JustPaste.it

Tragedia Dzieci Zamojszczyzny

A my, jak będzie POtrzeba, to znów poprosimy o posiłki z Niemiec, aby przyjechali bić polskich faszystów w narodowe święto.

A my, jak będzie POtrzeba, to znów poprosimy o posiłki z Niemiec, aby przyjechali bić polskich faszystów w narodowe święto.

 

25aceb2e24967a7d49e4db888e5df9c4.jpg

Pisane rankiem 26 sierpnia 2013 r.

Nie spałem tej nocy. Czy młode pokolenie Polaków może uwierzyć, że powodem bezsenności mogą być wydarzenia sprzed siedemdziesięciu lat?

Nie miałbym odwagi opisywać tamtych wydarzeń w książce pt. „Moje Mokre” ani czynić tych zapisków, gdyby wydarzenia dotyczyły tylko mnie lub były jednostkowe.

Wczoraj w moim telefonie zadźwięczał głos, który mnie zadziwił od pierwszych słów: – Czy to mieszkanie państwa Hałasów? – Tak –odpowiedziałem krótko.

– Czy może rozmawiam z Józkiem? – Tak – odpowiedziałem krótko.

– Czy może rozmawiam z Józkiem? – Tak – powtórzyłem, a jednocześnie próbowałem zidentyfikować głos, który brzmiał obco, mimo użycia mego imienia i to w brzmieniu używanym wobec mnie tylko w mojej wsi. – Nazywam się Ryszard A., dzwonię ze Szwecji.

O! Rysiu! wiele razy myślałem o tobie, a jeszcze częściej o Stefanie, twoim bracie. Ty byłeś ode mnie młodszy, pewnie ze dwa lata. Stefan starszy ode mnie, pewnie też o dwa lata, bardzo mi imponował urozmaicaniem naszych zabaw.

– Dzwonię, żeby ci podziękować za książkę „Moje Mokre”. Nie tylko za to, że opisałeś naszą wieś i jej wojenną gehennę, ale że przeciwstawiłeś się fałszowaniu historii przez Erikę Steinbach. Ona chce ukazać Niemców jako główne ofiary ostatniej wojny, a przesiedlenie ich na mocy decyzji Roosevelta, Stalina i Churchilla określa mianem wypędzonych – oczywiście przez Polaków. Chce ukryć winę Niemców nie tylko za wywołanie barbarzyńskiej wojny, ale także za wysiedlanie polskiej ludności z Pomorza, Wielkopolski, Śląska, a w końcu za pacyfikację Zamojszczyzny.

Polacy wypędzeni

– Powiedz mi – pyta Rysio – jaki był odzew w Polsce, jakie reakcje na twoją książkę?

Skłamałbym, gdybym powiedział, że żadne. Było spotkanie w Mokrem – przypominające wydarzenia sprzed siedemdziesięciu lat, podobne w Sitańcu. Przy tych okazjach słuchacze otrzymywali książę, którą zresztą w niewielkim nakładzie wydałem na własny koszt. Były spotkania z czytelnikami w Zamościu, w szkołach, m.in. w liceum, a także w gimnazjum w Żdanowie. O książce pewnej lipcowej niedzieli mówił, a nawet cytował jej fragmenty, ojciec Tadeusz Rydzyk w Radiu Maryja – i to wszystko.

Media o szerokim zasięgu nie zainteresowały się książką ani okrągłą rocznicą wydarzeń sprzed 70 lat. Rok obfitował w rocznice, media długo i wiele pisały o matce nieszczęsnej Madzi i innych bulwersujących czytelników wydarzeniach, ale o pacyfikacji Zamojszczyzny chyba tylko lokalnie.

