JustPaste.it

Jaki honor, jaka ojczyzna? A co dopiero Bóg?

f2ce67b25b6b7deade7c9bea2eb8d418.jpg

Świat przyjął, że jest, jak jest, a Polacy, kurczę, nie. Działali czasem wbrew logice, i to mi się podoba. Jednak taka zbiorowa mitomania mnie odrzuca. Rozmowa z reżyserem filmu ''Ida'' Pawłem  Pawlikowskim

Donata Subbotko: Czyli sprowadza się pan do Polski? Na zawsze? 

Paweł Pawlikowski: Tak, właśnie mam przeprowadzkę. Wracam na Mokotów, blisko miejsca, gdzie dawniej mieszkałem. Myślę, że na zawsze, chociaż znajomi mnie straszą, że nie wiem, co robię. Żyłem w kilku krajach, zachłysnąłem się światem, przejadłem i czuję potrzebę prostoty, czegoś swojskiego dookoła. Czegoś, co jest spójne i ograniczone, nie jest jakąś rozrywką, w której człowiek jest rozrywany.

W Polsce ze swojskich rozrywek mamy różne marsze pod hasłami spójności narodowej. I palimy ''pedalską tęczę'' jak światełko do nieba. 

- To niepokojące, że skrajna prawica czuje się tutaj tak bezkarnie i jest tak blisko głównego nurtu polityki. Na świecie zazwyczaj lewacy robią takie rzeczy, a prawica demonstruje po cichu na przedmieściach. W Polsce prawica bierze centrum miasta. Te rozruchy narodowców są bliskie temu, co prezentuje opozycja prawicowa.

Poznał pan już tutejszą dramaturgię. 

- W Polsce retoryka prawicowa robi się coraz bardziej absurdalna, groteskowa. Najśmieszniejsze, że ci kołtuni, którzy szaleli 11 listopada, są identyczni jak ich ruscy koledzy - takie same hasła, ubiory, ta sama nienawiść do abstrakcyjnych sił, które owładnęły ich kraj. Nacjonaliści w Rosji i w Polsce są duchowo sobie bliscy.

Ci młodzi z Marszu Niepodległości byliby fantastycznymi pałkarzami Moczara w 1968 roku. Ten typ człowieka, model postsowiecki. Chociaż ich sposób ubierania się jest wzięty od skinheadów angielskich - to akurat wynik globalizacji, której nienawidzą. A do polskich tradycji, szlachetnej postawy romantycznej jest im bardzo daleko. Jaki honor, jaka ojczyzna? A co dopiero Bóg? To, co głoszą, z wiarą chrześcijańską ma mało wspólnego. (...)

Polska jest rozdarta na dwie połowy. Czuję, że tu jest gdzieś mój środek - przyjaciele, rodzina. Coś, co nie jest ani bezideowe, ani monotonnie nacjonalistyczne. Bo to, co się dzieje na prawicy, to kompletne niezrozumienie świata, siebie, tego, co jest fajne w Polsce.

Co jest fajne? 

- Szlachetne cechy. Lekko idealizując: niepokorność, indywidualizm, odwaga w przeciwstawianiu się większym siłom, poczucie honoru, ale też humoru...

Zarzucają panu, że ''Ida'' zachowuje fałszywe poczucie symetrii: jak już Polak jest mordercą, to Żydówka - stalinowską prokurator, i że podtrzymuje pan mit żydokomuny. 

- Nie śledziłem tej dyskusji, ale nie zrobiłem tego filmu, żeby krytykować Żydów czy Polaków czy żeby edukować świat i objaśniać polską historię. Po prostu miałem takie postaci w głowie i o nich opowiedziałem. Nie było w tym kalkulacji. Często publicyści czy akademicy patrzą na film kategoriami pozafilmowymi, czują się o wiele mądrzejsi niż ci, którzy coś tworzą. Dla nich taki reżyser czy pisarz to jakiś, niestety potrzebny, półgłupek, który musi coś tam wykonać, żeby mądrzy ludzie mogli o tym mądrze pisać. (...)

Takie pouczanie nigdy mnie nie obchodziło. I te debaty mało mnie obchodzą. Bardziej zależy mi na reakcji ludzi, którzy potrafią w film wejść i jakoś go przeżyć. Poza tym jak dramatyczne rzeczy dzieją się na ulicach, na świecie, a tu jacyś publicyści rozwodzą się nad filmem, na który i tak nie pójdą miliony widzów. W sumie śmieszne, że taki mały film rozpętuje takie fantazje i emocje.

Za każdym filmem stoi osobiste przeżycie. Co stoi za ''Idą''? 

- Ta Polska lat 60. była mi bliska, ale zapamiętana może nie do końca realistycznie.

Też mówią, że baśń pan nakręcił. Trochę taką od braci Grimm. 

