo zaczerwieniło się łunami, rozległy się wrzaski i płacz ludzi deptanych stopą wojny. Kto polską mową o litość umiał prosić, ten z rozkazu wodza był oszczędzany, ale natomiast niemieckie osady, kolonie, wsie i miasteczka zmieniały się w rzekę ognia, a przerażony mieszkaniec szedł pod nóż. (...)

Sam pan Kmicic, mając w sercu niemało dzikości, dał jej folgę zupełną i choć własnych rąk we krwi bezbronnych nie walał, przecie patrzył z zadowoleniem na płynącą. Na duszy zasię był spokojny i sumienie nic mu nie wyrzucało, bo była to krew niepolska i w dodatku heretycka, więc nawet sądził, że milą rzecz Bogu, a zwłaszcza świętym Pańskim czyni. (...)

Dlatego co wieczora spokojnie odmawiał różaniec przy blasku płonących osad niemieckich, a gdy krzyki mordowanych zmyliły mu rachunek, tedy zaczynał od początku, aby duszy grzechem niedbalstwa w służbie bożej nie obciążyć.

Prawda, jakie ładne. I niestety, jakie aktualne.  „Nasi” dopóki są nasi zawsze działają w „słusznej” sprawie i rozprawiać o ich metodach, bądź też prawdziwych motywach doprawdy w dobrym towarzystwie nie uchodzi. Dobrze jest natomiast wykazać swoją wrażliwość na przykład w przypadku dyskusji o karze śmierci, przecież chodzi tu o najwyższą wartość, jaką jest życie istoty ludzkiej. Nawet gdyby tym „człowiekiem” był niereformowalny zwyrodnialec, który skazany na dożywocie zagraża życiu innych (chociażby strażników, czy współwięźniów, a w razie ucieczki z więzienia życiu każdego z nas) i w przypadku dalszych morderstw jest praktycznie niekaralny. Otrzymuje on w ten sposób od ustawodawcy patent na zabijanie, zupełnie jak jakiś za przeproszeniem James Bond.

Jak już przy tym temacie jestem, to pozwolę sobie jeszcze zwrócić uwagę na fakt, że przy okazji ostatniej nowelizacji kodeksu karnego w sposób znaczny został rozszerzony zakres możliwości powoływania się przed sądem na obronę konieczną.
I słusznie, bo życie ofiary nie może być mniej warte niż życie napastnika, ale przy okazji ujawniona została obłuda ustawodawcy:

– My jako “humanitarni humaniści” jesteśmy oczywiście przeciwko karze śmierci, ale ty obywatelu jeżeli czujesz się zagrożony możesz śmiało zabić napastnika, a my cię bez zbytniej mitręgi uniewinnimy.   

Bardzo często ci sami ludzie, którzy protestują przeciwko karze śmierci dla całkowicie niepoprawnych i bestialskich zbrodniarzy, nie widzą nic nagannego w fakcie, gdy „nasze” samoloty w celu ukarania jakiegoś, siedzącego bezpiecznie w luksusowym schronie, dyktatora bombardują i zabijają niewinną ludność cywilną. Jak choćby w przypadku bombardowań w Iraku, od których odcięli nawet niektórzy członkowie NATO (choćby Francja, czy Niemcy), ale za to nasz przedstawiciel premiera natychmiast pospieszył z wiernopoddańczym aplauzem.

Trzeba z przykrością przyznać, że nie mamy szczęścia do naszych protegowanych. Jeszcze nie zakończyła się afgańska afera, a już nasi następni pupile pokazali prawdziwe oblicza. Zorganizowana grupa przestępcza, zajmująca się handlem narkotykami, bronią oraz żywym towarem, która dla kamuflażu i zachowania czystego sumienia naszych (tzn. NATO-wskich) polityków została nazwana Armią Wyzwolenia Kosowa zaatakowała Macedonię, zupełnie nic sobie nie robiąc z papkinowskich gestów oddziałów ONZ-towskich stacjonujących w tym rejonie.

I co teraz z tym faktem zrobić, znowu głupio wyszło. Do tej pory wiadomo było, że wszelkiemu złu na Bałkanach winni są Serbowie, a tu nagle, okrzyknięci przez naszych polityków i publicystów, jako miłujący nade wszystko pokój, Albańczycy napadają na najspokojniejsze państwo regionu. Może warto by dla zachowania twarzy znaleźć tym Macedończykom jakiegoś trupa w szafie, niech nie udają takich niewiniątek.  Skoro przyjęliśmy wersję, że Albańczycy mogą być wyłącznie ofiarami, to nawet na przekór faktom będziemy się jej trzymać.

Sytuacja na Bałkanach jest bardzo skomplikowana i nieuczciwe jest przedstawianie jej w tonacji czarnobiałej. Ręce po łokcie we krwi unurzane mają przedstawiciele wszystkich stron konfliktu, tak Serbowie, jak i Chorwaci, muzułmanie, czy też wspomniani Albańczycy. Nie jest moim celem usprawiedliwianie którejkolwiek ze stron konfliktu. Nie chcę bowiem postępować, jak ci dyspozycyjni, albo pozbawieni daru samodzielności myślenia publicyści, którym wskazano Serba z okrzykiem: – bierz go!, a oni się nań posłusznie rzucili. Chcę tylko namówić Państwa, abyście bardziej zawierzali swej własnej intuicji moralnej i znajomości życia, niż propagandowemu tumultowi (a na tym ostatnim się trochę znam)

Serbowie od samego początku konfliktu najlepiej nadawali się do odegrania roli “czarnego charakteru” i dlatego w takiej roli zostali obsadzeni. Po pierwsze są sojusznikami Rosjan – tej implikacji, jak sądzę nie muszę rozwijać. Po drugie są prawosławnymi, co w przypadku konfliktu z katolickimi Chorwatami, w sposób automatyczny w naszym polskim systemie miar wartości, nie dawało im większych szans. Z kolei ich konflikt z muzułmanami dał Stanom Zjednoczonych nieocenioną szansę poprawienia swoich notowań u muzułmańskich państw arabskich, które za złe mają Amerykanom bezwarunkowe popieranie Izraela. I wreszcie na czele państwa serbskiego stali postkomuniści. Wprawdzie Chorwacją także rządzili postkomuniści, ale za to tak przecudnie przefarbowani, jak nie przymierzając niektórzy nasi byli sekretarze KC PZPR.

Politycy, kierujący państwami, a tym bardziej mocarstwami mają swoje interesy, realizowane metodami, które najchętniej przedstawialiby społeczeństwom, jako wzorce do naśladowania. Z drugiej jednak strony  nas, którzy jesteśmy na co dzień przedmiotem polityczno-publicystycznej obróbki powinna, dla naszego własnego dobra, obowiązywać zasada minimalnego chociażby obiektywizmu. Inaczej co jakiś czas będziemy doznawać niemiłego uczucia, że daliśmy z siebie po raz kolejny zrobić idiotów. Najlepiej trzymajmy swoje mózgi we własnych głowach.