JustPaste.it

Zapłata

Kto zaczyna rozprawę? Sędzia? Prokurator? Policjant? Ofiara? A może początek daje sprawca?

Kto zaczyna rozprawę? Sędzia? Prokurator? Policjant? Ofiara? A może początek daje sprawca?

 

Zawiasy starej, niepozornej walizki cicho skrzypnęły. I wtedy, na jeden krótki moment, Rusek dojrzał, jak na wierzch wypełzają wszelkie żądze, skrywane zazwyczaj pod maską opanowania. Oczy stojących przed nim dwóch wyelegantowanych dżentelmenów zabłysły, niczym świąteczne dekoracje. Błysnęła chciwość, zamigotała zachłanność, ujawniło się nienasycenie.
Taaaak.
Rusek zdawał sobie sprawę, z kim ma do czynienia. Przecież pracował w tej branży już od lat. Biznesmeni, politycy, prawnicy, sędziowie, prokuratorzy... Cała klika, przeżarta korupcją i zepsuciem.
Widział już niejedno.
Potrafił kojarzyć fakty, dopasowywać oficjalne wiadomości z nagłym ruchem w interesie. Wiedział, a jeśli nie wiedział, to przynajmniej domyślał się, skąd biorą się pieniadze, które tak ochoczo prał, zyskując zresztą całkiem niezły procent. Brodził w tym brudzie już od tak dawna, a mimo to wciaż robiła na nim wrażenie skala nieprawości, do jakich gotowi byli posunąć się jego klienci dla własnych korzyści.
- Proszę - zwrócił się do stojących przed nim jegomościów - oto wasza forsa. - Czyściutka, nikt, nawet skarbówka się nie przyczepi. No, chyba że nie dacie im działki. - zaśmiał się.
Śmiech rozległ się echem po ciasnym pomieszczeniu.
Niebo rozdarła pierwsza błyskawica.


***


Autobus właśnie znikał w ciemnościach nocy. Kamil zarzucił torbę na ramię i ruszył szybkim krokiem w kierunku domu. Padało, on miał jeszcze pewien kawałek do przejścia od przystanku, a nie uśmiechało mu się spotkanie o tej porze z kimkolwiek.
No, chyba że byłaby to Judyta..
Tak, tylko ją uśmiechałoby mu się spotkać. Kamil uśmiechnął się do swoich myśli. Tancereczka.
Tak ją pieszczotliwie nazywał. Poznali się jakiś czas temu na treningach, i dosyć szybko zaprzyjaźnili. Czuł, że zbliżają się do siebie coraz bardziej. Już na pierwszych zajęciach pomógł jej zintegrować się z grupą, a potem było już tylko lepiej. Zastanawiał się, czy ta znajomość się poglębi. Czy on chce, by się pogłębiła. W sumie, Judyta była fajną dziewczyną, i wyraźnie okazywała mu zainteresowanie, wykraczajace poza standardowe partnerstwo w tańcu. Hmm... A może powinien ją gdzieś zaprosić? Albo...
Donośny huk, niby jednoczesne uderzenie tysięcy werbli w olbrzymi bęben, przerwał Kamilowi błogie rozważania.
Chłopak odruchowo spojrzał w stronę, skąd dochodził hałas. I niemal natychmiast po dojrzeniu tego, co wybijało dziurę w asfalcie od spodu, zaczął uciekać z prędkością, której nie powstydziłby się sam Usain Bolt.


***


Krępiński zatrzasnął drzwi samochodu, skinął kierowcy, i dopiero, kiedy ten ruszył, odetchnął z ulgą. Nareszcie po wszystkim. Wielomiesięczna praca wreszcie wydała owoce. Teraz, pieszczotliwie głaszcząc walizkę, odczuwał tylko przyjemność z perfekcyjnie przygotowanej operacji, ale wtedy, podczas realizacji całego przedsięwzięcia, nerwy miał napięte jak postronki. Czy plan wypali? Czy nikt niczego nie zauważy? Czy zatarł ślady wystarczająco dokładnie? A, przede wszystkim, czy Kleks wytrzyma, wykona swoją część roboty, i go nie sypnie? W tych niebezpiecznych czasach nikomu nie można było ufać. A szczególnie człowiekowi, który dorównywał Krępińskiemu zachłannością. A to już było coś. Mało kto bowiem wytrzymałby porównanie pod tym względem ze znanym mazowieckim politykiem.
A Kleks wytrzymywał.
Krępiński do teraz nieomal z rozrzewnieniem wspominał początki ich współpracy. Pamiętny szpital w Radomiu, gdzie dzięki poleconemu przez Kleksa przedsiębiorcy udało się odpowiednio obniżyć koszty remontu i doposażenia sal operacyjnych. A nadwyżkę całkowicie legalnie wyprowadzono jako premię.
Ach, wspaniałe czasy. Nie, to co teraz. Przez ten stres Krępiński coraz częściej musiał odwiedzać madame Maxime i jej dziewczynki. Chodził tam, odkąd sięgał pamięcią, i nigdy nie narzekał, ale znać było, że czas dotnął także jej branżę. Nie dostarczała już tak uległego, potulnego wręcz, towaru, jak niegdyś. Przedostatnią musiał wręcz siłą zmusić do ogłady i posłuszeństwa. A później musiał jeszcze dopłacić, bo madame nie spodobało się to, co z nią zrobił. Ha. Ciekawe, jak Maxime zareaguje, gdy dowie się, co stało się z jej ostatnią podopieczną....


