JustPaste.it

Świątecznie prozą.

Opowiadanko stare, ale święta aktualne. Robicie już zozworki?

Opowiadanko stare, ale święta aktualne. Robicie już zozworki?

 

6996104d98ca3b133e003f293fa1a4f8.jpg

Świąteczny nastrój. Zozworki.

Za górami, za lasami… u podnóża gór, wśród lasów, w małym miasteczku na końcu Polski… Ledwo wypalą się znicze na grobach i ostatnia dynia zginie w zupie, a pożegnalne dymy z jesiennych liści rozpłyną się we mgle i już nikt nie będzie wiedział, co jest czym, wielka ciężarówka pepsi coli spływa z niebiesiech, a rumiany Święty Mikołaj śmieje się z amerykańska- „Oho, ho!”, a nie swojsko: ”Cha, cha, chi ,chi” z rozjarzonej reklamy, renifery atakują każdą wystawę, kolorowe lampki straszą zapychając wszelką dziurę i śmietnisko, a ja… zaczynam piec ciastka. Zwyczaj austriacki , ale tutaj, u podnóża gór i w lasach, nie jest to powodem do wstydu, a odwrotnie- kojarzony z Wiedniem, Franciszkiem Józefem (m.in. Herzog von Ober- und Nieder- Schlesien, von Modena, Parma, Piacenza und Guastalla, von Auschwitz und Zator, von Teschen…) porządkiem i ładem, spokojem i dystynkcją, knedlami, sznyclem strudlem i gadaniem, a więc przyjemnie- wszedł do polskiej tradycji jak nóż w austriackie masło. Od lat piętnastu moja, z dziada pradziada (bardziej z dziada),  centralno- polska rodzina, tu osiadła pewnie od neolitu, wita mnie w święta, na świętym rodzinnym progu zapytaniem: „ A ciastka masz?”. I mieć muszę. Ziemia stabilnie trzyma się w koleinach orbity, słońce świeci, chmury płyną po niebie, a tradycji zadość. Więc jak tylko stearyna obeschnie- piekę. Nie! Nie można  kupić… Sprzedają i owszem, wszystkie cukiernie,  a nawet na  targu. Jednak wzgarda, z jaką przekupki wręczają opakowane w celofan ciasteczka czeskim frajerom, którzy nie obeschli ze zgnilizny komunizmu i we mnie budzi wstręt i abominację. Podszepty diabelskie odganiam gniewnie, a Ziemia, Słońce i chmurki rzeczone oddychają z wdzięcznością. Piekę.  Na początek pierniczki, jako że  piernik nabiera mocy i czaru, twardnieje i mięknie w tajemny sposób, no i ma wisieć na choince jeszcze w miarę twardy. Dużo, dużo pierników. Potrójną porcję zarobionego ciasta z podwójną ilością, bo tak lubię, przypraw- cynamonu, kolendry, imbiru, goździków i gałki muszkatołowej wyjęłam z lodówki, w której siedziało przepisowe dwanaście godzin. W tym osiem godzin lekcyjnych, czyli Męki Pańskiej. O to mój stosunek do tradycji! Wstałam wczesnym rankiem, czyli po ciemku, nie wypiłam kawy, nie zjadłam śniadanka, zarobiłam ciasto i wsadziłam do lodówki. Ledwo się mieściło, ale wyszło gładko. Rozwałkowałam wykroiłam ciastusie w wersji męskiej i żeńskiej i dwie blachy wsadziłam do trąby[i].  Teraz musiałam zrobić prędko obiad, jako że, zgodnie z mądrością tutejszego ludu: ”Jak chłop głodny, to zły”, „Jak wraca z roboty- jeszcze bardziej”. No i się spóźniłam. Akurat musiałam odcedzić ziemniaki i to był ten moment, który przypalił pierwsze dwie partie. 

-„Zdarza się”- mruknęłam ciężko i wyrzuciłam murzyńską wersję ciastusi do kubła.

