Ciąg dalszy...
Rozdział 2, część 1
Na marmurową płytę padał ogromny cień białej wierzby.
- Nie mogę sobie darować, że nie było mnie przy tobie.
- To nie twoja wina – powiedziała bezbarwnym głosem Anna.
Pytania cisnęły się Adamowi na usta, ale nie chciał jej przysparzać dodatkowych cierpień. Prawie nic nie jadła. Oczy wydawały się jeszcze większe i ciemniejsze w wymizerowanej twarzy. Wiktor pozornie znosił tę sytuację lepiej, harując od świtu do nocy. Agata przygarbiona, snuła się powłócząc nogami i niemal odruchowo wykonywała swoje codzienne obowiązki.
Objął Annę ramieniem i wolno ruszyli w stronę cmentarnej bramy.
Zobaczył Macieja, który podążał sąsiednią alejką. Mimo woli spojrzał za nim przez ramię. Ogrodnik nie zatrzymał się przy grobowcu Drwęckich, tylko poszedł dalej, w głąb cmentarza.
Podczas obiadu Anna przełknęła zaledwie parę łyżek zupy. Odprowadził ją później do pokoju, by odpoczęła. Zaszedł do kuchni, gdzie zastał Agatę, siedzącą nieruchomo na krześle, ze wzrokiem utkwionym w podłogę. Spytał, czy może wziąć konia. Przez chwilę patrzyła, mrugając oczyma, jakby nie rozumiała, co do niej mówi. Skinęła obojętnie głową.
W Dąbówce zostawił konia na stacji. Nie znał adresu doktora Bieleckiego, ale słusznie liczył, że ktoś wskaże mu drogę.
Lekarz mieszkał niedaleko, w małym dwukondygnacyjnym domku z czerwonej cegły. Adam zastukał mosiężną kołatką. Otworzyła tęga starsza kobieta, zapewne gospodyni, w brązowej bawełnianej sukni. Spod koronkowego czepka wymykały się kosmyki siwych włosów.
- Wpuść pana, Greto – z góry dobiegł głos Bieleckiego. – Zaraz schodzę.
- Proszę, niech pan wejdzie – kobieta mówiła poprawną polszczyzną, zabarwioną jednak wyraźnym niemieckim akcentem.
Poszła przodem i zaprowadziła go do salonu. Stały w nim solidne, dębowe meble. Wszędzie panował nieskazitelny porządek. Gospodyni uprzejmie skinęła głową i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Wkrótce pojawił się doktor. Dopinał pospiesznie guzik przy surducie.
- Zobaczyłem pana przez okno – powiedział. – Czy coś się stało?
- Nie, nie! – Uspokoił go Adam. – Chciałem z panem porozmawiać. Tak trudno mi uwierzyć…
- Proszę, niech pan siądzie – Bielecki wskazał wysokie fotele, pokryte perkalową narzutą. - Nie było pana na pogrzebie. Anna pana nie zawiadomiła?
- Zawiadomiła, panie doktorze, ale list przeczytałem dopiero przedwczoraj. Jestem archeologiem. Najczęściej przebywam w miejscach, do których listy docierają z opóźnieniem albo wcale.
-Jak się domyślam, chce pan spytać o Barbarę.
- Czuję się winny, że nie było mnie z nimi - rzekł Tarnecki. – Przed wyjazdem rozmawiałem z panią Drwęcką, wydawała się całkiem zdrowa. A Anna nic nie mówiła o kłopotach z sercem. Wspominała jedynie o niestrawności.
- Zgadza się – skinął głową lekarz. – Chorobom serca często towarzyszą gastryczne objawy.
- Wiem, mój ojciec umarł na serce. Ale miał też bóle w piersiach, duszności. Pani Barbara na nic takiego się nie skarżyła. Czy pan jest pewien swojej diagnozy?
- Nie – odparł doktor bez wahania. – Chociaż z medycznego punktu nie mam ku temu podstaw. Barbara miała czterdzieści trzy lata. Duszności i ból wystąpiły u niej nagle. W jej wieku to rzadkość, ale jednak się zdarza.
- Skąd więc wątpliwości u pana?
- Młody człowieku – w głosie Bieleckiego brzmiała nuta ironii. - My lekarze jesteśmy tylko ludźmi. I także popełniamy błędy. Jako długoletni przyjaciel Barbary chciałbym być pewien przyczyn jej śmierci. Mniemam, że pan również – mówiąc to, spojrzał przenikliwie na rozmówcę.
- Nadal jednak nie wiem, co pana zaniepokoiło. Co innego mogło spowodować śmierć pani Drwęckiej?
- Trucizna – rzekł lekarz krótko.
Alicja Minicka
http://mysli-o-ludziach.blog.onet.pl
Całe opowiadanie można pobrać na stronie Wydaje.pl:
http://wydaje.pl/e/strach5