JustPaste.it

Nad Brzezinką

Ludzie odchodzą,krajobrazy się zmieniają,a wspomnienia zostają..

Ludzie odchodzą,krajobrazy się zmieniają,a wspomnienia zostają..

 

 

Płynęła niebieską wstążeczką z Głębokiego na północ, zataczała półkole, jakby chciała zawrócić. Przed folwarkiem dziedzica spiętrzała się, koło młyńskie obracała ,dalej w łąkach torfowych srebrzyła , rozdziela wioski, jesienią zalewa pola, porywała stogi i drewniane mosty, a spokojnie śród leśnych głuszy płynęła, tam żurawie i czaple karczowały. .

Bajecznie zachodziło tam słońce,światełka, nad topielą niby świętojańskie robaczki migotały –„to dusze pokutujące” mówiono. Prawosławni ziołami znachorek , gromnicą , a katolicy modlitwą przy kapliczce, od zagród ich odpędzali .Dzieliła ona wieś na dobrych Polaków i złych kacapów.

Podróżny jadąc tam, ryzykował złamaniem karku; oddzielona od świata złą drogą, żyła niepisanym prawem. Za miedzę zaoraną orczykami walili, za dziewuchę sztachetami bili , kindżałem w bok, z nahajkami na zabawę szli. Samogon animuszu dodawał.

Zniewaga krwi wymaga –, wbijając nóż w plecy, syczał i uciekał w zmroku na drugi brzeg rzeki. Poharatanych znachorki leczyły, a ubitych na górce grzebano, obiecując zemstę.

Cmentarz drutem kolczastym prawosławnych od katolików rozdzielał, a, pod płotem – mogiłki nie chrzczonych. była

. Bolszewicy ich pogodzili, z cerkwi i kościołów domy kultury zrobili, do kołchozów zapędzili. W tej wsi dziadek czterech synów miał, po hektarze ziemi dał, a młodszemu i kuźnię. Podkuwał konie, a wieczorami pod oknem piętnastoletniej ślicznotki grał na harmoszce, temu graniu zawdzięczam ten świat..

Z kołyski wylazłem, na podwórku bawiłem się, a dzieci straszyły diabłami. Ze strachu trząsłem portkami. Nie bała się tylko głupia Frania, wroną jestem, mówiła, machała rękoma, krakała i leciała do rzeczki. Fornalom tyłek tam obnażała , a dziedzic wołał„walcie ją chłopy; bękarta powiła i dalej tam chodziła.

Wychodek za stodołą, muchy bzykają, sikać przeszkadzają, jak być czystym?Brudasa po czubki w nosie zanurzała w beczce, po desce do chaty wchodzić kazała, dzieci czystych chciała w izbie mieć. Po zachodzie słońca z pola wracała, pachniała pięciolistną koniczynką, na podłogę tatarak kładła, by pchły nie wpijały się w łydki i pocieszała, że wkrótce wróci tata z Łotwy. Skąd wiesz? – Kukułka wykukała, przytulała i szeptała kuku, wróci, wróci – powtarzałem, w jej objęciach zasypiałem.

Ale legowisko było na piecu, w szparkach pluskwy wielgachne,  suszone skóry baranie śmierdziały,  pod piecem kury gdakały  – jak spać?W dzień brat  w błocie nogi packa, a pokrzywą po tyłku ja dostaję. Nie było sprawiedliwości!W  oborze niedojona łaciata , ryczała, rozpraszała moje marzenia,a mama po za  domem pracowala .

Najgorzej Zimą , w śnieżnych zamieciach wiatry łamotały w szyby  .braciszek krzyczał, duchy, duchy . buzię zamykał  mu dlonią by mamy nie budził,od kiedy ojciec wyjechał do Łotwy pracować,było  co raz  nam  gorzej

W izbie ciemno jak w kominie, a  złe duchy jakby za plecami, a mama u innych na chleb zarabiała...

Brat woła jeść, popłakuje i sika a wiatr harcuje z diablikami aż komin drży! Przytulałem brata i szeptałem „Boże wróć nam mamę”. . Wracała późno, zapalała gromnicę i tuląc nas, mówiła „to tylko wiatr, to tylko wiatr”. A on z komina dmuchał, gasił świecę..zapałek już nie było.,a potem i nafty zabrakło. . Drogi zawiane, jak przynieść naftę od Żyda? I w izbie następnej wieczory w egipskich ciemnościach. W kominie Diabły harcowały, aż kur zapiał, a owca zabeczała.

