JustPaste.it

To nieprawda, że umarł Tristan...

- Powiedz jej, że codziennie błagam o przebaczenie i przepraszam. – cicho powiedział. Patrzyłem jak szedł do jachtu. Miałem wrażenie, że każdy jego krok to walka z grawitacją.

- Powiedz jej, że codziennie błagam o przebaczenie i przepraszam. – cicho powiedział. Patrzyłem jak szedł do jachtu. Miałem wrażenie, że każdy jego krok to walka z grawitacją.

 

Spotkanie pierwsze

Paryż, most Pont Alexandre III

„ …..Wyszliśmy na dwór. Ciemna noc, w promykach ulicznych latarni, wesoło tańczyły, śmiejące się z radości potężne krople deszczu. Chwyciliśmy się za ręce i prawie biegiem skierowaliśmy się w kierunku głównej drogi wylotowej miasta. Ona prowadziła. Omijając kałużę, śmiejąc się i z patrząc sobie w oczy dotarliśmy do głównej drogi. Po obu stronach kołysały się stare topole oświetlane mocnym światłem koszar wojsk radzieckich. I ten cudowny deszcz. Dotarliśmy do wiaduktu, tuż, za którym była jej firma. Po prawej stronie pola, za którymi wznosiły lekkie lesiste wzniesienia.

Deszcz się wzmagał. W oddali migotały światła samochodów. Oszalałem ze szczęścia, puściłem jej rękę i rzuciłem się naprzód. Podniosłem ręce do góry i krzyczałem do nieba, do chmur zachłystując się kroplami deszczu. – Kocham, nareszcie! O mało nie wpadłem pod koła nadjeżdżającej z przodu ciężarówki. Skręciłem w prawo, rzuciłem się biegiem w stronę zalesionego wzniesienia. Usłyszałem za sobą jej wołanie. Zatrzymałem się na środku łąki, dobiegła do mnie zdyszana. Stanęła blisko mnie. Widziałem jej anielską twarz, przecudnie zmoknięte włosy. Cienka sukienka otulała jej ciało. Deszcz się wzmagał, coraz więcej kropli.

Patrzyła na mnie tym cudownym wzrokiem kobiety szczęśliwej i radosnej. Te oczy. Nigdy nie zapomnę ich. Miała w nich radość życia. Błyskały małymi diamencikami. Wtedy na tym deszczu, kiedy pochyliła lekko głowę do tyłu, widziałem te diamenty, które śmiejąc się ukrywały pod rzęsami pełnych kropel deszczu. One tańczyły dla mnie.

Przybliżyła się do mnie. Wyciągnęła powoli ręce, położyła na ramionach i powolutku zaczęła mnie całować. Oniemiałem. Nigdy nie czułem takiego pocałunku. Po raz pierwszy doświadczyłem coś, czego już nigdy nie było mi dane. Pocałunku najczystszej miłości. Niebiańskiej miłości. Powoli do mnie docierało, co się dzieje. I ten deszcz, krople płynące po naszych twarzach, ustach.

Zamilkł. W oczach pojawiły mu się łzy. Miałem dziwne wrażenie, że cały Paryż nagle słucha jego opowieści. Zapanowała cisza. Gdzieś zaśpiewał jakiś zabłąkany o tej porze ptak.

- Zawaliłem całą sprawę. – wreszcie się odezwał. Milczałem, cierpliwie czekając.

- Nigdy nie byłem tak szczęśliwy jak w tamtej chwili. Przed nią maiłem tylko jedną kobietę. Do tej chwili nie miałem chyba pojęcia, co to niebiańska miłość. I ja to spieprzyłem. – westchnął głęboko.

– I to dokładnie.

- Co się stało takiego dziwnego? - cicho spytałem, poprawiając się na chodniku. Plecy zaczęły lekko już cierpnąć od opierania się o mur mostu.

- Co się stało? – spojrzał na mnie surowo. – Pytanie winno być inne, co stało się wcześniej?

Wahał się, spojrzał na leniwie płynącą Sekwanę. Musiało go chyba to dużo kosztować.

- Byłem wtedy żonaty. Miałem syna kilkuletniego. A ona wtedy była dziewicą, błękitnooka. Z przepiękną twarzą i bajkowym charakterze. Po jakimś czasie, chyba tygodniu zdecydowałem się wszystko powiedzieć.

