JustPaste.it

(nie) być jak House

Wszyscy kłamią, poucza nas House. Wszyscy oszukują, mówi pisarz Mogilski. Świat jest plątaniną zmyśleń, w której bezboleśnie mogą funkcjonować jedynie ludzie chytrzy.

Wszyscy kłamią, poucza nas House. Wszyscy oszukują, mówi pisarz Mogilski. Świat jest plątaniną zmyśleń, w której bezboleśnie mogą funkcjonować jedynie ludzie chytrzy.

 

Nie chcę w to wierzyć. 

Męczy mnie, gdy zewsząd, z książek i z telewizji, atakuje mnie to przesłanie. Nauczyiliśmy się w to wierzyć: trzeba być zimnym i cynicznym, bo w przeciwnym wypadku ludzie Cię wykorzystają. Inni są źli (może intencjonalnie, może nie) i prędzej czy później Cię skrzywdzą (z głupoty, z wygody, ze złośliwości), więc nie ma sensu zawiązywać z nimi głębszych relacji: one mogą jedynie skazać Cię na cierpienie i rozczarowanie.

Powinniśmy być pancerni: właśnie jak House. Odpychać od siebie innych, chować swoje uczucia za ironią. Unikać relacji: wtedy nikt nas nie zrani.

Ten model, z uporem lansowany w serialach i filmach, w literaturze, to widzimy, że coraz bardziej w popkulturze dominuje model samotnego indywidualisty, który działa w pojedynkę i nie ufa innym, nie dzieli się z nimi swoimi sekretami, nie chce od nich pomocy.

 

Czy House, czy Adam Zalewski z powieści Mogilskiego, to symptomy tego samego problemu kulturowego: kiedy przestaliśmy w ogóle wierzyć we wspólnotę? W innych ludzi? W to, że oni mogą realnie czynić nasze życie lepszym i bardziej wartościowym?

2b97f749f97ff5ca94657e5998921cbc.jpg

To fascynujące: w dobie tak rozbudowanych narzędzi komunikacji międzyludzkiej nasze więzi się rozpadają, bo odpychamy od siebie innych. Przyjrzyjcie się Waszej Facebookowej tablicy: nie ma tam miejsca na relacje, ale na narcystyczne mikromonologii. Może tym się różni “społeczność” od relacji.

 

Na przykład: nie fascynuje Was, dlaczego na przykład rodzice nie buntują się, kiedy zajęcia w szkołach ich dzieci są tak słabe, że młodych trzeba posyłać na korepetycje? Czemu nie domagają się zmian nauczyciela? Czemu nie organizują dzieciom wspólnie dodatkowych lekcji (byłoby taniej), tylko każdy we własym zakresie zapewnia dziecku korki? Bo zakładają podskórnie, że to wyścig. Że dzieci rywalizują ze sobą i lepiej jest zapewnić dodatkowe atuty tylko własnej pociesze. Bo wtedy ma większe szanse na lepsze liceum, lepsze studia, lepszą pracę…

 

Znacie to? Piątka, którą dziecko dostało jako jedyne, a piatka, którą dostało za wspólny projekt z innymi to nie to samo? Brak pracy zespołowej w szkole? Te wszystkie rankingi, oceny od najmłodszych lat, ciągłe porównywanie… I pytania w domu, kiedy zadowolony malec pokazuje piątkę: “A co inni dostali?”

 

Tak wychowujemy dzieci. A potem, jak dorastają, juz jest tylko gorzej.

Na przykład: samochód. Wiadomo, że nas bardziej cieszy włąsny wóz, jeśli sąsiad ma tańszy. I brzydszy. Albo w ogóle niech oferma życiowa rowerem jeździ.

 

Ale niech sąsiad ma lepszy samochód. A, to wiadomo. Na przekrętach się dorobił, przecież on w ogóle nie pracuje, lewe interesy jakieś, przecież się z nim rozmawiało, wiadomo, że to kretyn. Co za niesprawiedliwość. Mimo to własny opel trochę mniej nam błyszczy.

 

Jeśli więc ten sąsiad zaproponuje, by Wasze dzieci razem się uczyły angielskiego, bo zna dobrą nauczycielkę, która za dwoje dzieci mniej weźmie, to co powiesz?

Powiesz: nie. Grzecznie.

A pomyślisz: “Na dziecku chce oszczędzać, żeby na samochody odkładać. No tak nie można. I pewnie jeszcze jakaś ta nauczycielka nie wiadomo skąd, sroce spod ogona wypadła, nie wiadomo, czy dobrze nauczy. Pewnie, a jeszcze moje dziecko będzie mniej z tego miało”.

Nie zaufasz, że ktoś chce Ci bezinteresownie pomóc.