JustPaste.it

Jak PRL gasił Cud Maryjny

„Milicja stoi i puszcza reflektory ażeby nie było widać cudu, ale to nie pomaga, ludzie się pchają a milicja leje pałami”

„Milicja stoi i puszcza reflektory ażeby nie było widać cudu, ale to nie pomaga, ludzie się pchają a milicja leje pałami”

 

c79a590edf33ad08658e049916a8e6c6.jpg

Parafia św. Augustyna przy ul. Nowolipki w Warszawie, jest znana warszawiakom jako„ta parafia gdzie był kiedyś cud”. Nie upieram się, że na pewno był tam cud, ale uważam, że warta przypomnienia jest ta ciekawa historia.

„Milicja stoi i puszcza reflektory ażeby nie było widać cudu, ale to nie pomaga, ludzie się pchają a milicja leje pałami”

Kawałek historii PRL

Książka na podstawie której piszę ten artykuł, to niewątpliwie jedna z najciekawszych pozycji o Warszawie z czasów PRL, a także jedna z najciekawszych książek religijnych jakie ostatnio czytałam. Napisana jest z dużym dystansem do sprawy. Sięgając po nią, spodziewałam się emocjonalnego, pobożnościowego opisu w którym autor będzie się silił do przekonania mnie o cudowności zjawisk, a niezbyt lubię taką perswazję. Tymczasem otrzymałam wyjątkowo trzeźwą relację, profesjonalnie udokumentowaną pracę historyka. Ten chłód relacji, fotokopie dokumentów, skłaniają do myślenia, przynajmniej mnie, że ten cud jednak miał miejsce.

Pamięć

O „Cudzie na Nowolipkach” słyszałam już wcześniej. Kiedyś, kiedy umawiano się przy mnie na jakąś pobożną uroczystość, po ustaleniu wezwania kościoła, ktoś się upewniał „to ten kościół gdzie był cud, gdzie się Maryja na dachu pokazywała”. I już dla wszystkich było jasne gdzie się umawiamy. Nie interesowało mnie to wówczas zanadto. Niemniej, jestem też jakimś świadkiem, że w latach 90 pamięć o wydarzeniach była świeża. Nikt nie miał wątpliwości, gdzie był ów „cud”, chociaż już sporo lat minęło.

Kościół

Kościół św Augustyna jest przy ulicy Nowolipki ma nieco pomad 100 lat. Początek jego budowy finansowo wsparła właścicielka Wilanowa, wdowa po Auguście Potockim, która zakupiła grunty i sfinansowała projekt dla rozwijającej się niebogatej dzielnicy Muranów. Konsekracji kościoła dokonał biskup Kazimierz Ruszkiewicz 5 września 1905 roku. Ważne dla historii kościoła było, że podczas okupacji znalazł się na terenie żydowskiego Getta. Przez jakiś czas świątynia była czynna dla katolików pochodzenia żydowskiego, bo i tacy znajdowali się w Getcie. Z czasem świątynię zamknięto, przeznaczając ją na niemiecki magazyn i stajnię. Zrabowano cenne dzwony i zniszczono wnętrze. Na plebanii pozostało dwóch kapłanów, którzy zginęli śmiercią męczeńską. ks. Garncarek został zamordowany przez Niemców 20 grudnia 1943r., a ks. Więckowicz, aresztowany za pomoc Żydom, zmarł 4 sierpnia 1944 r. W obozie koncentracyjnym Gross Rosen. Po upadku powstania w Getcie teren wokół kościoła został zupełnie wyburzony, świątynia zaś ocalała, jako cenny dla Niemców punkt obserwacyjny. Z tych czasów pozostały symboliczne zdjęcia tej budowli na morzu gruzów. (por.swaugustyn.pl )

Muranów

Dzielnicy tej, przed wojną o dużym zagęszczeniu ciasnych domów, nie odbudowywano w takim stanie jak była przed wojną. Nowy Muranów miał się stać symbolem dzielnicy nowego komunistycznego świata. Mieli mieszkać tam robotnicy, a cześć domów zbudowano tam z cegieł wykonanych ze zmielonych gruzów. Te odzyskane cegły były podobno droższe niż nowe, ale ich produkcja miała znaczenie symbolicznie zmartwychwstania miasta. Na Muranowie oczywiście mieszkańcy mieli być wzorowo dystansowani wobec kościoła, coś jak mieszkańcy Nowej Huty w Krakowie. Pan Bóg daje sobie jednak radę z takimi sytuacjami. Nowej Hucie dał cudowny krucyfiks w kościele cystersów w Mogile, a warszawiakom dał zastrzyk entuzjazmu wiary poprzez ów „cud” maryjny.

