JustPaste.it

O jedno zdanie za dużo

Najpierw myśl, potem mów. Prawda oczywista? Chyba nie całkiem. Nawet wielcy tego świata mają z tym problem — nie tylko mówią głupstwa, ale nawet tak myślą.

Najpierw myśl, potem mów. Prawda oczywista? Chyba nie całkiem. Nawet wielcy tego świata mają z tym problem — nie tylko mówią głupstwa, ale nawet tak myślą.

 

W słynnej powieści i filmie pt. O jeden most za daleko ukazana zastała historia największej operacji powietrznodesantowej, która miała przyśpieszyć zakończenie drugiej wojny światowej. Chodziło o operację Market Garden z września 1944 roku. Miała ona na celu obejście od północy niemieckich umocnień Linii Zygfryda i wkroczenie do Rzeszy z terenu Holandii. Najważniejszą rzeczą było opanowanie mostów na Renie zanim Niemcy je zniszczą. Mimo zdobycia wielu mostów nie zdobyto ostatniego, w Arnhem, co ostatecznie zadecydowało o fiasku całej operacji.

Podobnie w życiu — powie się jedno słowo lub zdanie za dużo, wykona jeden niepotrzebny gest, ruch i wszystko idzie wniwecz. Więzi ulegają zerwaniu. Traci się czyjeś zaufanie lub szansę, by je odzyskać. Diametralnie i na niekorzyść zmienia się sytuacja. W najlepszym przypadku można się jedynie ośmieszyć.

Najnowsza historia Polski zna wiele przykładów takich wypowiedzi i zachowań.

 

Głupota polityczna...

Rok 1981. Rzecznik ówczesnego komunistycznego rządu Jerzy Urban w odpowiedzi na nałożone na Polskę amerykańskie sankcje mówi: „Rząd się sam wyżywi”. W tej butnej wypowiedzi zawarł się cynizm całej ówczesnej władzy, której nie interesowało, że w wyniku jej działań i nałożonych z tego powodu na kraj sankcji ucierpi cały naród. Ale co tam naród, ważne było, że rząd nie umrze z głodu, że dla nich zawsze starczy. Jeśli ktoś tamtą władzę darzył jeszcze jakąś sympatią, to ją wtedy stracił.

Rok 1993. Henryk Goryszewski, poseł i od 1992 roku wicepremier w rządzie Hanny Suchockiej, wypowiada słynne zdanie: „Nie jest ważne, czy w Polsce będzie kapitalizm, wolność słowa, czy będzie dobrobyt — najważniejsze, aby Polska była katolicka”. Dostaje za to drugie miejsce w plebiscycie radiowej Trójki „Srebrne usta”, ale kolejny raz Polacy już go do Sejmu nie wybierają. Widać program polityka im nie odpowiadał.

Rok 1997. W lipcu Polskę nawiedza powódź tysiąclecia. Tysiące domów zostało zniszczonych, a ówczesny premier Włodzimierz Cimoszewicz do zrozpaczonych utratą dorobku całego życia mówi: „Trzeba się było ubezpieczyć”. To niefortunne zdanie rozsierdziło Polaków i naładowało karabiny opozycji. W dużej mierze przez tę wypowiedź rząd Cimoszewicza niedługo potem upadł.

Rok 2001. Wybory do parlamentu. Wielkie szanse na zdobycie ponad 50 proc. głosów i całkowicie samodzielne rządzenie ma SLD. I tuż przed wyborami murowany kandydat SLD na ministra finansów Marek Belka zapowiada wprowadzenie podatku od dochodów kapitałowych, nazwanego później podatkiem Belki. I właśnie ten ruch odwrócił od SLD pewną część jego elektoratu. SLD wybory wygrał, ale uzyskał tylko 41 proc. głosów. Szansa na samodzielne rządzenie przepadła.

Zróbmy przeskok w czasie, bo braknie nam miejsca. 

Sierpień tego roku. W Warszawie w Lesie Kabackim zostaje pewnego wieczoru napadnięta i zgwałcona biegająca tam kobieta. Komentując to wydarzenie, burmistrz Ursynowa Piotr Guział wyraża współczucie, przestrzega, by nie biegać po zmroku w miejscach odludnych i — jak już zupełnie niepotrzebnie dodaje: „Tylko jak ona biegała po ciemku?”. Niezależnie od intencji słowa te zostają odczytane jako zrzucenie winy na kobietę. Burmistrz traci sympatię dużej części opinii publicznej, w oczach której jeszcze niedawno jawił się jako główny konkurent Hanny Gronkiewicz-Waltz do fotela prezydenta Warszawy. Kto wie, czy to ta wypowiedź nie przyczyniła się do fiaska referendum w sprawie odwołania obecnej prezydent? W każdym razie to właśnie mieszkańcy Ursynowa najliczniej zbojkotowali udział w referendum zainicjowanym przez ich własnego burmistrza.

 

...i kościelna

Niefortunne wypowiedzi i zachowania to nie tylko domena polityków. Właściwie narażona jest na nie każda osoba publiczna, duchowni również.  

