Przyszedł niewinny, cały drżąc od wiary,
spryskany pianą taniego szampana,
już oznaczony gwarancją sukcesu - barwą ułana.
Jeszcze bez skazy, bo nie przynależnej,
wczepił się w wargi, w tani pocałunek,
by odliczony w ostatnich minutach
mógł złożyć pierwszych korzyści meldunek.
My, troglodyci dryfujący w czasie,
który nas wciąga w banalny przywilej,
wznosimy ramion sprężyste puchary w pozycji –Ile?...
Bez żadnej rangi na flankach swych marzeń,
krzyczą hardością pijane okrzyki
gotowe żądać efektu wydarzeń prawem krytyki.
Stan bezradności przystrajamy w słowa
– to nie kosztuje, na nic nie zakrawa,
by na pustyni wystrzeliły korki
gdy trwa zabawa …
A namaszczony znamieniem iluzji,
kontrakt przyrzeczeń najbardziej korzystny
ma się wypełniać zawłaszczeniem faktów
– prawem konkwisty.
I tylko pamięć, naszych czasów lekcja,
której ten mały jeszcze nie rozumie,
bredzi, że trzeba od siebie wymagać,
żeby nie zostać zadeptanym w tłumie.
A w kątach szydzą zapomniane twarze
starych toastów roku poprzedniego…
też zapewniały z papieru gwarancje
– nic bez mojego…
Znowu wierzymy w to spełnienie życzeń,
choć są kolejne w bełkotliwym raucie,
otrzymujemy swój kredyt nadziei
w pijanym kształcie.
I odpływamy w świt swych niemożności
gdzie tamten uśmiech niczym nie skutkuje,
tam czeka cennik państwowej godności,
w którym tradycja… jeszcze nie kosztuje.
obrazki z google
© Janusz D.