Początek zjawisk

Na temat tego, kto pierwszy zauważył zjawisko krążą dwie wersje wiadomości. Pierwsza mówi nam, że Maryję zobaczyła  7 października 1959 roku 12-letnia dziewczynka, która powiadomiła o tym zaraz koleżanki. Druga wersja mówi, że zaczęło się od świecącego nad wieżą kościoła blasku podobnego do ognia. Pierwszy postać Maryi podobną do dewocyjnej figury zobaczył milicjant, który rankiem patrolował okolice kościoła. Jedna z relacji zachowana przez UB opisuje, że „rankiem wezwano straż pożarną, myśleli, że się pali. Jak przyjechali milicjanci /pierwszy patrol/, jak pokazali sierżantowi figurę, to ukląkł, modlił się, a następnie odjechał mówiąc „niech przyjadą porządek robić inni – ja widziałem i wierzę.” Większa ilość osób zobaczyła Maryję około godziny 19. Wówczas utworzyło się już spore zbiegowisko. Już ten jeden zszokowany widokiem Maryi i klękający do modlitwy funkcjonariusz wart jest nazwania zjawiska „cudem.”

Wygląd Maryi

Zjawisko nie było cały czas takie samo. Różne osoby dają nieco różniące się relacje. Zadziwiające jest jednak, że świadectwa spisywane w różnych okolicznościach, przez Urząd Bezpieczeństwa, milicję, kościół, prasę, mają wiele punktów wspólnych. Zjawisko najczęściej wyglądało jak chmura białego światła, lub ogień, pokazujący się nad kościelną wieżą. Widoczne było w dzień, a zwłaszcza w nocy. Światło nieraz formowało się w postać, niekiedy tak, wyraźną, że widać było, zwłaszcza przez lornetkę, czy z dachów okolicznych domów, szczegóły ubioru i wyraz twarzy. Tak opisuje ją jeden świadków: „Twarz miała młodzieńczą, o wyraźnych rysach, poważną, zmartwioną i zakłopotaną, ale bardzo ładną (...) Usta lekko otwarte jakby chciała coś powiedzieć, lub może coś mówiła. Ubrana była w suknię luźną, przewiewną i nie dotykającą samej kuli” Inny świadek pisze: „Cała jej postać przepięknie jaśniała, a wokół głowy miała aureolę, po której poruszał się jasny punkcik (gwiazdka) zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Matka Boska sprawiała wrażenie żywej, nie była to postać statyczna jak w przypadku figur. Ludzie modlili się, śpiewali, płakali, co jakiś czas przez tłum przechodził „pomruk” wzruszenia” Inna osoba opisuje: „Październik, już po zmroku, stoję z mamą na galerii naszej kamienicy, patrzę w stronę wieży kościoła, a tam zamiast krzyża – Matka Boska, pod jej stopami kula ziemska. Setki ludzi oglądały wtedy cud codziennie, przez cały miesiąc, milicja przeganiała, ksiądz proboszcz prosił, żeby się nie gromadzić, a myśmy i tak stali i widzieli. Pod koniec miesiąca cud się skończył i sprawa ucichła.”

Interpretacje

Obserwujący zjawisko nazwali postać Matką Boską Różańcową Muranowską. Jej kształt znany był z wizji jakie otrzymała w 1830 r. młoda zakonnica Św. Katarzyna Laboure przy ul. Bac w Paryżu, według której wizji zaprojektowano tzw. cudowny medalik i popularne w Polsce do dzisiaj figury dewocyjne. Czas pojawienia się i nagłe zniknięcie postaci pod koniec października ludzie wiązali z duchowością tego miesiąca, w którym w kościołach odmawia się Różaniec, a szczególnie często widoczna była po wieczornych nabożeństwach różańcowych. Postać, zdaniem widzących zdawała się zwracać do tłumu z którym razem modliła się do Boga. Świadkowie twierdzą też, że za każdym razem widzieli ją zwróconą do tłumu twarzą, choć z ich relacji wynika, że podchodzili pod kościół z różnych stron. Ciekawe, że zjawisko widzieli także niewrzący. Jedno ze świadectw wspomina o Żydzie, który uważał, że Matka Boża pokazuje się, bo współczuje tragedii Getta. Widzieli je także przedstawiciele władzy PRL, skoro składali raporty, że pomimo malowania blach, polewania mgły woda i innych zabiegów „przecinających cud” nadal jest to widoczne. Ciekawe, że nic nie było widać, nawet żadnej mgły, jak się weszło pod drabinie na ten dach.

