JustPaste.it

„Boga odrzucałem, ponieważ uważałem, że robi mnie „w wała”

„A we mnie samym wilki dwa, oblicze dobra oblicze zła, walczą ze sobą nieustannie, wygrywa ten którego karmię”

„A we mnie samym wilki dwa, oblicze dobra oblicze zła, walczą ze sobą nieustannie, wygrywa ten którego karmię”

 

 

Boga odrzuciłem, ponieważ uważałem, ze robi mnie „w wała” – mówi, że jest miłością, a w życiu mam gnój, dlatego nie chciałem Go. Uważałem, że to jest kolejna osoba, która robi mnie w konia.

Pochodzę z tzw. powszechnie nazywanej, patologicznej rodziny. Moi rodzice się rozwiedli gdy miałem 3 lata, a mama później wchodziła w coraz to nowe związki. W domu było bardzo dużo alkoholu, ponieważ ojczym i kolejni partnerzy mojej mamy byli od niego uzależnieni. Nie odczuwałem w ogóle miłości, ponieważ ojciec mnie nie odwiedzał, a mama nie potrafiła jej okazywać. I było mi ciężko z powodu tych braków, aż do tego stopnia, że  jako trzynastoletni dzieciak chciałem sobie odebrać życie.. W końcu  podjąłem decyzję o zbuntowaniu się przeciwko takiemu życiu - zacząłem palić papierosy i pić alkohol, a w szkole zawodowej  poznałem środowiska kiboli. To środowisko wciągnęło mnie, bo oni mnie akceptowali takiego jakim byłem. To było dla mnie bardzo ważne, ponieważ bałem się zawodówki i rywalizacji, a w tym środowisku poczułem się akceptowany. Pamiętam jak nieraz siedzieliśmy w parku i piliśmy alkohol, a koło nas przechodzili ludzie, którzy się nas bali. Jednak ja czułem się w tym środowisku bezpiecznie – w końcu ktoś mnie akceptował, ktoś mnie szanował, ktoś się ze mną liczył, byli mi jak rodzina, a stadion i ulice miasta domem. Cały czas jednak narastała we mnie  agresja. Szczególnie miałem w sercu ogromną nienawiść do mężczyzn, pewnie był to żal z powodu odejścia ojca i tego, że zawsze mi go brakowało. Potrafiłem więc na ulicy zaczepiać facetów, aby prowokować ich do bójki. Patrząc im w twarz czułem jakbym miał przed oczami ojca, któremu chciałem „oddać” za lata nieobecności.

Boga odrzucałem, ponieważ słyszałem o Bogu, który kocha, który jest miłosierny, jest doskonałą miłością, ale to nijak nie pasowało do mojego życia. Poszedłem  do bierzmowania tylko na wypadek, gdybym kiedyś potrzebował „papiery” do zawarcia związku małżeńskiego.  Tylko dwóch księży ujęło mnie swoim zachowaniem, ale  niestety byli oni bardzo krótki czas na parafii. Nie wiem dlaczego, ale  księża, którzy mieli coś do powiedzenia młodzieży szybko znikali… Tak więc Boga odrzuciłem, ponieważ uważałem, ze robi mnie „w wała” – mówi, że jest miłością, a w życiu mam gnój, dlatego nie chciałem Go. Uważałem, że to jest kolejna osoba, która robi mnie w konia: ojciec mnie zrobił w konia, mama mnie zrobiła w konia,  a także inni dorośli, którzy obiecywali, a nie dotrzymywali swoich obietnic. Z tego powodu jak przyszedł jakiś dorosły i chciał mi pomóc to  miałem w głowie takie założenie, że jak wytrzyma ze mną trzy miesiące, to pozwolę mu na pomaganie sobie i  zaufam mu,  ale mało kto wyszedł zwycięsko z tej „próby”. Wtedy stwierdzałem, że to następny frajer i dalej środowisko było dla mnie najważniejsze.

