Łatwiej wspominać niż tworzyć wspomnienia,ale po latach to już nie bolą i nie straszą..
|
|
|
|
|
|
|
Rozbite czołgi jeszcze tliły w okolicy ,a oni szukali ojca. Były
Legionista, sklepikarz a potem dozorca majątków niemieckich tylko pod sąd wojenny !. Szpicle wskazywali kryjówki .Umykał z nich w porę...Lis z jedną norą,a szarak, z jedną miedzą nie żyliby dawno ,dzielić losu braci na Syberii nie zamierzam.,ostatnia kule dla siebie ,w razie czego opiekuj rodziną.,.-powiedział chowając spluwę za pazuchę i zniknął .Pod koniec wojny ,odezwał ,pod przebranym nazwiskiem. na stacji kolejowej w Daniłowiczach pracował.
A oni nadal szukali, zaglądali do kurnika, pruli słomę bagnetami w stodole, w stogach siana szukali
Matce ,przewracali na podłogę,zadzierali spodnicę Siedziałem na piecu z bratem i krzyczałem "tato ratuj mamę". Grozili,lagrami jeśli nie wskażemy kryjówki
.Sąsiedzi unikali nas. Tylko dziadek który mieszkał nad rzeczką, odwiedzał . . Zbierajcie grzyby i jagody,zima straszna ze wschodu idzie i głód wielki nas czeka-powiadał
Złota jesień już kończyła,wzburzona Brzezinka zrywała mosty,zalewała drogi ,wiatr strącał ostatnie liście z drzew, prześladowcy ,nie mogli do jechać
W lasie byłego dziedzica zbierałem runo .Baby bały tam zaglądać- jego duch z szablą paraduje-mówiły...,a faktycznie powiesili- go przy topielisku-wyjsnił dziadek i dodał ci sami,co gonią twego ojca..
Grzybów mnóstwo aż dech zapierało, nachylić tylko,a same jakby wskakiwały do koszyka, dzięcioły dziobały korę, i wiewiórki hasały po drzewach..Pytałem ich w myślach,gdzie moj tata?
.Mama suszyła i kwasiła grzyby, borówki wkładała w drewnianą beczułkę i mroziła na ganku. Zimą rozgrzewała, stawiała na stół .Gośćcie się ,jeśli łaska ,mówiła. . ,chowając dłonie w dziurawy fartuch .
Pokaleczone dłonie, wyzierały dziwacznie przez dziury , Tez miałem bąble na palcach , rąbałem drzewo ,mięłam żyto w żarnach. i dla tego zał mnie było rąk mamy,gładziły,gladzily tak czule,gdy pytałem 'gdzie tata"?...
Borówki z chlebem i ziemniakami spływały w ustach, na języku,czuło kawałeczek lata . Brat oblizując się , wolał ,daj więcej. Starczyć musi do końca zimy -synku mówiła mama. Pewnego razu szukał ich w komórce,a znalazł zapalnik do granatu i włożył do pieca. Garnek z ziemniakami szlak trafił,konewka z mlekiem spadła z zydla, ze strachu dostał biegunki. . Wyleczył się borówkami. Zamiast
enkawudzistów przewodniczący rejonu, partyzant sowiecki został naszym aniołem stróżem .Znal nasz życiorys ,
Pewnego razu rzekł do mamy w kuźni przed wojną z twoim mężem koni podkuwałem ,a twój syn, będzie moim furmanem..To dzieciak,-ripostowała
ale matka dorosła, twoja uroda zniewalała wielu czeszczyzn-dodał. Kto wie-zadaje po latach pytanie- jakie byłby nasz los,gdyby nie jej uroda?-.Woziłem tego drania kilka razy w tygodniu. do wiosek zalegających z obowiązkową dostawą żywca,zboża. Na froncie żołnierze muszą jeść, biją faszystów-wołał do zgromadzonych- kobiet i starców. A potem zaglądał do
zagród wdów, było ich mnóstwo, w każdej wsi. Co i raz przychodziły zawiadomienia,że ktoś zginał śmiercią bohatera,zaginął bez wieści . Pocieszał ich,a ja czekałem , gniada skubała trawkę u plota. Pewnego raz, wyszedł ze swego biura na chwiejnych nogach , cuchnący bimbrem wskoczył na woź i rozkaz "wio na przełaj do Tamary,mieszkała na skraju lasu. Kiedy wszedł do niej rozległ się krzyk. W rozdartej bluzce wyskoczyła boso przez okno i ociekała do lasu,gonił w kalesonach i wolał "stój,bo strzelam. Nie mów o tym matce rozskakać srogo..i dał pętko kiełbasy. Kiełbasa wiejska,z czosnkiem suszona na strychu,wędzona w łaźni była jego rarytasem. Częstował mnie w wyjątkowych sytuacjach, chowałem za pazuchę,przywoziłem do domu .Łapówki brał w różnej postaci,ale kiełbasa i bimber zwalniała od obowiązkowych dostaw wielu
Pamiętam gminę Mosar. czekałam na niego ,a kobyłka skubała trawę nieopodal pasieki i nieopacznie parsknęła,pszczoły obsiadły ją nagle , wierzgała nogami ,stanęła dęba, przewróciła wóz i ul , pomknęła,z przednimi kolami,a roje mnie obsiadły W biurze gminy odzyskałem przytomność,krople walerianowe i kubeł zimnej wody uratowały od niechybnej śmierci. Uczulenie na jad pszczeli pozostało do dziś
.Na końcu wsi zatrzymano dopiero kobyłkę. Wiozła do domu mnie chrapiąc ciężko,w
połowie drogi spuchła twarz,ze nic nie widziałem , słyszałem tylko jej chrapanie i czułem chybotanie wozu,wpadał w koleiny wyżłobione czołgami .Był to znajomu znak ze zbliżamy do domu. Na podwórku zarżała żałośnie, mama wybiegła i przerażona pytała co się stało,a ja jej nie widziałem i płakałem.Kobyłka też chorowała.
Opuchły j nozdrza i boki ,nie skubała trawki tylko wodę pila i n a mój widok głowę podnosiła. Zioła dziadka na nogi ją postawiły .Nie ma tego złego co na dobre nie wyjdzie-przestałaś furmanić-,a zaczniesz drewno zimą z lasu wozić.Łapci nie mam, nogi zmarzną,nauczę pleść z łyka lipy--powiedział