Znów zapadła cisza.

- Jak zareagowała?

Spojrzał na mnie ponuro.

- Milczała, zapłakała cicho. Staliśmy tak obok siebie, ja czekałem, nie bardzo wiedząc co się dzieje. W głowie wszystko mi się mieszało. Cały buzowałem. Wreszcie powiedziała tylko jedno słowo. Do widzenia. Przepraszałem ją, błagałem o wszystko, prosiłem o wybaczenie. Nic to nie dało. Odeszła. Na koniec powiedział tylko jedno zdanie. „Możemy zostać przyjaciółmi”. I to wszystko. Zostałem sam. Stałem długo w słońcu, opierając się o rampę magazynów. Już wtedy wiedziałem, że zawaliłem wszystko, zniszczyłem najpiękniejszy kwiat, sens życia. I siebie samego.

Milczał.

- Powiedziałeś swojej żonie?

Podniósł oczy, kiedyś zapewne mocno błękitne, teraz szare, zapewne zniszczone od słońca.

- Nie, ożeniłem się myśląc z początku, że to miłość. Jednak to była droga wybitnie jednokierunkowa. Wiesz, żenisz się młodo to szukasz najpiękniejszej kobiety. Z ciałem. To był błąd. Po latach się człowiek dowiaduję, że z pięknym ciałem nie idzie bardzo często rozum, inteligencja czy prawdziwy człowiek. Wiesz o czym mówię?

- Tak, coś wiem na ten temat.

- Nie mówiłem nic, bo tak po prawdzie to byłą żonę bardziej zaczęło bawić życie i jej własny egocentryzm. Nie było sensu cokolwiek mówić.

- Co było dalej?

- Nic specjalnego. Zadra jaką sobie zgotowałem była zbyt mocna. Siedzi do dziś. Po jakimś czasie rozpadło się małżeństwo, wyjechałem. trochę bywałem tu, trochę tam. Aż zawędrowałem tutaj. Co dalej? Nie wiem. Nie ma dnia abym o niej nie myślał. Czasem każdy krok to wielki ciężar. Żyje we mnie. Nie mogę przeboleć tego co zrobiłem….”

 

Spotkanie drugie

Meksyk, granica z Belize…

- Closharda spotkałem ponownie. Jakiś czas, właściwie wiele lat później usłyszałem gdzieś opowieść o człowieku, który doskonale prowadził wycieczki w głąb dżungli, z reguły na półwysep Jukatan. Ciekawostką był fakt, że to były żebrak z Francji. Zaintrygowany po krótkich poszukiwaniach miałem okazję spotkać się z nim. Pojechałem do Meksyku. Mała mieścina z całkiem przyzwoitym portem. Łodzie rybackie mieszały się z jachtami nuworyszów. Obstalowywał średniej wielkości jacht. Obok stał zdezelowany łazik z demobilu z sprzętem do wypraw.

Podszedłem bliżej. Poznałem go. Nie wyglądał już tak marnie jak w Paryżu. Nie stał przede mną już zwykły żebrak, w przydługich szmacianych ubraniach, okrywający się kartonami. Był muskularnym mężczyzną, mocno opalonym, z lekkim zarostem. Podniósł głowę, spojrzał na mnie, ocenił szybko mój status.

- Nie mam czasu. Będę wolny dopiero za trzy miesiące.

- Nie potrzebuję przewodnika. Być może partnera.

Wyszedł na pomost. Ubranie zdradzało prawdziwego znawcę natury. Przyjrzał mi się uważnie spod kapelusza.

- A, Paryż, „nocny wędrowiec”. - lekko się uśmiechnął. - Chwila. – wszedł z powrotem na łódź. Wziął plecak i zaprosił do kafejki nieopodal.

Rozmawialiśmy trochę o różnych sprawach, wszystko kręciło się wokół wypraw do dżungli. Przyglądałem mu się uważnie, nigdy nie uśmiechał się nawet w opowiadanych sobie nawzajem zabawnych sytuacjach. Gdzieś wyczuwałem pewną nostalgię i znudzenie albo cichą rezygnację.

- Co tutaj robisz? Odludzie, chociaż przyznaję jest piękne. Jak na twój charakter to trochę dziwne.

