JustPaste.it

„ Katolicka pycha”

Bóg nikogo na piekło nie „skazuje”. Ono istnieje dlatego, że są byty stworzone, które uciekają od swego Stwórcy, bo nie są w stanie żyć w świetle prawdy o sobie.

Bóg nikogo na piekło nie „skazuje”. Ono istnieje dlatego, że są byty stworzone, które uciekają od swego Stwórcy, bo nie są w stanie żyć w świetle prawdy o sobie.

 

mówi Eugeniusz

Położę nacisk na sprawę „katolickiej pychy” i samozadowolenia. Może trafi to do umysłów „arcykatolickich” działaczy i trochę wstrząśnie nimi. Pragnę ukazać obraz tzw. „dobrego katolika”, a co więcej takiego, który uważa, że się Panu Bogu „zasłużył” i pewien jest swojej ustalonej pozycji w hierarchii zasług. Dotyczy to przede wszystkim „personelu” Kościoła, kleru na wszelkich stanowiskach, ale nagminnie na wyższych i we władzach zakonów. Ale pycha nadymać może najskromniejszą zakonniczkę, gdy się porównuje ze świeckimi, jeżeli ich stan uważa za coś gorszego niż własny, a własny traktuje jako zaszczyt i wybraństwo, a nie jako służbę i obowiązek, i to nie ustalone, lecz mające obowiązek ustawicznego doskonalenia się.

Słowem tam, gdzie człowiek w swojej niezmiennej, zawsze i wciąż niezmiennej głupocie porównuje się do drugiego człowieka i nad niego wynosi, grzeszy w duchu, a co gorsza – błądzi i może się już z tego gąszczu głupstwa nigdy nie wydobyć. Ten, kto sądzi innych, będzie osądzony. Najlepszym przykładem jest „cnotliwy” faryzeusz, który nie był „jako ten celnik”. Nie został usprawiedliwiony, bo żył w kłamstwie o sobie. Przed Panem prezentował własną zasługę, której nie miał, albowiem cokolwiek „miał”, otrzymał to od Boga wraz z życiem i wszystko... zmarnował. Tak mówię, zmarnował, gdyż obrócił na własną chwałę. Wielką łaskę i przywilej lepszego służenia Panu, możność lepszego poznawania, a przez to większego zbliżenia się do Pana (a więc zyskania Jego pomocy, możności przyjaźni, współpracy i rozwoju wewnętrznego – ku Miłości) – to wszystko zlekceważył, a pozostał przy oznakach zewnętrznych służby, bo przynosiły mu pożądane przywileje, prestiż, znaczenie i na ogół również korzyści materialne.

Jak pani zauważyła, przechodzę od faryzeusza do ogólnej zasady funkcjonującej do dzisiaj, na szczęście nie wszędzie; lecz jest to bardzo obciążające tam, gdzie wyznanie pozornie „kwitnie”, np. obecnie u nas w Polsce. Myśli pani, że teraz ja go „osądziłem”? Nie, to jest przykład dany przez Jezusa jako wzorzec postawy błędnej bogobojnego i pobożnego sługi Pana. Ten, kto jest – lub może staje się – prawdziwym sługą Pana, wie dobrze, że „sługą nieużytecznym” jest, rozumie bowiem swoje braki, nieumiejętność, wszelkie ludzkie ułomności i ma głęboką i stałą świadomość swej nieudolności i grzeszności wobec ideału, jakim jest Jezus Chrystus i wobec Jego miłości do siebie – której nikt nigdy odwzajemnić nie potrafi. Święci są pomiędzy nami, na ziemi, lecz bardzo trudno ich zauważyć. W przeciwieństwie do tych zadowolonych faryzeuszy znają swoje wady i nie kryją ich przed światem (bo nie kłamią i nie oszukują siebie i innych).

Mają tak bolesną świadomość swej nędzy wobec możności służby Panu wszechświata, samej Świętości, Czystości i Doskonałości. Jeśli Pan zauważy taki stosunek do służby, to już dobrze, lecz lepiej jeszcze, gdy ktoś w ogóle nie myśli o sobie, robi to, co tylko może, jest przyjacielem wszystkich i wszystkiego – jak jego Przyjaciel, Jezus – i żyje w pokoju i uczuciu wdzięczności i miłości. Taka jest postawa właściwa dla sługi Tego, który przyszedł, by służyć nam. A teraz wracam do istoty sprawy czyśćca. Obaj nie wyszlibyśmy z niego długo, gdyby nie współczucie Pana dla naszych życiowych „przegranych” szans. Bo obaj nie spełniliśmy swego prawdziwego powołania nie z własnej winy. Za to nie poszliśmy na kompromis, nie zrezygnowaliśmy z oporu, aby być wobec Niego bez zdrady – każdy według swego sumienia.

Teraz obaj wiemy, że los, jaki podjęliśmy, dał nam o wiele więcej, niż dałaby jak najusilniejsza działalność. Bóg nie stworzył nas, byśmy Mu usługiwali, i to z Jego darów! Stworzył nas, byśmy istnieli w Jego szczęściu, i abyśmy mogli ten stan osiągnąć sami, z własnej woli, stawiał nam przeszkody; hartował nas i oczyszczał dla naszego wzrostu, byśmy dojrzewali jak najlepiej. Jednocześnie zaś współczuł nam i cierpiał wraz z nami. Dlatego nasz czyściec nie trwał długo. Natomiast niezmiernie ciężki jest dla „faryzeuszy”. Im więcej darów Pan składa w człowieku, tym więcej wymaga (talenty). Łaska służenia samemu Bogu, zwłaszcza braterstwo w kapłaństwie, to jest nie dziesięć, a dwadzieścia talentów! Doprawdy, zysk to dwadzieścia następnych, to już tylko świętość! Dobry kapłan to kapłan świątobliwy, a te masy innych zaludniają czyściec, jakże często do dnia sądu. Przykro mi, ale muszę powiedzieć, że najstraszliwszym losem jest kapłaństwo w piekle. Oni tam też są, i to z własnego wyboru, jak Judasz (też sam wybrał swój los). Im więcej człowiek otrzymał, tym trudniej mu „obrócić” dobrem Pana.