Mimo tego, że byłem w tym środowisku i wydawało mi się, że jest względnie dobrze, nadal miałem swoje marzenia. Takim najważniejszym było założenie kochającej się rodziny i chciałem być jej głową: mężem i ojcem, który nie zostawi swoich dzieci. Tylko, że cały czas jednocześnie wiedziałem, że alkohol popsuł mi trochę życia i okłamywałem się, że jak poznam odpowiednia dziewczynę, to przestanę pić. I w końcu ją poznałem, ale  pól roku później poszedłem na dwa lata do wojska, w którym to pod koniec służby pobraliśmy się. Chciałem zrealizować swoje marzenia, lecz ciągle nie udawało się. Nadal miałem ciągi do alkoholu i  dużą dawkę agresji, a najgorsze było to, że sama silna wola nie wystarczała – nie byłem w stanie tego przeskoczyć.

I zmagając się z różnymi przeciwnościami po  trzech latach małżeństwa chciałem się rozwieść - nie radziłem sobie z dziećmi, nie radziłem sobie z  dorosłością i w końcu nie potrafiłem wziąć na siebie odpowiedzialności. Moja żona tez się wściekała mówiąc, że nie tak sobie wyobrażała swoje młode życie. I wtedy z przerażeniem uświadomiłem sobie, że uciekłem w małżeństwo od mojej rodziny. Doszła do mnie prawda o tym, że robię dokładne to samo, co moi rodzice, powielam ten wzór i nie potrafię sam zrealizować swoich marzeń. W przypływie desperacji stwierdziłem, że jestem skażony rodzinnie i widocznie to już tak musi być, i moje dzieci też się będą rozwodzić.

Wtedy przyszedł do mnie mój młodszy brat. Miał wtedy osiemnaście lat, siedział koło mnie. On już wyprowadził się od nas w wieku osiemnastu lat – wszyscy gdzieś uciekaliśmy z domu. I tego dnia oglądaliśmy program o aborcji, a ja miałam wtedy trójkę małych dzieci, które często płakały, co powodowało we mnie ogromną nerwowość. Oglądając ten program powiedziałem: „Gdybym wtedy o tym wiedział, to byśmy pousuwali ciąże i mielibyśmy tylko jedno dziecko i byłby spokój”. A mój brat powiedział wtedy słowa, które ogromnie mnie zezłościły, że Bóg kocha każde dziecko i żadnym rozwiązaniem nie jest zabijanie, a ja na to: „Jaki Bóg, ten, który jest miłością? A gdzie Darek nasze życie, gdzie ten gnój, który jest w naszym w życiu? Nawet jeżeli Bóg jest, to ja muszę radzić sobie sam w życiu i radzę sobie”. Powiedziałem to, mając jednocześnie świadomość, że sobie nie radzę… Na zewnątrz zawsze udawałem twardziela, chodziłem na stadion, gdzie grałem „silnego”, a potem jak przychodziłem do domu to płakałem, wyłem do poduchy. W życiu bym się do tego nie przyznał…. Pamiętam jak raz w wojsku miałem taką zadymę, że dostałem mocno po głowie, i będąc pijanym rozpłakałem się przed kolegą, a on stwierdził, że jestem frajerem, że płaczę, wiec później już nigdy  nie przyznawałem się do swojej słabości, jak myślałem wtedy o takim uczuciu, teraz wiem, że mężczyźni także potrafią płakać. Jednak mój brat nie zniechęcił się moja odpowiedzią i zaprosił mnie  na spotkanie wspólnotowe, a ja stwierdziłem, że w sumie to mogę pójść.  I wtedy on powiedział  takie słowa, które sprawiły, że się z tego nie wycofałem: „Przyjdź, „ale pamiętaj, że będzie ktoś, kto będzie robił wszystko, abyś nie przyszedł”. Jak na moje pytanie „kto taki” odpowiedział, że to jest Szatan, to już nie na żarty się przestraszyłem, że jest w jakieś sekcie i powiedziałem: „Darek, jak ja mówię Ci, że będę to będę”. Dla mnie przyjście na to spotkanie było takim potwierdzeniem przed samym sobą, że panuję nad swoim życiem, kiedy wewnątrz czułem, że w ogóle nie mam nad nim kontroli. I w środę przed spotkaniem nerwowo chodziłem po mieszkaniu z pytaniem: „Co mam robić?”. Jakoś na maksa nie chciałem tam iść, jednak dałem słowo i nie chciałem się wycofywać…