- Uciekam. – zaskoczony spojrzał na mnie. Widać był sam zdziwiony swoim otwarciem. Dopił piwo i poprosił o następną butelkę.

- Tak, uciekam. Nawet nie wiem dokąd, jak najdalej. Jest jeszcze sporo miejsc w których nie byłem.

- Przed nią uciekasz? – spytałem niepewnie, bałem się jego odwrotu.

- Nie wiem. Możliwe.

- Powiedz mi coś. Ile lat już minęło?

Patrzył na wiszący portret papieża Jana Pawła II wiszący naprzeciw nas, wśród butelek różnych trunków i napojów.

- Niedługo będzie trzydzieści.

- Sporo. Nie myślałeś wrócić i porozmawiać? Czas czasem leczy rany.

- Nie. Chociaż korci mnie, aby spróbować z nią porozmawiać. Gdzieś tam w duszy jest jakaś skromna nadzieja, ale nie. Zbyt dobrze pamiętam naszą ostatnią godzinę.

Gdy jestem w dżungli, wieczorami często we własnej samotni, rozmawiam z nią. Wyobrażam sobie nasze spotkanie i zawsze dochodzę do momentu, kiedy czekam na jej odpowiedź. Czekam, i czekam. Nagle kończę moje marzenia czy rozmyślania. Nie doczekuję jej odpowiedzi. Jakbym z góry wiedział, że usłyszę tylko jedno słowo – Nie. I tak od lat. Nigdy nie przekroczyłem tej granicy oczekiwania.

Kiedy wyjechałem z Polski, myślałem, że fascynacja światem będzie tak silna, że zapomnę, albo przynajmniej osłabnie pamięć o niej. Nic z tych rzeczy. Im dalej, tym coraz bardziej ją kocham. Tak czuję. Nie osłabło to nigdy, gdy karczowałem dżunglę, polowałem na krokodyle, węże czy małpy. Nawet mieszkanie wraz Indianami nie pomagało. Im większe podejmuje wyzwania tym coraz silniej czuję miłość do niej. Myślę, że spróbuję pójść dalej. Tutaj już wszystko znam.

- Amazonia?

- Tak, może założę jakiś biznes.

Podszedł barman z telefonem. Podał słuchawkę Closhardowi. Rozmawiał po portugalsku, umawiał się na jutrzejszy wczesny poranek z klientami. Oddał słuchawkę i podał barmanowi banknot.

- No muszę już iść. Byłeś w Amazonii?

Kiwnąłem głową.

- Co byś powiedział na Wenezuelę?

- Dobry pomysł, wybrałbym jednak Gujanę, blisko wodospadu Angel. – uśmiechnąłem się. Podaliśmy sobie ręce. Jeszcze wtedy nie wiedziałem jak prorocze były to słowa.

- Jeszcze jedno – zatrzymał się w progu. – Wracam do kraju.

Opuścił głowę, powoli odwrócił się.

- Mogę zobaczyć … - przerwałem. Zdałem sobie sprawę, że przekroczyłem pewną granicę. Podszedł do baru, wziął ołówek i kartkę. Napisał coś na niej. Podał mi złożoną już kartkę. Spojrzał smutnymi oczami.

- Powiedz jej, że codziennie błagam o przebaczenie i przepraszam. – cicho powiedział. Wyszedł. Patrzyłem jak szedł do jachtu. Miałem wrażenie, że każdy jego krok to mordercza walka z grawitacją. Zatrzymał się przy łaziku. Oparł się z pochyloną głową. Otarł oczy rękawem, coś kopnął i ruszył do jachtu. Chyba płakał…

 

Spotkanie trzecie

- I byłeś u niej w Polsce?

- I Tak i nie.

- Co to znaczy?

- Po kilku miesiącach znalazłem nieco chwili czasu i pojechałem do firmy, gdzie ona pracowała. Zanim wszedłem, wybrałem się na szosę na której kiedyś pewien młody człowiek biegł w strumieniach deszczu i dziękował światu za otrzymane szczęście. Byłem także w miejscu ich pierwszego pocałunku. Wiele zmieniło się od tamtego czasu. Na łąkach, tuż przy trasie powstały firmy, salon samochodowy. Jednak łąka tuż przy lesie zachowała się w całości. Próbowałem sobie wyobrazić tamten czas, scenerię. Wróciłem na dół.

