JustPaste.it

Rodzice i ryby głosu nie mają

W życiu zawsze się na coś czeka. Gdy jest się dzieckiem - na wakacje. Gdy jest się dorosłym - na wakacje. I wypłatę, oczywiście.

W życiu zawsze się na coś czeka. Gdy jest się dzieckiem - na wakacje. Gdy jest się dorosłym - na wakacje. I wypłatę, oczywiście.

 

Jedną z rzeczy z dzieciństwa (poza całym dzieciństwem oczywiście), za którą bardzo tęsknię to chyba ferie zimowe i wakacje. :- ) Zawsze jechałam z rodzicami nad jezioro, w góry lub po prostu wywozili mnie do babci i sami mieli święty spokój, a ja niezapomniane wakacje na wsi. Bawiłam się świetnie, ale pamiętam jak myślałam, że mimo wszystko idą na łatwiznę. Teraz sama mam dzieci i wiem, jak trzeba się nagimnastykować, żeby zorganizować im czas i nie zwariować przy tym do reszty.

Maaamoooo, a Jasiek ma ajfona...

Zawsze jakoś z mężem udawało nam się godzić obowiązki pracowników i rodziców. Potrafiliśmy zorganizować naszym dzieciakom jakoś fajnie wolny czas, który dla nas (nie oszukujmy się) jest - najzwyczajniej w świecie - zmorą. Jeszcze jakieś cztery - pięć lat temu całkiem zmyślnie organizowaliśmy im ferie w domu. Mąż jechał wcześniej do jakiegoś supermarketu, kupował bloki rysunkowe, kredki, farby, kolorowanki czy bajki na dvd i był spokój. Co kilka dni wymienialiśmy się na 'dyżurze' i tak nam płynął czas na twórczym lenistwie i spacerach. Ogólnie - miło, ale bez zbędnych szaleństw. W każdym razie maluchy były szczęśliwe i grzeczne. Dopóki oczywiście były "maluchami". Jeszcze wtedy nie wiedziałam zbytnio o co chodzi ze stwierdzeniem: małe dzieci - mały kłopot, duże dzieci - duży kłopot. Ale spokojnie, nie musiałam długo czekać - dzieci zaczęły dorastać i porównywać się do rówieśników w każdej kwestii. Ferie z farbami przestały wystarczyć, bo przecież "Franek jedzie na narty do Austrii, a Jagoda leci z rodzicami do Hiszpanii", a poza tym Zosia ma fajnego psa, Kasia ładną sukienkę, a Tolek extra konsolę do gier... I bądź tu mądra matko z ojcem! Jakim cudem zorganizować dzieciom fajne ferie, nie wydać na to mnóstwa pieniędzy, dostać w tym czasie wolne i jeszcze znosić ich fochy, bez których oczywiście się nie obejdzie? Czy jest ktoś, kto ogarnia to wszystko na raz (i nie został jeszcze zakuty w kaftan)?

(źródło: https://justpaste.it/img/ae3dda1c929c2b55093d7af1b8dd33c1.jpg)

I bądź tu konsekwentna...

W końcu jednak zmuszeni byliśmy skapitulować. Dotarło do nas, że fakt, iż nam w dzieciństwie do szczęścia wystarczyło tarzanie się w śniegu na podwórku, już naszym pociechom może niestety nie odpowiadać. Stwierdziliśmy więc z mężem, że ok, niech będzie - po raz pierwszy porobimy w ferie to, co zaproponują nam dzieci. Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku. No i stało się: w tamtym roku wybraliśmy się do Zakopanego. Cudem wywalczyliśmy z mężem wolne w tym samym czasie, zarezerwowaliśmy pokoje w hotelu (wbrew pozorom wychodzi finansowo podobnie jak w chacie u starych, poczciwych Górali ;) zapakowaliśmy dzieci w kombinezony, wrzuciliśmy walizki do bagażnika i niechaj będzie - ahoj przygodo! Pierwszy raz pojechaliśmy razem w góry i muszę przyznać, że było całkiem nieźle. Nauczyliśmy się z mężem jeździć na nartach, choć to może zbyt dużo powiedziane, bo dzieciakom szło o niebo lepiej. Spacerowaliśmy, kupowaliśmy bzdurne pamiątki i jedliśmy oscypki. Przewidywalnie, ale uroczo. Kiedy któreś z dzieciarni standardowo strzelało fochy "bo tak", ja sprytnie wymykałam się z powrotem do Mercure'a, pływałam w basenie, piłam wino w hotelowej knajpce i po prostu robiłam to, co umiem robić najlepiej - udawałam, że nie istnieję.

Zawsze jest jakiś "haczyk"

Żebyśmy jednak przypadkiem nie pomyśleli sobie z mężem, że zawsze będzie tak miło i kolorowo... Rozochociliśmy ich trochę tamtym wyjazdem i w tym roku mamy w domu gwiezdne wojny. Ani ja, ani mąż nie dostaniemy urlopu, nie ma nawet co marzyć. Dziadkowie poza miastem, bo jakżeby inaczej - jak coś już się chrzani, to wszystko na raz... No więc jakież było zdziwienie Ali i Dawida, gdy usłyszeli nowinę, że ferie spędzą w osiedlowym Domu Kultury! Było jeszcze większe, gdy powiedzieliśmy, że nie - nie ma opcji, żeby siedzieli w domu i całymi dniami oglądali telewizję. I tak, jesteśmy okropni, bo nie zależy nam na ich szczęściu i w ogóle nam na nich nie zależy. Słodki Jezu! Nie starasz się - źle. Starasz się - jeszcze gorzej. Jak tu uszczęśliwić taką niewdzięczną dzieciarnię? Bo z tej całej sytuacji zrozumiałam tylko tyle, że co roku wystarczyłoby, gdyby zostawić ich w domu z opłaconą kablówką i nie wydawać kasy na zabawy, naukę pływania, rysowania itp. skoro telewizor też jest super. Szkoda tylko, że nie widzieliśmy tego wcześniej. Oszczędzilibyśmy pieniądze i przede wszystkim nerwy - nie wiem jednak, czy byłoby to opłacalne w porównaniu z faktem posiadania w domu bezmózgich zombie. W końcu, po wielu bojach, wrzaskach, tupaniu i płaczu - poddali się i nawet trochę zrozumieli. Jednak co się wystraszyłam, że wychowałam terrorystów, to moje.

Gdy nie ma dzieci w domu to... odpoczywamy :)

Kochamy nasze dzieci nad życie, ale zgodnie z mężem stwierdziliśmy, że najwyższy czas zacząć spędzać wakacje oddzielnie. My na leżakach nad basenem, a Oni na jakimś obozie. Wtedy i wilk syty i owca cała. Nie dość, że skorzystamy z czasu tylko dla siebie, to jeszcze dwa tygodnie ciszy w domu będą błogosławieństwem. A i dzieci usamodzielnią się trochę, poznają kolegów i koleżanki i już nie będą głupkowato zazdrościć innym i wywierać na nas chorej presji. Nie będziemy się już dwoić i troić w wymyślaniu coraz to nowszych rozrywek. Zapłacimy innym, by zrobili to za nas - zdrowie psychiczne jest w końcu bezcenne. Oczywiście na pewno znajdą się inne problemy, ale zanim to nastąpi będziemy mieli dwa tygodnie spokoju, by się na to psychicznie przygotować. Zawsze coś, hm? Mamy cichą nadzieję, że lata trzymania się maminej spódnicy powoli dobiegają końca. Cichą, co by przypadkiem nie zapeszyć. ;)