Tłumy

To co z pewnością udokumentowano, i o czym pamiątkę znajdujemy w IPNie to problem jaki miały komunistyczne władze z bardzo licznym modlącym się tłumem. Hanna Antosiewicz, która wówczas miała 12 lat tak opisuje przyjezdnych. „Widziałam chłopskie furmanki i autobusy, którymi przyjeżdżały całe pielgrzymki. Pamiętam też, że władze wyłączały światło, cały Muranów tonął w ciemnościach. Ludzie mówili, że UB szuka w ten sposób przyczyny pojawiania się jasnego, świetlnego obłoku na szczycie wieży kościelnej. (...) Wyłączanie świateł nic nie dawało, na wieży przez cały październik był widoczny biały obłok, a czasami Matka Boża. Wtedy władze postanowiły zrobić porządek z muranowskim kościołem”. W obserwowanie tłumów zaangażowani byli dozorcy okolicznych domów. Musieli o tym donosić na UB. Aresztowano 766 osób – w tym 551 mężczyzn i 215 kobiet. Prasa komunistyczna wyrażała się bardzo złośliwie o tym „cudzie”, przyczyniając się jednak jedynie do jego popularyzacji.

Próby likwidacji źródła blasku

Ówczesny proboszcz, ksiądz Stefan Kuć, składał również raporty do kurii: "Na wieży pod krzyżem, gdzie wstępowały światła, znajduje się kula pozłacana, a niżej blacha miedziana, która pokryła się patyną biało-zielonkawą. Możliwe jest fosforyzowanie się tej blachy pod wpływem dużego naświetlania słonecznego. Opinia ludzi jest podzielona, jedni uważają to za zjawisko cudowne, inni jako naturalne". Proboszcz musiał udostępnić klucze do wieży funkcjonariuszom MO, którzy usiłowali „zlikwidować cud” poprzez zamalowanie świecącej blachy na kolor ciemnozielony. Malowania płyt podejmowali się więźniowie, którym jako rekompensatę za podejmowane ryzyko życia, skracano wyroki.  Pierwsze malowanie nie pomogło. Zatem wkrótce "pomalowano świecące miejsca czarną farbą lakierowaną", ale nie pomogło, zatem pomalowano raz jeszcze "jakąś farbą jaśniejszą i czymś posypano". Światło wciąż jednak było widoczne. 29 października pomalowano miejsca na wieży po raz kolejny, tym razem czarną matową farbą. Kronika parafialna podsumowuje: "Od tej pory świateł na wieży nie widać”. Świadkowie twierdzą, że ich zdaniem wizja nie zniknęła na skutek malowania, tylko skończył się miesiąc różańcowy „Nie pomogło wygaszanie światła, ani pomalowanie kuli. Dopiero gdy skończył się październik, skończył się cud.

Kontrola korespondencji

Czytanie prywatnych listów obywateli w PRLu nazywano „perlustracją”. Do 16 października w ręce SB wpadło ponad 970 listów, z których zdecydowana większość określała zdarzenia na wieży kościoła mianem cudu. Te zachowane listy stanowią bezcenną dokumentację zjawiska. Niestety nie zachowały się fotografie. Świadectwa mówią o pocztówkowych zdjęciach „blasku”, które zarekwirowano u pewnego fotografa, razem z kliszami, ale tych materiałów współcześnie nie odnaleziono.

Jest to indywidualna łaska kto zobaczy cud

W tym tygodniu, kiedy zamieniłam parę słów z jednym z wikarych tej parafii, wypowiedział się ostrożnie, że kiedy chodzi po kolędzie, to jedni pamiętają, że cud był, inni, że coś widzieli, inni się wpatrywali i nic nie widzieli. Po namyśle jednak kapłan ten dodał, co mnie zastanowiło „To jest indywidualna łaska czy ktoś zobaczy”. Rzeczywiście. Naprowadziło mnie to na myśl, że podczas uznanych przez Kościół objawień maryjnych, również nie wszyscy widzieli nadprzyrodzone zjawisko w tym samym stopniu. W Fatimie Łucja słyszała Maryję, inne dzieci zaś tylko widziały, tłum zaś widział cud słońca i czuł powiew wiatru. Jest to indywidualna łaska kto co zobaczy. To, że nie wszyscy widzieli tak samo, nie oznacza, że cudu nie było. Natomiast praktycznie każdy „cud” można próbować umniejszyć bezpodstawnym twierdzeniem iż jest to „jakieś zjawisko naturalne”. 