Może to i było oryginalne, ale niejadalne… Zrobiłam następne, jeszcze piękniejsze, bo już wyrobiłam rękę. Poszłam nastawić pranie i to był ten moment… Kubeł pełen ciasteczkowych ludzików. Uznałam, że w razie czego, w kuble rozpoczęłaby się orgia, bo nie był, aż tak duży, by pomieścić piątą partię, więc zrobiłam jedną blachę zwykłych serduszek. Wpatrywałam się tępo w szybkę piekarnika i wtedy zadzwonił ktoś do drzwi. Nie na domofon, a wprost do drzwi. To znaczyło, że albo listonoszowi otworzył ktoś inny albo zalałam sąsiadów.

-”Kupi Pani jajka? Świeżutkie… Od kury.

- Jednej? – zapytałam idiotycznie, ale też chciałam się zmieścić w konwencji.

- No… Chyba nie…

- Dobra. Daj pan dziesięć.

Szukanie piątki zajęło mi chwilę, a i tak nie znalazłam. Okazało się jednak, że profesjonalny sprzedawca jaj ma wydać z dwudziestki. Profesjonalnymi drobniakami- teraz mogłam skoczyć z mostu bez dociążania. Spalone serca wydają okrutny swąd…

            - Cóż, czyż tego nie przeczuwałam? Czujnie zrobiłam tylko jedną blaszkę…- pomyślałam niemal z satysfakcją.

Komponowały się nieźle wypełniając puste miejsca między ludzikami. Ciasta zostało na dwie blachy.

            - Dobra. Koniec żartów. Dobrze by było wiedzieć chociaż, czy są smaczne…

 Tym razem zrobiłam rybki, kotki, gwiazdki i prosiaczki. I nic by mnie nie oderwało od drzwiczek pieca.  Nic,  oprócz…

            - Co tak śmierdzi? – spytał mąż schodząc z góry.

Wykąpany,  pachnący, najedzony, ale nie przejedzony, gotowy… Nadchodzi czas w życiu kobiety, kiedy trzeba chwytać ulotne chwile szczęścia. No i chwyciłam… Dla szóstej i siódmej partii musiałam zmienić worek na śmieci.

            - Ale przynajmniej było warto…- pomyślałam patrząc wesoło na smutne zwęglone prosiaczki i kotki ze spieczonymi ogonkami.

Wywietrzyłam kuchnię, posprzątałam, wykąpałam się i zrelaksowana postanowiłam zrobić zozworki- ciasteczka imbirowe, które po upieczeniu przypominają zastygły cement, ale w niesamowity sposób, pewnie za sprawą świątecznego nastroju, po miesiącu miękną. Już zrobiło się późno, więc nie mogłam odczekać przepisowych trzech godzin na trzymanie ich w lodówce. Wystawiłam je na godzinę, na mróz za oknem. Obejrzałam jakiś durny film, w którym wg pobieżnych obliczeń, zarżnięto tępymi i ostrymi narzędziami z trzysta osób. Rozwałkowałam, wykroiłam dwadzieścia domków i dwadzieścia półksiężyców.

            - Żeby nie zapeszyć… Za dużo spalonych zwierzątek leży w śmietniku… Za dużo…

 Powinny się wysuszyć, ale byłam już zmęczona i śpiąca. Zapakowałam do piekarnika i zwyczajnie- przysnęłam w cieple na kuchennym stołku. Wtedy po raz pierwszy zaklęłam siarczyście.

- Drugi worek… Jasna… Drugi, …. worek…

 Nie były całkiem spalone, ale do jedzenia się nie nadawały.

            - Przynajmniej ładnie pachnie, niebiańsko… Imbirem… Prażonym imbirem…- postanowiłam się pocieszać, choć opuszczały mnie nerwy.

Jestem uparta, bardzo uparta, jak żołnierski muł, ale zaczęłam się łamać.

            - Zostawię resztę na jutro. Najwyżej nie wyjdą. Może się przynajmniej nie spalą… Rano muszę do pracy… Poczekam na świąteczny nastrój- podpowiadał mi rozsądek i zmęczenie.

- Do tego musi być nastrój…. Nie wolno tak w biegu i bez celebracji… Świąteczny nastrój… Musi być świąteczny, święty nastrój…

Muł zwyciężył.

            - Ostatnia partia została… Ostatnia…

No i zrobiłam. Teraz patrzę na rozgrzaną szybkę i zmieniające pomału kolor ciasteczka imbirowe.

-Już są prawie czarne.