Na tym spotkaniu wszyscy mówili do mnie „Dobrze, ze jesteś, miło cię widzieć”, a ja pomyślałem że pewnie podstawił ich Darek, aby właśnie było mi miło . Jednak się uspokoiłem, że to nie jest sekta, bo spotkanie odbywało się w kościele i  był tam też ksiądz. I pomyślałem, że w sumie nic mi nie szkodzi jak przyjdę za tydzień, ale nic Darkowi nie powiem i zobaczymy, czy tak samo będą mnie witać. Zrobiłem tak, jednak oni przywitali mnie w taki sam sposób i wtedy zacząłem myśleć o tych ludziach , jako o innych. Ciekawe, że ostatnio dowiedziałem się, ze w hebrajskim słowo „święty”, znaczy „inny” i Bóg jest taki „inny”…  Zacząłem chodzić na te spotkania, aby odpoczywać od życia, przychodziłem i siadałem z tyłu, ale nie modliłem się. Jednak  to była taka oaza w moim życiu, tam przychodziłem i myślałem nad swoim życiem, że sobie nie radzę, myślałem o kumplach, stadionie, o wartościach, którymi kierowałem się w życiu. I w pewnym momencie zacząłem pytać się brata, o co z tym Chrystusem, kim on jest, a on mi opowiadał o tym, że Jezus za mnie oddał życie. Jednak dla mnie było to dość „słabe”, bo wtedy jeszcze nie rozumiałem tego, jak ktoś, kto żył dwa tysiące lat temu mógł za mnie oddać życie Jednak był moment, kiedy zapragnąłem być taki sam, jak oni. To było pragnienie, aby mieć w sobie taki spokój jak oni. Bo oni mieli inne twarze w porównaniu do tych, które dotychczas widziałem, jakieś takie święte, inne… I ja tak chciałem żyć. I wtedy zapytałem Darka, co mógłbym zrobić, aby tez w sobie mieć ten pokój, a mój brat powiedział krótko, abym oddał Jezusowi swoje życie: „Oddam, ale co z tym całym dziadostwem, które już narobiłem w życiu?”. A on na to, że Chrystus już mi wybaczył i że On to już za mnie pozałatwiał. Po tej rozmowie w drodze do domu ze spotkania pierwszy raz szczerze się pomodliłem: „Boże, jeżeli jesteś, to Cię przepraszam za wszystkie moje grzechy i oddaję Ci swoje życie i chcę byś został Panem i Zbawicielem mojego życia”. I to było wszystko. Jednak pierwszy owoc oddania życia Jezusowi pojawił się już trzy dni później, kiedy mój szwagier przyszedł i zapytał, co się stało, bo od trzech dni nie przeklinam, a wcześniej kląłem jak szewc.  I to było nieprawdopodobne. Drugim owocem był moment, kiedy przeprosiłem żonę za to, że ją uraziłem, a wcześniej nigdy tego nie robiłem, a ona zapytała „co ci się stało, że mnie przepraszasz?”. W międzyczasie wyjechałem też na trzy tygodnie do pracy do Niemiec i gdzieś mi się to tam w głowie układało. Przestałem wtedy myśleć o rozwodzie. Przestałem być także agresywny. Miałem jedną sytuację, kiedy przechodziłem koło baru i zaczepił mnie pijany mężczyzna. Kiedyś takiego „gościa” lałbym ile wlezie, a wtedy  powiedziałem, aby mnie zostawił. On jednak nie chciał ustąpić. Pamiętam, że  go przewróciłem, starając się, aby nic mu sienie stało w głowę, mówiąc: „Ty sobie tu leż, a ja ucieknę”. Jednak nie uciekałem dlatego, że się bałem, ale dlatego, ze nie chciałem się bić. I to dało mi ogromną radość, że nie muszę sie bić, że nie muszę nienawidzić ludzi. To była ogromna przemiana w moim życiu. To było dla mnie czymś wyjątkowym, że potrafię przeciwstawić się złu i w dodatku jestem z tego dumny.