Stanowisko Kościoła

15 października Kuria Metropolitalna Warszawska wydała oświadczenie, w którym zapewniła, że „zjawisko świetlne” na wieży kościoła jest zjawiskiem naturalnym, i zaapelowała o to, by wierni nie gromadzili się na Nowolipkach i nie utrudniali „normalnego prowadzenia zajęć duszpasterskich”. „Pragniemy wyjaśnić, że zjawisko nadprzyrodzone – dogmat jest wtedy, gdy nie można go sobie wytłumaczyć w żaden sposób naturalny. (...) Prosimy więc o zachowanie spokoju, by przez zbyt pochopne sądy nie pomniejszać wartości rzeczywistych zjawisk nadprzyrodzonych.” Ale jakie było w końcu to „naturalne wyjaśnienie”? Gdyby było tak łatwo znaleźć przyczynę, łatwo by to „zjawisko” zlikwidowano. Z relacji świadków, jak również z samych szkoleń i materiałów operacyjnych wiemy, że zalecano księżom i kurii zdystansowanie się wobec tej sprawy. Rok 1969 to już nie jest czas ostrych represji wobec Kościoła, ale nadal panował groźny nastrój i wielu duchownych przy okazji tej sprawy „cudu” aresztowano. Świadkowie mówią też o fałszywych duchownych, poprzebieranych UBeków, którzy próbowali na próżno udając duchownych, zachęcać ludzi do przerwania modlitwy.  

Szkoda

Interesuję się objawieniami maryjnymi i po przeczytaniu tej książki mój wniosek jest taki, że bez wątpienia „cuda” o wiele gorzej udokumentowane, które widziała o wiele mniejsza liczba osób, są nieraz uznawane za pewne. Czuję pewne zażenowanie i dezorientację, że to w sumie kuria warszawska ogłosiła ludziom, że było to jakieś naturalne zjawisko. Gdyby wstrzymano się z osądem, gdyby choćby powiedziano, że nauka na razie nie wyjaśniła przyczyn tego zjawiska, Warszawa mogłaby być teraz centrum duchowości maryjnej. Rozumiem jednak, że wobec niegdysiejszego ogłoszenia z ambon iż jest to „zjawisko naturalne” trudno jest kontynuować tę sprawę. Lecz świadectwa świadków naprawdę brzmią wiarygodnie.

Natura

Można było spokojnie twierdzić, że „nauka nie wyjaśniła tego zjawiska”, ponieważ przez prawie miesiąc władze PRL usiłowały zjawisko zlikwidować. Gdyby jego przyczyna była zupełnie jasna dla fizyków, oczywista, wówczas łatwe byłoby jego usunięcie. Tymczasem nie pomagało ani wygaszanie świateł wokół kościoła, ani odcięcie prądu od budynku, ani polewanie zjawy wodą z helikoptera. Hipoteza najczęściej powtarzana, czyli, że jest to odbicie od blachy, też raczej nie była oczywista, ponieważ kilkakrotnie ją malowano w różny sposób. Jeżeli więc było to „zjawisko naturalne” to jaka była jego przyczyna? Jest to gołosłowne mówić że się coś wie, kiedy nie ma nic konkretnego do powiedzenia. Była to jednak cecha teologii tamtych czasów. Na przykład, kiedy przeglądamy wydania Pisma Świętego z tamtych czasów, wiele tego co uprzednio jak i dzisiaj uznajemy za cuda, usiłowano tłumaczyć „przyczynami naturalnymi”, czy „pewnymi siłami naturalnymi”. Tak jakby z góry negowano możliwość zaistnienia czegoś niewytłumaczalnego. Można też dodać iż farba nałożona na blachy przez UB została w latach 90 zdjęta, a pomimo to, nic podobnego nad kościołem się nie ukazuje, na co sama nieraz przy różnej pogodzie zerkam. Czyli, jednak nie była to kwestia odblasku.

Materiały

Autorem książki, którego profesjonalną pracę podziwiam jest Witold Dąbrowski, historyk, mieszkający na Muranowie. Zebrał prawie tysiąc listów, notatki służbowe SB, raporty o represjach, listy nazwisk zatrzymanych, szkice sytuacyjne.

Witold Dąbrowski „Cud na Nowolipkach. Objawienie w kościele św. Augustyna w 1959 roku w Warszawie”, Warszawa 2012

Maria Patynowska

 

Źródło: Maria Patynowska