Październik. Przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski abp Józef Michalik odnosząc się do ostatnich skandali pedofilskich z udziałem duchownych rzymskokatolickich, mówi: „Wiele tych molestowań udałoby się uniknąć, gdyby te relacje między rodzicami były zdrowe. Słyszymy nie raz, że to często wyzwala się ta niewłaściwa postawa, czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga”. Niewątpliwie doszło tu to dramatycznego zagubienia się... tle że samego arcybiskupa — w labiryncie jego własnej argumentacji, biorącej faktycznie w obronę pedofilów, a obarczającej winą za te przestępstwa ofiary i ich rodziców.

Nie ma potrzeby opisywać burzy, jaka się po tych słowach rozpętała. Sprawa jest świeża, więc wszyscy ją pamiętamy. Oburzeni na słowa hierarchy byli nawet niektórzy prawicowi katoliccy publicyści. Otoczenie arcybiskupa i on sam starali się szybko naprawić ten błąd, a właściwie wizerunkową katastrofę, ale mleko się już rozlało. Słowo puszczone z arcybiskupiej góry śnieżną kulą pędziło już samo lawiną. Próbowano co prawda tłumaczyć tę wpadkę przejęzyczeniem, ale mało przekonująco. Przejęzyczyć to się można, przekręcając wyraz lub mówiąc go w niewłaściwym znaczeniu, powiedzieć „guć żumę” zamiast „żuć gumę”. Ale to nie było przejęzyczenie, tylko uzewnętrznienie głębokiego przekonania, że w niektórych przypadkach to rzeczywiście dzieci z rozbitych rodzin „prowokują” niewinnych księży do „złego dotyku”, do przestępstwa.

I smutne, i szkoda. Smutne jest nawet nie to, że te słowa padły, ale że ktoś tak w ogóle myśli. A że tym, który tak myśli, jest jeden hierarchów Kościoła roszczącego sobie pretensje do bycia wychowawcą narodu — to podwójnie smutne. A szkoda, bo nie wszystko, co mówił wtedy czy później arcybiskup było tak całkiem bez sensu.

 

Ostrożnie z kamieniami

Kłania się tu wiedza z zakresu wiktymologii, czyli nauki zajmującej się ofiarami przestępstw i badaniem roli ofiary w genezie przestępstwa, a zwłaszcza ustaleniem czynników tworzących podatność na stanie się ofiarą przestępstwa oraz metod zapobiegania temu. Powiedzmy to jasno — wiktymologia nie zajmuje się przerzucaniem na ofiary winy za popełnione na niech przestępstwa, ale obiektywnym poszukiwaniem przyczyn, dla których przestępca uderza właśnie w te, a nie w inne osoby.

W przypadku dzieci odpowiedź, dlaczego stają się ofiarami pedofilii, jest jasna — bo są dziećmi, bo są bezbronne, bo są łatwowierne i ufne. Nie ma w tym żadnej ich winy. Ale czy to jedyne czynniki? Czy wszystkie dzieci w jednakowym stopniu są na te przestępstwa narażone? Czy dzieci, które pozostają  pod czujną opieką obojga rodziców, którzy interesują się treściami oglądanymi przez dziecko w internecie, znajomościami, jakie zawiera, odprowadzają je do szkoły itp. — są bardziej, czy mniej narażone na stanie się łupem pedofila? Kto jest się w stanie lepiej się zaopiekować dzieckiem i je chronić — dwoje rodziców żyjących razem, dwoje rozwiedzionych, czy jedynie jeden rodzic?

A co z chorobą sierocą? Wbrew nazwie może ona dotykać nie tylko sieroty, ale nawet dzieci z rodzin pełnych lub niepełnych, gdzie rodzice nie poświęcają dziecku należytej uwagi, nie rozmawiają z nim, nie przytulają lub wręcz okazują wobec niego agresję? U takich dzieci poza całym szeregiem zaburzeń somatycznych mogą ujawniać się również zaburzenia natury psychicznej — lękliwość, przygnębienie, nadpobudliwość, trudności z koncentracją, skłonność do agresji czy zachowań destrukcyjnych. To tylko niektóre problemy.

Takie dzieci, rzeczywiście mogą poszukiwać więzi z innymi ludźmi i bliskości, nawet fizycznej. To zrozumiałe. Tu się arcybiskup nie mylił. Jednak nikomu z dorosłych nie wolno wykorzystywać tęsknoty takich dzieci za normalną więzią emocjonalną i fizyczną do nienormalnego zaspokajania swoich potrzeb seksualnych.

Niestety ta jedna zła wypowiedź arcybiskupa przykryła wszystko inne. Będzie chyba musiało w Wiśle upłynąć dużo wody zanim zostanie to arcybiskupowi zapomniane.

Zostawmy jednak arcybiskupa. Niech go kamienują ci, którzy nigdy nic głupiego nie powiedzieli. Tylko czy są tacy? Niech raczej ten i inne przykłady będą dla nas samych ostrzeżeniem, by nie tylko myśleć zanim się coś powie, ale przede wszystkim myśleć właściwie. Wtedy nawet jak się nam coś wymsknie niechcący, nie trzeba się będzie za to wstydzić.

Olgierd Danielewicz

 

 

[Artykuł ukaże się w miesięczniku „Znaki Czasu” 11/2013. Na potrzeby publikacji na Eiobie.pl nieco zmieniono lid].

 

Autor: Olgierd Danielewicz