Po tym wydarzeniu zacząłem „gadać” z Panem Bogiem o wszystkim, co się we mnie dzieje. Na przykład mówiłem mu o papierosach, że lubię fajki: „Panie Boże, ja wiem, że nie powinienem palić ale ja lubię fajki i jeżeli chcesz, abym przestał palić to musisz mi zabrać chęć do tego”. I W Sylwestra On „zabrał” mi fajki.  I tak już prawie od dwudziestu jeden lat nie palę. Potem przyszło pragnienie, aby nieustannie modlić się  za dzieci, które były w jakiś sposób uwikłane w patologię. Taka młodzież bardzo ciążyła mi na sercu, bo przecież kiedyś podobnie miałem. Chciałem nieustannie się za nią modlić, ale nie wiedziałem, jak to zrobić i wtedy Bóg dał mi myśl, aby podjąć abstynencję w intencji tych dzieciaków. I ja się wtedy na to zdecydowałem. I to wszystko było czymś niesamowitym – rozmawiałem  z Bogiem, On mnie wysłuchiwał, a w moim sercu w końcu pojawił się pokój. Potem Bóg zaczął układać moje relacje rodzinne z mamą i ojcem, którym mogłem wszystko wybaczyć już jako dorosły mężczyzna. Te największe przemiany trwały pół roku i to było dwadzieścia jeden lat temu. To wszystko się działo nieprawdopodobnie szybko i w końcu udało mi się zacząć realizować marzenia. W końcu na nowo pokochałem żonę, dzieci już mi tak nie doskwierały, miałem do ich inny stosunek, zrozumiałem, że one są dla mnie błogosławieństwem.

Jednak pomimo tego, że przebaczyłem mamie, przebaczyłem tacie, to bardzo długo nie byłem w stanie zaakceptować swojego dzieciństwa, nie rozumiałem tego, że tak było po coś. Nie widziałem żadnego sensu w tym, że takie rzeczy przeżyłem i dopiero dziesięć lat temu zacząłem powracać do mojego dzieciństwa i stanąłem przed Bogiem, mówiąc Mu: „ Akceptuję. Nie rozumiem, dlaczego to się wydarzyło, ale ufam, że po coś to się stało i dziękuje, ze teraz mam inaczej”. I gdy zaakceptowałem to swoje dzieciństwo to nagle zacząłem modlić się za młodych ludzi. Praca z trudną młodzieżą była konsekwencja mojej akceptacji. I na początku modliłem się   z żoną za młodzież z naszego miasta, potem zacząłem prosić Boga, abym mógł im o Nim opowiedzieć. Głównie o tym, że jeżeli mają „przerąbane” w swoim życiu to może się to zmienić. I jak wylądowałem na pierwszej operacji na kolano i miałem dużo czasu to zostałem zaproszony do liceum, aby poopowiadać  o Bogu. Mnie jednak cały czas leżała na sercu zawodówka, do której sam chodziłem, stara Befama. I wtedy zacząłem modlić się za Befamę, o te najtrudniejsze środowiska, te odrzucone przez dorosłych. I w czasie tej modlitwy dostawałem różne słowa, a w szczególności takie: Nie bój się, nie lękaj, będę z Tobą, nie martw się, co masz mówić”. Nie wiedziałem jednak wtedy po co. I jakiś czas później zaczęła się niesamowita dla mnie sytuacja. Przechodziłem akurat koło Befamy i zacząłem się modlić, a w sercu usłyszałem: „Dość modlitwy! Najwyższy czas coś zrobić!”.  I wtedy pojawił się taki dialog w Duchu Świętym: „Co mam zrobić? - A Co chcesz zrobić? -  Chcę młodzieży powiedzieć, że jest Bóg, że mogą Mu ufać. - To idź i im mów o tym”. Poszedłem. Trafiłem do katechety, który zapytał krótko, czy chcę wejść na lekcje. Chciałem. I dwie minuty później mówiłem swoje świadectwo. A później okazało się, że ten katecheta był miesiąc wcześniej u  brata ze wspólnoty i zapytał go, czy mógłby ktoś przyjść od nas ze wspólnoty i powiedzieć jakieś świadectwo nawrócenia. I katecheta był przekonany, że on mnie posłał.

