JustPaste.it

Elewator zbożowy nad Wisłą

Jeszcze 30 lat temu w Polsce wożono barkami zboże. Wszystkie usytuowane nad rzekami młyny i elewatory zbożowe wyposażone były w tamtych czasach w nabrzeża i urządzenia do załadunku i wyładunku zboża z barek. Pozostałości tych urządzeń można zaobserwować także dzisiaj, chociaż barki już w naszym kraju nie pływają.

 58bffa8775ed516b978a219667d8f9f4.jpg

W Fordonie ładowano pszenicę za pomocą specjalnej rury doprowadzającej zboże z elewatora, do samej barki. Barkę cumowaliśmy do wysokiego nabrzeża dziobem w górę Wisły, w ten sposób żeby wylot rury załadowczej skierowany był na tylną ładownię. Gruba, około 20 cm rura, która kończyła się nad barką, ciągnęła się ukośnie po stromym brzegu, aż do znajdującego się na szczycie zbocza elewatora. Gdy otrzymaliśmy sygnał, że za chwilę zacznie się załadunek, ściągaliśmy pokrywy ładowni i układaliśmy je na stosach. Pracownik PZŻ-tów, który obsługiwał urządzenie załadowcze stał na specjalnym pomoście i wyposażony był w elektryczny wyłącznik na długim kablu. Podczas całego załadunku uważnie nas obserwował, zwłaszcza szypra. Na każdy jego znak, czyli uniesienie ręki do góry, operator zatrzymywał lub uruchamiał urządzenie załadowcze. Mimo nocnych ciemności dawanie znaku ręką było najskuteczniejsze. Barka była podczas załadunku dobrze oświetlona znajdującymi się na brzegu lampami, było nas więc dobrze widać. Porozumiewanie się głosem było utrudnione, bo operator znajdował się wysoko nad nami, a zboże przesuwając się w rurze, powodowało głośny szmer. Urządzenie ładujące ziarno do rury było tak daleko, że w ogóle go nie słyszeliśmy. Wydawało się więc, że jest jakaś magia w tym, że na znak mojego szypra ciemnozłoty strumień ziarenek pszenicy, zaczyna lub przestaje, sypać się do ładowni.

 Szyper pilnował załadunku i kierował nim tak, żeby po załadowaniu wszystkich ładowni, barka była zanurzona równomiernie. Dokładnie wiedział na ile centymetrów trzeba było zanurzyć tył barki, żeby zakończyć ładowanie tylnej ładowni i przesunąć barkę. Gdy koniec rury załadowczej znalazł się nad środkiem barki, można było rozpocząć ładowanie środkowej, a po dalszym przesunięciu, przedniej ładowni. Załadunek więc, przebiegał sprawnie i przeważnie bez kłopotów. Szyper opowiedział mi jednak, że nabrał wprawy w równym ładowaniu dopiero po żmudnych doświadczeniach. Na początku bardzo się bał, żeby nie utopić barki i załadował do tylnej ładowni za mało zboża. Zobaczył swój błąd dopiero przy ładowaniu środkowej ładowni, gdy rufa barki nie chciała się zanurzyć na odpowiednią głębokość, trzeba więc było tylną ładownię doładować. Żeby po zakończeniu ładowania tylnej ładowni, zacząć załadunek środkowej, wystarczy lekko napuścić barkę z prądem rzeki. Jednak w celu ponownego doładowania tylnej ładowni, po załadowaniu środkowej trzeba wykonać więcej czynności. Należało wyciągnąć linę z windy kotwicznej, zaczepić do nabrzeża powyżej barki i podciągnąć barkę pod prąd rzeki, kręcąc korbą windy.

Cały i tak niełatwy załadunek, dodatkowo utrudniały ciemności, trzeba było biegać z latarką i obserwować namalowane na burtach podziałki oraz odpychać, co pewien czas barkę od brzegu, żeby sprawdzić zanurzenie na burcie przylegającej do nabrzeża. Po załadowaniu zakrywaliśmy ładownie pokrywami, każdy z pasków pokrycia, wyposażony był po obydwu stronach, w specjalne uchwyty na zawiasach. Podobne do tych, którymi zazwyczaj zamyka się piwnice. Po zakryciu ładowni, każdy uchwyt naciskaliśmy na dopasowany do niego skobel przyspawany do zrębnicy. Przez wszystkie skoble przewlekaliśmy specjalnie do tego służący pręt, który był plombowany przez pracownika Zakładów Zbożowych. Bez naruszenia plomby nie można było ładowni odkryć. Gdy załadunek trwający zwykle kilka godzin, kończył się operator urządzenia załadowczego, odchodził gasząc wszystkie lampy. 

 Po załadowaniu wszystkich ładowni prawie po same brzegi, barka zanurzyła się pod ciężarem zboża. Pokład znajdował się tylko 15 cm nad poziomem wody. Stojąc w ciemności  na pokładzie, prawie na tym samym poziomie co powierzchnia wody za burtą, można było słuchać szumu Wisły. Pierwszy raz znajdowałem się na barce zanurzonej tak głęboko. Gdy przypłynęliśmy pod elewator, jej pokład znajdował się około 2 m nad wodą. Tutaj na Wiśle załadowaliśmy ją do pełna, około 400 ton. Cała barka wypełniona była zapachem zboża, którym przesiąkły również kajuty i ubrania. Gdy udałem się na zasłużony odpoczynek, długo nie mogłem zasnąć. Cała moja kajuta wciśnięta była pod wodę ciężarem ładunku, więc słyszałem wokół siebie nieustanny szmer Wisły. Od czasu do czasu uderzał w burtę kawał gałęzi albo jakiś inny niesiony przez wodę śmieć.

 

 

 

Fragment mojej książki: http://www.mybook.pl/6/0/bid/276