W świadomości społecznej, tej szerokiej, można odszukać ślady zbrodniczej akcji niemieckiej w haśle „Dzieci Zamojszczyzny”. Jednak samo hasło to za mało. Chociaż gdyby zaistniał jedynie akt odbierania dzieci, on sam byłby wystarczającą zbrodnią, popełnioną nie tylko na dzieciach, ale także na ich rodzicach. Jednak później dzieci te, które były pozbawione jakiejkolwiek opieki, podobnie jak niedołężni starcy, skazane były na przebywanie w baraku – stajni i na spanie na zgniłej słomie rozrzuconej na gołej ziemi, pełnej błota od deszczu i ich własnych wydalin wywołanych biegunkami po zupie z brukwi – co było przyczyną ich chorób i wymierania. Ich martwe, bezimienne ciałka wrzucano na chłopskie wozy i ledwie okryte wywożono z terenu obozu do wspólnego dołu. Te, które pozostały przy życiu, po pewnym czasie ładowano do bydlęcych wagonów i wywożono w nieznane. Te z nich, które mimo siarczystych mrozów wytrzymały tę podróż, uratowane w okolicach Warszawy przez kolejarzy i okolicznych mieszkańców przeniosły wiadomość o tej tragedii w głąb Polski. Inne nie miały aż tyle szczęścia i zostały przeznaczone do zniemczenia. Tylko nieliczne z nich powróciły do Polski.

Czy naród niemiecki zachował pamięć o tej zbrodni i czy może nadal za nią przeprasza jej żyjące jeszcze do dziś ofiary?!

Niemcy, a nie naziści

Dzieci Zamojszczyzny to jednak tylko część ofiar zakrojonej na szeroką skalę pacyfikacji ziemi zamojskiej.

Tej zbrodniczej akcji towarzyszyły okoliczności chyba dramatyczniejsze od poprzedzających je wysiedleń. Uzbrojeni Niemcy, zazwyczaj w nocy albo na granicy nocy i dnia, po otoczeniu wsi wkraczali do poszczególnych domów z żądaniem natychmiastowego ich opuszczenia pod groźbą śmierci. Tych, którzy nie mogli wykonać polecenia z powodu starości czy choroby, rozstrzeliwano.

Spędzonych mieszkańców poddawano pierwszej segregacji. Jednych pędzono na wozy i wywożono do obozowych baraków, zbudowanych dla jeńców sowieckich, którzy zresztą wcześniej wymarli z głodu i na tyfus. Innych, mniej licznych, zostawiono do pomocy w pracach nasiedlonym do wsi Niemcom. Umieszczano ich w uboższych częściach wsi, tworząc rodzaj getta. W obozie w „baraku przyjęć” – dalsza segregacja. Służyły do tego notatki gestapo, oko doktora w mundurze SS, decyzja komendanta.

Wystarczyły do zakwalifikowania: na roboty do Berlina, na wywózkę do Oświęcimia, na zniemczenie całych rodzin, na rezerwę rzemieślniczą do obsługi zasiedlonych przez Niemców wsi. Wszystko to odbywało się w atmosferze gwałtu, z gotowymi do strzału karabinami. „Raus” i „Weg” to słowa, które do dziś wzbudzają we mnie dreszcz grozy.

Gdyby środki masowego przekazu chciały ukazać tamte dni i miesiące – akcja wysunięcia Rzeszy na wschód, testowana na Zamoj- szczyźnie, trwała od listopada 1942 do sierpnia 1943 roku – musiałyby wskazać, że robili to Niemcy, a nie jacyś „naziści”. Niemcy zaplanowali te działania jeszcze przed wywołaniem wojny i skrupulatnie je realizowali. Stosowali „rozwiązanie ostateczne”. Nie jakieś tam wysiedlenie i rozlokowanie na innych okupowanych terenach.

Niemcy? Przecież to miłujący pokój, energiczny i zasobny naród. Mamy mówić i pisać o nich źle? Tyle dobrego od nich mamy! Nawet prosimy ich o opiekę nad Europą. Udawajmy zatem, że tej jednej z najokrutniejszych działalności niemieckich nie było.

Pani Lusia Ogińska swoim filmem „Pieśń o wypędzonych Dzieciach Zamojszczyzny” raczej nie wypełni luki informacyjnej. Pani poseł Dorota Arciszewska-Mielewczyk, choć parlamentarzystka, jest odosobniona w swym działaniu w kraju, a przez sądy niemieckie skazywana za nieprawomyślne wypowiedzi. A my, jak będzie potrzeba, to znów poprosimy o posiłki z Niemiec, aby przyjechali bić polskich faszystów w narodowe święto.