- Niech sobie będzie. Ludzie mogą gadać, co chcą, film jest na arenie publicznej. Zadziwiająco poszedł w świat i pewnie dlatego zrobiło się trochę szumu. Zawsze jak coś osiągnie sukces, to potem idzie fala złowroga. Ludziom się nudzi, gdy wszyscy dobrze mówią. Mogę to zrozumieć. Też mnie wkurza, jak media przeginają pałę i pieją na jakiś temat peany, też ogarnia mnie automatyczna niechęć do takich opiewanych filmów. To przemysł opinii - co kilka miesięcy coś innego wpada w te tryby. Dlatego gazet czytam coraz mniej, wolę książki, jak potrzebuję pokrzepienia. Mam swój comfort food, jak mówią Anglicy na jedzenie wprawiające w dobry nastrój: ostatnio Bola o, zawsze Czechow... Czechowa też by można obwinić o antysemityzm, nie? Też coś napisał o jakimś Żydzie. Lubię oryginalnych artystów i mądrych ludzi, a wokół coraz więcej ludzi z opiniami, którzy nie mają czasu, żeby coś zrozumieć, działają na autopilocie i żywią się antagonizmem.

Tylko polska specyfika? 

- Nie, to jest wszędzie, tylko Polaków niewiele tematów interesuje. W Anglii też jest taki przemysł, tylko tamtejsze społeczeństwo jest bardziej złożone i zróżnicowane, więcej się dzieje, jest większe otwarcie na świat, więc to się wydaje mniej monotonne. W Polsce są trzy tematy na krzyż, które ciągle się wałkuje. Dziennikarstwo polega na szybkim formułowaniu opinii, upraszczaniu świata według schematów werbalno-konceptualnych. Sztuka powinna być tego przeciwieństwem.

Teraz skąd się pan do nas sprowadza? 

- Z Paryża, po dwóch spędzonych tam latach. Ale w Anglii miałem dzieci, dom. W Paryżu robiłem jakiś film i zostałem, jednak zrozumiałem, że z Francją nie mam nic wspólnego. Tam się przyjemnie konsumuje kulturę i jedzenie, ale nie czułem, że to jest moje. Francja jest hermetyczna, samowystarczalna kulturowo, w jakimś sensie kraj idealny, niepodbity przez anglosaską kulturę, z respektem dla sztuki.

A pan czego szuka? 

- Nie wiem, ale pomyślałem, że to ich samozadowolenie jest superburżuazyjne, zamknięte na świat. Francuzi mają teorie na każdy temat, o Polsce wiedzą, że to kraj antysemitów. Tak mądrze wszystko opanowali, że nic nie wiedzą. Nic z doświadczenia. Wszyscy się ze wszystkim zgadzają, oprócz może lepenowców i muzułmanów. Ogólny lewicujący liberalizm, monotonny i nietwórczy. (...)

Po swoich peregrynacjach europejskich wrócił pan na stare śmieci i kupił mieszkanie w Polsce. 

- Tu jestem u siebie, zawsze mnie ciągnęło. Najbardziej wtedy, w 1971 roku, jak wyjechałem, bo nie wiedziałem, że to było na zawsze, myślałem, że jedziemy z mamą na wakacje. Tu się zakochałem w dziewczynie, miałem kumpli i nagle cios, że nie wracamy. Było słabo. Poszedłem do szkoły z internatem pod Londynem. To był najgorszy czas w moim życiu.

Szkoła z rygorem? 

- Katolicka, prowadzona przez marianów.

To dobrze, że katolicka, czy źle? 

- Wtedy nie byłem do tego przekonany. Straszna dyscyplina, co rano msza i zimny prysznic - hartowali nas. Koszmar. W dodatku jeszcze nie mówiłem po angielsku ani be, ani me. Kompletny debil. Uchodziłem za ''ofiarę komunizmu'', której trzeba tłumaczyć, jak działa telefon. Egzorcyzmy nade mną odprawiali.

Uciekłem stamtąd do Londynu. Potem musiałem wrócić, żeby wreszcie sami mnie wyrzucili. I poszedłem do normalnej szkoły, wprawdzie protestanckiej, ale dowozili mnie na mszę katolicką. Nie uczyłem się, zająłem się muzyką.

''Ida'' trochę się z tamtych przeżyć wzięła? Zresztą wątki religijne, krzyże są w wielu pana filmach. 

- Nie wiem, wszystko się skądś bierze. (...)

Czuję potrzebę absolutu, od dawna i coraz bardziej. W Polsce Kościół wiąże się z polityką i z poczuciem zagrożenia, nie ma tego Chrystusowego otwarcia na świat. Nie chcę się specjalnie definiować, mam specyficzne poglądy. Staram się o tym nie mówić, tylko robić filmy, żeby z tego coś wynikało. Moim ogólnym planem jest osiągnąć harmonię w sobie, w życiu. Ze światem, ale i wewnątrz siebie. Zanim umrę. To zadanie. Żeby nie umrzeć w chaosie czy w rozterce, z poczuciem, że coś się nie do końca zrozumiało. Dla mnie to ważne.

Ale czy to możliwe? 

- Trzeba się starać. Widziałem ludzi, którzy umierali w totalnej konfuzji, to było straszne.

 

Źródło: Donata Subotko