Faktycznie firma istnieje do dziś, chociaż nieco zmienionej formie. Tak jak mi opisał, biuro nadal było w tym samym miejscu. Nie bardzo wiedziałem kogo szukać i jak mam się w tej sytuacji zachować. Co mam powiedzieć? Czy pracuje tu taka i taka osoba? Co dalej? Zaprosić na kawę? Obcy człowiek zaprasza na kawę? Okazuję się, że to nie było takie trudne. Kiedy wszedłem, stanąłem z boku oglądając jakieś towary. Usłyszałem w pewnej chwili jej imię. Spojrzałem i zobaczyłem ją. Kobieta po pięćdziesiątce. Zadbana, skromnie ubrana. Twarz z rysami rzymskimi. Krótkie, lekko kręcone włosy. Ciemne. Przyjrzałem się jej ręce. Nie miała obrączki. Głos czysty, prawie krystaliczny. Zdecydowany. W rozmowie otwarta i sympatyczna.

Dopiero, gdy w rozmowie z jakimś klientem spojrzała na mnie dotarło do mnie wszystko.

Oczy.  Miała smutne, lecz kiedy kiwnąłem jej stronę głową na przywitanie zrozumiałem w pełni Closharda. Zobaczyłem ów dziwny błysk. Radość w oczach. Te małe pulsujące diamenciki. Tylko na chwilę. Pojąłem ból i żal Closharda. Jego strach i obawę. Zamurowało mnie. Oczy czystego Anioła. Nieskażone niczym brudnym i ohydnym.

- Czym mogę Panu służyć? – spytała podchodząc.

Spuściłem oczy, odwróciłem się w stronę jakieś gabloty, coś bąknąłem, przeprosiłem i szybko wyszedłem.

- I tak po prostu wyszedłeś? Nic nie powiedziałeś?

- Nic. Kompletnie nic. Nie miałem odwagi. Sparaliżowała mnie. Kiedy wsiadłem do samochodu i zapinałem pasy zobaczyłem ją w oknie. Stała i nieruchomo patrzyła na mnie. Miałem wrażenie, że wiedziała wszystko. Nie domyślała się. Ona po prostu wiedziała kim jestem i po co przyszedłem. Nawróciłem samochód i musiałem zatrzymać się na wprost dużego okna. Spojrzałem na nią. Patrzyła na mnie smutnym wzrokiem. Chwilę to trwało. Bałem się, że wyjdzie lub coś zrobi. Odjechałem.

- Dziwak jesteś. No a ta książka?

Na stole leżała skromna niezbyt gruba książka. „To nieprawda, że umarł Tristan”.

 

Spotkanie czwarte i ostatnie

 

- To nie jest oryginał. To nie ta prawdziwa.

- Żartujesz? Przecież widzę, że to najprawdziwsza na świecie książka. Jest autor, wydawnictwo, nakład.

- Nie to tylko kolejny egzemplarz wydania. Oryginał jest gdzie indziej. W oryginale na pierwszej czystej stronie Closhard coś napisał. Na tej też, lecz w oryginale było coś innego. W tej też napisał. Zgoła coś odmiennego.

Minęły dwa lata. Chciałem trochę odpocząć, mój wybór padł o dziwo, przypadkiem na Gujanę. Dosyć blisko od miejsca zamieszkania. Na miejscu przypomniałem sobie o nim. Hotelowy detektyw dosyć szybko namierzył Closharda. Znalazłem go w małej mieścinie tuż przy granicy z Wenezuelą. Prowadził taki mały sklep kolonialny.

Był zaskoczony kiedy mnie zobaczył. Właściwie ucieszył się bardzo. Wyciągnął piwo i colę. Ruch był niewielki o tej porze, więc mogliśmy porozmawiać. Po jakimś czasie opowiedziałem jak było w kraju i o nieco dziwnym spotkaniu. Wysłuchał cierpliwie mojej opowieści. Nie skomentował mojego zachowania.

Opowiedziałem to co dowiedziałem się o niej. Awansowała, jej życie prywatne to tajemnica. Sądziłem, że była z kimś związana, lecz na krótko. Jej mama jeszcze żyła. Dwie samotne kobiety w starym domku jednorodzinnym, z ogrodem.