Zauważamy niewątpliwe przemiany, jakie zachodzą w Niemczech, jednakże po okresie pokory i pewnie zawstydzenia obecnie nie idą one w pożądanym przez nas kierunku. Działania ludzi pokroju pani Steinbach przywracają nam jednak pamięć i budzą niepokój. Może wreszcie pobudzą nas do właściwego przeciwstawienia się im.

Trzy kule

– Powiedz, Rysiu, jaki był wasz los. O ile pamiętam, nie było was wśród mieszkańców spędzonych pod budynek gminy, a potem w obozie.

– Myśmy się dowiedzieli, że 9 grudnia rano wieś będzie otoczona przez Niemców i wysiedlona. Tata wywiózł nas 8 grudnia wieczorem do wsi Wychody. Zatrzymaliśmy się w chałupie gajowego Czochry – tuż przy lesie. Uniknęliśmy wysiedlenia, ale po kilku tygodniach zaczęły się niepokoje. W nocy przychodzili partyzanci, głównie oddział, w którym był mój brat Stefan, a w dzień Niemcy.

W miarę postępowania akcji pacyfikacyjnej oddziały partyzanckie podjęły działania przeciwko jednostkom niemieckim. Atakowały wsie zasiedlone przez Niemców. W odwecie oddziały Wehrmachtu z ciężkim uzbrojeniem, z udziałem czołgów i lotnictwa niszczyły sukcesywnie całe wsie na terenach leśnych – powodując zniszczenie i śmierć tysięcy ludzi.

Któregoś ranka przyjechali uzbrojeni po zęby Niemcy i wyprowadzili nas na podwórko. Najpierw zastrzelili gospodarza, Czochrę, następnie moją mamę, później, jak sądzili, mnie. Dwie kule w tułów i jedna w głowę to dosyć, by pozbawić małego chłopca życia. Można przytoczyć znane powiedzenie: człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi. Przeżyłem, choć byłem ciężko ranny. Zostałem sierotą, nad którym ulitowali się Kłonicowie, których przesiedlono do waszego domu.

Nie wiedziałem, że Rysio tyle przeżył i wracał do żywych w naszym domu, a mleko od naszej krowy dodawało mu sił.

– A co ze Stefanem? – pytam. – Po tzw. wyzwoleniu Stefan złożył broń i ujawnił się, zgodnie z poleceniem rządu londyńskiego. Jednak kiedy został powołany do wojska ludowego i znalazł się na zgrupowaniu w Trawnikach pod Lublinem, otrzymał kolejny rozkaz, tym razem od swego komendanta, aby powrócić do oddziału partyzanckiego – co też uczynił. W Kawęczynie pod Szczebrzeszynem zdradzony oddział został otoczony, a Stefana wraz z komendantem rozstrzelano na miejscu. Jako jeden z żołnierzy wyklętych nie miał swego grobu. Dopiero po wielu latach odnaleźliśmy jego ciało i godnie pochowaliśmy.

Po wojnie, jak inni rówieśnicy, chciałem się kształcić, ale jak wielu mi podobnych napotykałem przeszkody. Byłem synem najbogatszego gospodarza wsi. Kułak – mówiono, a do tego brat bandyty. Chyba się nie dziwisz, że opuściłem obszar Polski, ale nadal mam ją w sercu.

Nic dziwnego, że noc była bezsenna.


71. rocznica rozpoczęcia pacyfikacji i wysiedleń Zamojszczyzny Sobota, 30 listopada 2013 roku

Uroczystości w Lublinie

godz. 10.45 – dworzec PKP przy placu Dworcowym 1, peron 1 – spotkanie przy tablicy upamiętniającej lubelskich kolejarzy ratujących Dzieci Zamojszczyzny, złożenie kwiatów

godz. 12.30 – kaplica cmentarza przy ul. Lipowej – uroczysta Msza Święta koncelebrowana w intencji ofiar pacyfikacji i wysiedleń Zamojszczyzny

godz. 13.30 – procesja różańcowa pod pomnik Dzieci Zamojszczyzny na cmentarzu, złożenie kwiatów

Na uroczystości zaprasza Stowarzyszenie Dzieci Zamojszczyzny.

 

Źródło: Józef Hałasa