  1. Mama wróciła późno z pracy ,aż do wielkich świat, w kącie stawiała cep i bez słowa nieraz łożyła się do snu. I tak mijały tygodnie, u dziedzica harowała, drzewo na opał dawał liczył drewienka, umizgując do mamy – wszystko opowiem ojcu – straszyłem. Zimy, mroźne jak ptaszka w klatce trzymały. Brak ciepłego obuwia nie pozwalał na śnieżne szaleństwo. Słyszałem tylko łupu, cup cup – trwała na wsi młocka.

Zmęczona wracała do nas,, za oknem już księżyc, wędrował a gwiazdy mrugały , wzniecały tęsknotę za ojcem, i wiosną...

Ciocia z poczęstunkiem nieraz przyszła, na piecu nogi pogrzał. Pogadała, pogłaskała i szła plotkować na wieś. Wiatr wył w kominie, a mamy nie było, odrabiała długi za sianokosy, orkę, za co jeszcze tak długo się męczy, a my głodni na nią czekamy-myślałem ze łzami w oczach?

, Boże wróć rodziców, -prosiłem,a , mama wracała zmęczona późno, pomódlmy się o powrót taty -mówiła

Kogut budził ze snu, słonko z okna lód usuwało, biel za nim puszysta po horyzont, a brat seplenił „chcę tam lecieć”, i tak przemijał dzień za dniem. O zmroku piec stygł, a bies harce w kominie rozpoczynał. Latem w stodole spałem jak dziedzic w piernatach. Księżyc opowiadał bajki, a rankiem słonko budziło, biegłem na ryby, srebrzyły się w zasięgu ręki.

– Mamo, popatrz ile nałapałem – pochylała się nad koszykiem i szeptała – złowisz więcej jak tata wróci z Łotwy, – Wiesz, że wróci?– Cyganka wywróżyła – przytulała i powtarzała – wróci, wróci–

Minęło pół wieku, tam znów wróciłem .znajome krajobrazy zniknęły, na ugorach wiatr kąkole roznosił, wycięte drzewa, został ino kamień, znajomy, spróchniałe krzyże na mogiłach przodków, ale dzieciństwo jak na dłoni zobaczyłem...

Ciepły majowy poranek, jasne barwy, niebieskie niebo i łaskawe słońce, do samej wody zwisały kiście odurzającej czeremchy, a wokół szczebiot ptaków i kumkanie żab. Przyroda śpiewała, czułem jej zielone serce, biło radością dla nas. Na błotnistych łąkach, otoczonych ścianą starych olch rozlegały się trwożne krzyki żurawi. Rzeka skręcała w ich kierunku. To wielkie i ostrożne ptaki, jak dopłynąć, by nie zobaczyły, szepnął? Leżąc na dnie łodzi, dotarliśmy do zwisającej czeremchy, ostrożnie uniosłem głowę na krawędź łódki i ujrzałem, szare z długimi szyjami baraszkowały, ale wyczuły nas, pomknęły w głąb bagna. Zamaskowani krzakiem cichutko płyniemy dalej, tam czarna czapla spacerowała, smutna jakoby skrzywdzona, powiedział ojciec.

Z powrotem łódź mknęła z prądem. Słońce wznosiło się coraz wyżej, rozlewając wokół błogosławione ciepło, poranną rosę na płatkach kwiatów suszyło, nad nimi unosiły się wielobarwne motyle i brzęczały pszczoły. Wysoko skowronek piosnkę nam dzwonił. Tato kocham ciebie. Ja też ciebie kocham synku – odpowiedział

Za parę miesięcy czołgi z czerwonymi gwiazdami zgniotły łódź. Po wielu,wielu latach tam wróciłem.

Siedziałem na kamieniu ,w rzeczce mętna woda płynęła i czułem jakby ojca, do lasu dziedzica prowadził, barwny dywan liści i wrzosów szeleścił, borowików, podgrzybków zatrzęsienie, i do przymrozków rosną, same do koszyka wskakują – mówił ojciec Tato, jestem szczęśliwy, tyle grzybków, aż dech zapiera. Szczęście nie jedno ma imię – odpowiedział, gdyby ta chwila trwała latami byłoby życie koszmarne. Tyś szczęściem moim, rośniesz, poznasz las, usłyszysz jak bije jego serce, jak mech rośnie, wtedy zrozumiesz, że cząstką kruchą człowiek w przyrodzie jest.

Prawda ta dotarła po jego śmierci, ci co ich kochamy, odchodzą za szybko, ale we wspomnieniach do końca życia zostają – Widzę i słyszę matkę, ze snopkiem żyta stoi. Synku pomóż – woła, a chabry całują jej stopy, na dachu bociany klekoczą, a klony szumią, serce od tego bije niby dzwony modlitewne... Życie bez wspomnień – pustynią bez wody, wiosną bez kwiatów.