- Może byś pojechał do kraju i sam spróbował? – zaproponowałem, chociaż nie wierzyłem w to co mówię.

- Też myślę o tym. Jak ma to zrobić? Stanąć przed nią i co? Przeprosić za zniszczenie jej życia? Jeśli jest sama to co to znaczy? Dla mnie jedno – ma dość mężczyzn. Trudno mi uwierzyć, że czeka na mnie. Nie, to nie jest prawdziwe.

Długo milczał. Wreszcie sięgnął po plecak i wyciągnął z niego mały pakunek. Owinięty w papier i folię. Rozsupłał sznurek i wyciągnął książkę. Byłem zaskoczony. Książka była po polsku, polskiego autora. Położył przede mną.

- Weź ją. Znam całą na pamięć. Cała tą historię dwojga ludzi. Nie wiem skąd ta książka pojawiła się w naszym życiu.

Zaskoczyło mnie to wyznanie. Jednak są razem. Chociaż nie widzieli się już ponad trzydzieści lat.

- Pamiętasz jak opowiadałem o naszym pierwszym pocałunku, ten w deszczu? – uśmiechnął się.

- Tak, dosyć dobrze utkwiło mi to w pamięci.

- Następnego dnia umówiliśmy się około dwudziestej u niej, w domu. To było lato, czerwiec. Przyjechałem o umówionej godzinie. Jej matka otworzyła drzwi i powiedział, że jej nie ma i nie wie kiedy wróci. Zaprosiła mnie jednak do środka. Nie pamiętam już skąd wzięła się ta książka. Czy jej kupiłem wcześniej. Po prostu nagle znalazła się w moich rękach. Doskonale znałem jej treść, o wielkiej miłości dwojga niezwykłych ludzi. Wziąłem długopis i na pierwszej stronie napisałem do niej.  Jej nie zastałem. Wyznałem jej swoje uczucia. Sądziłem, że to koniec między nami. Byłem zrozpaczony. Zostawiłem książkę na stole i wyszedłem. Gdy byłem już na wylocie miasta, ktoś za mną zawołał. Zobaczyłem ją. Biegła i machała abym się zatrzymał. W ręku trzymał książkę. Rzuciła mi się na szyję i zaczęła gorąco całować i przepraszać. Była u koleżanki.

Kiedy studiowałem w USA, ( domyślałem się, że Closhard studiował w Ameryce, chyba w Stanford), byłem w polskiej księgarni. I tam nagle znalazłem ową książkę. Kupiłem ją natychmiast. W campusie czytałem ją kilkanaście razy, wieczorami wychodziłem do parku i … wyłem do księżyca z bólu. Nie mogłem sobie darować.

Znowu milczenie. Ktoś wszedł do sklepu.

- Mam prośbę. Weź tą książkę i kiedy będziesz w Polsce pojedź do niej. Daj jej i powiedz tylko jedno. To nieprawda, że umarł Tristan.

Wziął książkę, zapakował z powrotem folię i papier, owinął sznurkiem i … schował do plecaka. Co kombinował?

- Może sam byś jej dał?

- Oddaję ją już tysiące razy. Boję się spotkania z nią. Zadałem jej zbyt wielki ból. Wiesz, zanim jeszcze wyjechałem z Polski, wielokrotnie próbowałem z nią rozmawiać. Nigdy już mnie do siebie nie dopuściła. Dlaczego teraz miałoby być inaczej?

Trochę jeszcze rozmawialiśmy. Zapytałem się go Angel, gdzie się wybierałem. Odparł, że to doskonały pomysł. Był tam kilka razy. Umówiliśmy się, że za tydzień spotkamy się tam.

- I co dalej?

- Ano nic. Czekałem na niego pod wodospadem tradycyjnie dwa dni. I poszedłem dalej. Kiedy po kilkunastu tygodniach wróciłem do hotelu, zastałem wiadomość od Closharda. Pojechałem do niego. Ku zdumieniu nie było go tam. W sklepie był Indianin. Powiedział mi, że dwa dni po naszym rozstaniu Closhard przekazał mu sklep za darmo, wziął plecak i powiedział, że jedzie spotkać się ze mną w Amazonii. Nic więcej nie wiedział. Pokazał mi dokument świadczący o przekazaniu sklepu wraz z całym dobytkiem. Wyciągnął z zaplecza mały pakunek i mi go podał. Wiedziałem co tam jest. Wyszedłem na zewnątrz. Patrzyłem na wyblakły mocno napis nad wejściem do sklepu, drogowskazy i coraz bardziej rozklekotany łazik.