Największym darem Bożym jest brak widocznych darów, np. brak zdolności, brak dobrych warunków, choroba, kalectwo, ubóstwo umysłowe i fizyczne, słowem – to wszystko, czym inni gardzą. Bo braki owocują pokorą, ufnością, prostotą i zawierzeniem. Braki chronią przed pychą. Lecz Bóg, Ojciec nasz kocha nas i pragnie obdarzać – również dlatego, byśmy mieli z czego służyć Mu, nie mając nic własnego. Biada tym, którzy wiele otrzymali, a nie rozumieją i nie chcą zrozumieć, że to są dobra wypożyczone – Jego, nie nasze – i do ostatniego szelążka przyjdzie się nam wyliczyć.

Czyściec to sąd nad sobą, sąd oczyszczający z kłamstwa, obłudy, ze wszystkiego, cośmy otrzymali, a i „wypożyczyliśmy” od przeszłych pokoleń (jak np. uczył nas Słowacki, Norwid, a i Paweł, Augustyn, Jan od Krzyża), w cośmy się ubierali i ukazywali innym, jakby te skarby były nasze własne. Wszystko to opada z nas, osypuje się, a pozostaje to tylko, co własne, czasem po prostu nic. Częściej coś tam mamy: jakąś szatę, ale nie białą, jakieś prace, trudy, wysiłki, lecz prawie nigdy bezinteresowne.

Zdarza się tak, że ktoś przybywa tu w pełności swoich zasług, osiągnięć, dzieł napisanych, akcji wykonanych, lat wykładów, odczytów, prelekcji, kazań, lub w „odzieży służbowej”: ministra, posła, generała, polityka lub działacza i spotyka się z pytaniem: „Czy kochałeś bliźniego swego? Co zrobiłeś z bezinteresownej miłości? Co wybrałeś jako miłowania godne? Czy wyborowi swemu byłeś wierny...?” Wtedy „odzienie” nasze rozsypuje się w proch i pył i pozostajemy w świetle prawdy Bożej nadzy, najczęściej brudni, chorzy, kalecy, pokryci wrzodami, trędowaci. Tak jest. Na oczach wszystkich stajemy obnażeni ze wszystkiego, co sprzeniewierzyliśmy, co zmarnowaliśmy z dóbr Pana.

Opada z nas również wszystko, za co już wzięliśmy sobie sami nagrodę, za co płaciliśmy sobie hojnie i bez pohamowania zaszczytami, powodzeniem, karierą, sławą, bogactwem. Im więcej nabraliśmy na siebie „ciężarów” i im prymitywniejsze, bardziej powiedzmy przyziemne, materialne one były, tym z nami gorzej. A najgorzej, kiedy osiągnięte zostały nędznymi środkami: zdradą, podłością, podstępem, zaparciem się sumienia i ideałów. Jeśli człowiek przed prawdą o sobie ucieka, może trwać niezmiernie długo w stanie ciemności, bólu, wstydu i rozpaczy nad zmarnowanym życiem, w stanie bliskim piekłu, choć nie wieczystym.

Straszne jest też spotkanie się ze sprawiedliwością Pana ludzi okrutnych, bezlitosnych, obojętnych na cierpienia innych. Ojciec nasz ujmuje się za każdą łzą ludzką, nie mówiąc już o odebraniu życia innemu człowiekowi. Straszliwe jest położenie zabójców, gdyż weszli w prerogatywy Boże: siebie mianowali sędziami bliźniego! Bóg nikogo na piekło nie „skazuje”. Ono istnieje dlatego, że są byty stworzone, które uciekają od swego Stwórcy, bo nie są w stanie żyć w świetle prawdy o sobie. Aby nadal istnieć, muszą odejść w „ciemności zewnętrzne”, dalej od blasku prawdy, od ognia miłości. Ten, kto prawdzie zaprzeczał, nie może znieść jej mocy. Ucieka. Ale Bóg do ostatniej sekundy życia człowieka oczekuje na jeden błysk żalu, jedno: „zgrzeszyłem przeciw Tobie”, „przebacz”.

Dlatego piekło jest skutkiem świadomego wyboru człowieka, który znał prawdę, lecz ją odrzucał, gardził nią i szkodził jej – nienawidził Boga lub Jego odbicia w bliźnich swoich. Ale są tu, u nas i wielcy zbrodniarze, ci, nad którymi ulitował się Bóg, bo nie wiedzieli, co czynią. Wie pani, gdybyśmy się więcej w życiu modlili, ofiarowywali swoje cierpienia za innych ludzi, gorliwiej prosili za nich Maryję i Chrystusa Pana, można by uratować – chociaż w ostatniej godzinie – bardzo wielu tych, którzy giną na wieczność. Oni nas nienawidzą, ale my żałujemy ich, bo wiemy, czym jest istnienie poza Miłością i wiemy, że zbyt mała była nasza miłość bliźniego, nasze miłosierdzie, nasza dobroć i współczucie. Nie umieliśmy przebaczać tak jak Jezus ani tak się ofiarowywać. Nie umieliśmy kochać naszych katów, a wobec ich nieustannej tragedii nasze przejściowe cierpienia były niczym.

 

Źródło: http://www.objawienia.pl/anna/anna/sbm-6a.html