JustPaste.it

Przyjaciele tak szybko odchodzą..

Przyjaciól tylko w biedzie poznaje..

Przyjaciól tylko w biedzie poznaje..

 

Niosłem z lasu maleńkiego jeżyka owiniętego szalikiem. Z noska sączyła się krew, łapki drżały jak listki jesienią na drzewie. Może ktoś na niego nadepnął, może uderzyła gałąź ostatniej nawałnicy? Mama westchnęła i zapytała: "maleńki, kto cię tak skrzywdził?" W miękkim ze szmatek legowisku, pojony mlekiem nabrał sił, tupał po podłodze. Tylko szum i krzyk trwożyły, zamieniał się w kolczasty kłębek. Z czasem oswoił się, wychodził z legowiska i stukając łapkami po podłodze szukał talerzyka z mlekiem. Z powodu stukania mama nazwala go Topek. Szybko zaprzyjaźnił, pozwalał na dotyk, nie fukał, a zaglądał w oczy prosząc o mleko, miał coraz większy apetyt, aklimatyzował się w domu. Wydawało się, że reaguje na słowa i barwę głosu; w nocy ganiał myszki, które z kredensu podkradały to i owo. Kiedyś wyszedł do ogrodu, mama długo szukała. Pocieszałem, że głód skłoni do powrotu, nie zna walki o byt jak jego pobratymcy na wolności, jedzenie dostawał na talerzyku. Na próg ganku każdego dnia wołała ciepłym głosem: Topek... i kiedyś nagle usłyszała szelest liści, a potem w trawie zobaczyła grzbiet jeża. Podbiegł pod próg i pozwolił się wziąć na ręce bez furkania. Biedaczek schudł i się wydłużył, ale bardziej do nas przylgnął; przy stole stawał na łapkach i czmychał wołając o kawałeczek mięsa. Chwytał zębami i uciekał do legowiska, a po drodze pies Ben zdobycz mu wyrwał. I jeśli psu udawało się, biegał za nim, zębami chwytał za ogon. Kiedyś Ben otrzymał porcje kotleta i w kąciku zabrał się za jedzenie, jeż podkradł się i uderzył go łapkami, chwycił kotlet i biegł do legowiska. I tak, kłócili się tylko o jedzenie… Zdarzały się okazje, że jedli z jednego talerza, gryźli rybę jeden od ogona, drugi od głowy. Jeż do ogródka wychodził z kotem, zjadał muszki, węchem ich znajdował, bo wzrok miał slaby. W lasach pałaszowałby jaszczurki, węże. Na nocleg wracał do legowiska. Był chodzącym barometrem - jeśli nocą nie biegał, świadczyło, że jutro kiepska pogoda. W pierwszym roku życia zimował na podnóżku maszyny do szycia - zakrył się w skrawkach i gałgankach materiału. Mama myślała, że nie żyje. Łapki i brzuszek były zupełnie chłodne. Spał trzy miesiące. Na początku lutego obudził się i rozpoczął aktywne życie, bardzo czule reagował na te zmiany. Stukał łapkami po podłodze, organizował zabawy, przewracał puste butelki, popychał kamasze od ściany do ściany pomrukując, na korytarzu biegał, drapał łapką drzwi. Kiedyś otworzył puszkę z pastą do obuwia i wysmarował się, tylko nosek i oczy błyszczały, skarcony potupał do legowiska. Interesowały go pachnące przedmioty, kubańskie cygaro. Żuł, a potem mazał śliną swoje igliwia. Zrywał gałązki z noworocznej choinki, w ten sposób dezynfekował skórę od robactwa. W ogródku znalazł starą budę psa. Nanosił suchych liści, gałązek i urządził gniazdko. Pewnego razu zobaczyłem tam drugiego jeżyka - chciałem wziąć na ręce, a on sykając, zamienił się w kolczaty kłębuszek. Zrozumiałem, że znalazł przyjaciółkę i bardzo z tego się cieszy. Uprowadziła go na zawsze. Mama opierając się na kuli, przez łzy mówiła „przyjaciel odszedł, a wspomnienia nam tylko zostawił”. Może wróci - pocieszałem. Mijały lata, zamiast kuli miała już wózek inwalidzki i na nim czekała na jego. Rok przed śmiercią wśród kwiatów zobaczyła gromadkę młodych jeżyków. Rozpłakała się z radości. Synku, to dzieci Topka! Raczej wnuki wnuków, jeżyki żyją krótko - odpowiedziałem. Jak ten czas leci - westchnęła patrząc na młode pokolenie jeżyków. Mama odeszła, z czworonożnym przyjacielem w ogrodzie. Wspominałem tamte dobre chwile, uciekały po cichutku... Mamy już siwe brody, przyjacielu. Pewnej nocy, kiedy padał deszcz i wiatr strącał ostatnie liście z brzózki zaczął szczękać, pobiegłem tam i zobaczyłem jeżyka. - Topek - krzyknąłem - zima idzie, zostaniesz z nami! Kolczasty kłębuszek wyprostował się w pokoju i zaczął biegać szukając schronienia, nocą zajadał szprotki, a kupki robił za tapczanem, wchodził na nogę i fukał, potrafił budzić w nocy drapiąc natarczywie o tapczan. W szafie zrobił legowisko, zawijał się też w firany. Pewnego razu wdrapał się na tapczan, niczego, nie podejrzewając nadziałem się na jego kolce… Wiosną mniej spal, a harcował, przesuwał i przewracał na podłodze co się dało, chował pod kredens skarpetki, domagał się wolności. Zbuduj klatkę na ogrodzie - radzono. Siedziałem w niej pięć lat i wiem, co to znaczy - odpowiedziałem. Zaniosłem go do ogródu, biegł śladami przodków, raz się tylko zatrzymał i spojrzał w moją stronę, w jego oczach świeciło słońce, a potem zaszył się w gęstym bukszpanie.Stałem jak mama kiedyś na ganku i szeptałem: - Żegnaj, mój drogi przyjacielu! Pod jabłonką położyłem pęczek wędzonych szprotek. Rano talerzyk był pusty, a obok niego kupki z charakterystyczną wonią. Mój przyjaciel Ben też odszedł, nasturcje nad nim szepczą modlitwy o zbawieniu wiecznym. Tych, co kochamy okrutny los, albo czas zabiera. Życie to na chwilkę, rozstanie na zawsze, a łez czasami za mało, by rozpacz ukoić. I nieraz nie wiadomo, czy żałować tych, co odchodzą, czy współczuć tym, co zostają… Płonęło ognisko, nad altanką księżyc wędrował, a kiełbasa z rożna pachniała na cały ogród. Ania zachęcała do jedzenia i nagle szepnęła: - patrz twój Topek przyszedł - i wszyscy obejrzeli się za jej wzrokiem, lecz tylko szelest liści, tylko ciemność była. Ależ tam naprawdę jeżyk szeleścił przekonywała… Okolica ta znana z wędrownych jeżyków, za rok, za dwa znów się pokaże, działo się wiele cudów. Całowałem Ciebie tu i podroż dookoła świata planowałem, tu kwitną marzenia i przyjaciele żyją