Poprosiłem o piwo. To ulubione przez Closharda.

- Ty i piwo?

- Raz można zaszaleć. – uśmiechnąłem się do przyjaciela.

Gdzie teraz był? Dlaczego zostawił wszystko i ruszył w otchłań dzikich ostępów? Próbowałem sobie wyobrazić co robi. Karczuje las, wypasa bydło, a może kupił jakąś łódź i wozi turystów. trudno powiedzieć. A może znalazł jakieś miejsce u Indian. Wiem tylko jedno, że kiedy zapada zmrok, przy gasnącym ognisku patrzy na rozgwieżdżone niebo i układa swoje ostatnie spotkanie z swoją ukochaną. Czy będzie ono ostatnie? Może będzie inaczej?

„… Wszedłem do biura. Podszedłem do niej. Z kimś rozmawiała. Spojrzała na mnie wrogim wzrokiem. Po chwili obchodząc bokiem klienta podeszła do mnie i z całej siły uderzyła mnie w twarz.

- Gdzie byłeś tyle lat? Proszę wybaczyć – zwróciła się do klienta.

- A ty – wskazała palcem na mnie – ani się waż ruszać. Jak skończę z tym Panem to sobie porozmawiamy. Zakończyła ostrym tonem. Po chwili zdezorientowany klient odszedł.

Stanęła naprzeciw mnie. Podeszła bliżej. I nagle rzuciła mi się na szyję i zaczęła całować. Szeptała jakieś słowa, zapłakał cicho. Otarła łzy, westchnęła głęboko i swoim czystym, miękkim głosem powiedziała.

- Cały ty, nawet kwiatów mi nie przyniosłeś. Idziemy stąd. – uśmiechała się.

Rzuciła coś w stronę pracowników i razem wyszliśmy. Długo spacerowaliśmy w słońcu. Nic nie mówiłem, cały czas słuchałem jej. Nie wiem o czym opowiadała. Nie ważne to było. Najważniejsze to, że była. Na zawsze…”

Może tak będzie wyglądało ich ostatnie spotkanie? A może należy spodziewać się innego zakończenia?

Nie wiem. Czasem myślę, że taki będzie koniec ich miłości. Iluzoryczny, telepatyczny, że nigdy się już nie dotkną ich ciała. Jednak ich miłość, będzie w nich na zawsze. Bez względu na odległość i niewypowiedziane słowa.

Dwoje ludzi. Na antypodach.

Wiesz, kiedy go spotkałem pierwszy raz, nie sądziłem, że ponownie go ujrzę. Nie wiedziałem wtedy, że miłość do drugiej osoby może przyjąć tak piękną, niebezpieczną postać. Trudno mi zrozumieć siłę takiego uczucia. Jego stałej ucieczki, coraz dalej, dalej… Amazonia to piękne miejsce, ale też wyjątkowo niebezpieczne. Można wejść i nigdy już nie wyjść.

Może on tego chce? Być może już nigdy o nim nie usłyszę. Nigdy nie zobaczę. I chyba on o tym dobrze wiedział już wtedy, gdy pokazał mi książkę.

- A co z tą książką? Pojedziesz do niej?

- Nie wiem, ale chyba to jestem mu to winien. Jej także. On wiedział od dawna, że „Nieprawdą jest, że umarł Tristan”. My także wiemy, ale o tym jeszcze nie wie ona, kobieta o anielskich, diamentowych oczach. A może się mylimy?

- Spróbuj oddać ową książkę….

 

Spotkanie …?

 

Jest rok 2013. Jesień. Powyższa historia jest autentyczna. Znajomość z Closhardem, Polakiem, któremu życie dało dziwny los, w nienaturalny sposób związało jednego z nas. Obarczyło go nietypowym obowiązkiem. Czy doczekamy się końca? Może tak, może nie. Czas pokaże.

 

Źródło: http://www.adova.org/tristan.html