***


Krew miarowo kapała na chodnik. Zbierała się w szczelinach płyt, strumyczkami ściekała w różnych kierunkach, szczególnie upodobując sobie małe, ale głębokie zagłębienie, gdzie zbierało się jej coraz więcej. Śmieciarze odkryli jej źródło w kontenerze obok. Gdy tylko zobaczyli zwłoki, natychmiast zawiadomili policję.
Tej niewiele udało się ustalić. Twarz dziewczyny była tak zmasakrowana, że nie sposób było ją zidentyfikować, nie figurowała w żadnej kartotece, nikt nie zgłaszał ostatnimi czasy zaginięcia podobnej osoby. Sprawę dość szybko zamknięto, sam komendant zajął się przeniesieniem jej do archiwum, na półkę nierozwiązanych. Szybko też o niej zapomniano. Wysprzątano dokładnie miejsce odnalezienia ciała. Pominięto tylko ów dołek, gdzie na dnie zachowało się nieco krwi ofiary.


***


Grzmot przetoczył się po niebie. Istota powoli, z ociąganiem wyłoniła się z czeluści Matki Ziemi. Wciągnęła parę razy powietrze dużym nosem, zastrzygła uszami, i zniknęła w ciemności.

 

 

***


Telefon zaczął wibrować. Krępiński wyjął go i skrzywił się, widząc, kto do niego dzwoni. Wiedział, że ten moment nadejdzie. Ciężko westchnął i odebrał połączenie.
- ODDAM PANI PODWÓJNIE ZA DZIEWCZYNĘ! - krzyknął, mając nadzieję, że przebije się przez słowotok madame Maxime. I udało mu się. - Pieniądze każdego usadzą na miejscu. - pomyślał z satysfakcją. I, by ją ostatecznie zakasować, warknął do słuchawki - I proszę przygotować mi jeszcze dwie. Na wczoraj! - po czym się rozłączył.
Wydał jeszcze stosowne polecenie kierowcy, po czym rozsiadł się wygodnie, oczekując, aż dotrą na miejsce.


***


- The world is yours, chłopie. - z zadowoleniem pomyślał Krępiński, rozkładając parasol i niespiesznie wychodząc z hotelu, w którym spędził ostatnie kilka godzin z przysłanymi dziewczynami. Żałował, że nie mógł zostać do rana, ale Kleks prosił go o stawienie się na głosowaniu. Tym razem nie mógł odmówić. Że też akurat posiedzenie było zaplanowane na wczesny poranek... I do tego ta psia pogoda. Ale, mimo wszystko, i tak było nieźle. Wczorajszego wieczoru zgarnął piękną sumkę, później udało mu się ukoić zszargane nerwy... Teraz tylko stawi się na chwilę w pracy, i będzie mógł wrócić do przyjemniejszych spraw.
Zastanawiał się, gdzie włożyć zdobyte pieniądze. Hmm... będzie musiał poradzić się znajomego bankiera. Ale najpierw wykupi sobie wycieczkę na Seszele. I przydałoby się jakieś nowe auto, bo stare już mu się znudziły.....
Odprężonemu politykowi nawet przez myśl nie przemknęło, że para oczu bacznie śledzi każdy jego ruch.
Nie zdążył on wykonać najmniejszego obronnego ruchu, kiedy zza strug deszczu wyłoniła się przerażająca postać i zadała potężny, precyzyjny cios długim, ząbkowanym ostrzem. Prosto w podbrzusze. Krępiński runął na mokry chodnik. Krew zaczęła mieszać się z lejącą się zewsząd wodą.
-Ccco... Czym ty jesteś? - polityk agonalnie wyharczał ostatnie słowa, i zamarł, ujrzawszy twarz potwora. Karykaturę jego własnej. Karykaturę, doskonale oddającą jego wszelkie przymioty.
- Co wysyłasz w świat, świat ci zwraca. - wygłosił epitafium potwór. - A teraz wybacz, ale mam kilku twoich kolegów do odwiedzenia.
Po czym odszedł, znikając w strugach deszczu.

 

 

 

 

Tekst pisałem, słuchając KULT - Prosto