JustPaste.it

Jeszcze dwa sonety

Atom
Nigdy się nie cofam, czasem stoję w bezruchu
Z plecami przygiętymi,  w ołowianym kożuchu
Zawsze idę do przodu, z maską na twarzy
Z pytaniem na ustach: co się tu wydarzy?
***
Żyjąc pod ziemią w betonowym korytarzu
Daleko od złudnego dla mych oczu mirażu
Umierając każdego dnia w ten sam sposób
Blisko trupów tych wszystkich obcych osób
***
Będących ofiarami kataklizmu, który uderzył
Rozerwanymi ciałami swój zasięg odmierzył
Rozerwanymi ciałami cały świat pościelił
***
Każdą duszę ludzką rozerwał, podzielił
Sądnego dnia nie wrócił już nikt do domu
Bo zginął każdy, kto igrał z potęgą atomu



Wartości
Honor, duma, godność – nic to już nie znaczy
Ludzie, pojedynczy człowiek – każdy majaczy
Miłość, przyjaźń, rodzina – nie ma to już znaczenia
Wszyscy, każdy z nas – jest świadkiem wypaczenia
***
Nieliczni zrozumieją ironię, która tu płynie
Ironia to dama, a ta wszędzie niemal słynie
Równie znana jak oziębłość ludzkich serc
Maleje ich wartość, zanika także ich herc
***
Nie można opierać się na decyzjach innych
Dlaczego chcesz iść w ślady setek naiwnych?
Zabić siebie dla wyniesionego na piedestał wzorca
***
Stoję tutaj jakoby strażnik – człowiek nadzorca
I krzyczę gdzieś w próżnię: musisz się obudzić!
Bo ja nie przestanę Ci nad głową marudzić…