 To był pierwszy kontakt z trudniejszą młodzieżą.  Chodziłem tam cztery miesiące, bo pamiętałem swoje „trzy”, które dawałem dorosłym.  Później poszedłem do ośrodka socjoterapii. Pierwsze zapytałem się dyrektorki o możliwość, zachęcony doświadczeniem z Befamą, a potem  z ludźmi ze wspólnoty chodziliśmy tam trzy lata – raz w tygodniu spotykać się, rozmawiać o życiu, rozmawiać o Panu Bogu. A że Pan Bóg ma poczucie humoru to świadczy o tym fakt, że w końcu posłał mnie jakieś 5 lat temu do ośrodka uzależnień dla młodocianych „Nadzieja”, a ja nie cierpiałem narkomanów, lecz kiedy poznałem dzieciaki z ośrodka, to z jakimi problemami się borykają i dlaczego wpadają w narkotyki to pokochałem tą młodzież. I teraz ze wspólnoty prowadzimy tam ewangelizację. I teraz mogę im dawać obecność, której mnie brakowało…

Największym doświadczeniem miłości i obecności Boga jest moje małżeństwo. Przechodziliśmy swoje trudności w małżeństwie i gdyby nie Pan Bóg, gdyby nie rozmowy z Nim, to ono by dzisiaj nie istniało, a nasza rodzina byłaby taka jak wiele innych.  Pamiętam jedną bardzo żarliwą rozmowę z Panem Bogiem o moim życiu, o moim małżeństwu, jak kochać, gdy jest więcej wad niż zalet, co zrobić, aby wytrwać mimo wszystko. I wtedy, gdy byłem tylko ja i Bóg mogłem na nowo „przerobić” przysięgę małżeńską, rezygnując z własnych oczekiwań i widząc żonę, która wybacza mi wiele rzeczy, która mnie akceptuje, i wtedy zobaczyłem w niej Bożą miłość.  I to jest dla mnie niesamowite, że żona trwa przy mnie, że dzieci, będąc już dorosłe przychodzą do mnie i  mówią, ze mnie kochają i dlatego wiem, że Bóg istnieje. I wiem, że chcę trwać w małżeństwie, bo  Bóg się nie myli i dał mi najlepszą żonę, jaką mógł mi dać. Obdarzył nas nowym uczuciem miłości, bardziej dojrzałym. I teraz chcę podejmować wszystkie decyzje w Nim. Czasami jest trudno w życiu, przychodzą doświadczenia – np. nasz zięć  w tym roku prawie nie stracił życia, a jednak mimo tego teraz możemy siedzieć i stwierdzić, że chociaż kończy się rok pełen doświadczeń, to nadal trwamy razem i jesteśmy w największej przyjaźni w jakiej kiedykolwiek byliśmy. Przytoczę na koniec jeden z tekstów ulubionej mojej kapeli, które odzwierciadlają to jak żyję: „A we mnie samym wilki dwa, oblicze dobra oblicze zła, walczą ze sobą nieustannie, wygrywa ten którego karmię” dlatego też jesteśmy z żoną członkami tej katolickiej wspólnoty Przymierza „Miasto na Górze” w której poznaliśmy Pana Jezusa, do dziś aby mieć możliwość karmienia tego dobrego wilka. Chwała Panu!

Bogdan „kryzys” Krzak,  lat 45, mąż i ojciec czwórki dzieci oraz dziadek 2 wnucząt

 

Źródło: Natalia Podosek