To jest wiersz o chłopakach rozbawionych lotem,
którzy bawią się w radość, wcielając w jaskółki
i z ramion robią lotki, skacząc w śnieżne zaspy.
A z czasem swoje skrzydła wtulają w ramiona,
igrają świstem wiatru i losu przypadkiem,
czekają na ten wystrzał - w ułamku decyzji,
mkną przez chwilę - skuleni jak srebrni posłańcy.
Już są bezczelnie piękni w napięciu cięciwy
poprzez swą szybkość światła – rozkurcz błyskawicy,
zamieniają się w strzałę, co słysząc syk wiatru
wypływa w białą przestrzeń i pustki zagadkę…
Mają chwilę nadziei co trwa sekund kilka,
że poniosą ich skrzydła do granicy punktu,
w którym czeka konstrukcja na swego lotnika.
Jak bogowie kuszeni odległością skoku
lecą tysiącem spojrzeń wśród pragnień tysięcy
by ich skrzydła dotarły do granicy lotu,
pozwalając się tłumom odwdzięczać ich krzykiem.
To już zabawa mężczyzn w błyszczące anioły,
uwikłane w oceny technicznych obliczeń,
jaki jest podział punktów i przywilej wiatru.
To co się potem dzieje - to właśnie się stało,
wiatr psotnik jest przekorny, pozwala niektórym
unieść się z ich pragnieniem, odwagą, nadzieją
i dolecieć do granic, w które oni wierzą.
A kiedy te przeskoczą, sam wiatr jest zdziwiony.
Czekają ich wawrzyny i pieszczą ich hymnem.
anioły zaskoczone zmieniają się w orły,
wchodzą na swoje podium i tam dumnie trwają…
Aż kiedyś… kulą skrzydła, otuleni w swetry
wracają opłotkami do żon barchanowych.
i coś tam szepczą wnukom o swoich pucharach,
które stoją wzdłuż półek i trudno je zliczyć.
A rozbawione wnuki bawią się w jaskółki
które srebrne pikują i mkną coraz wyżej,
żeby zmienić się znowu w błyszczące anioły…
obrazki z gogle
© Janusz D.