JustPaste.it

STRACH - rozdział 3, część 1

c.d.

c.d.

 

Annę zastał w kuchni. Siedziała przy stole, tyłem do wejścia.

Dotknął jej ramienia. Z przykrością zobaczył łzy, które wolno spływały po wychudłych policzkach.

- Upał zelżał – powiedział łagodnie. – Pójdźmy na spacer.

Nie czekając na odpowiedź, ujął dłoń dziewczyny i niemal zmusił, by wstała. Bezwolnie dała się poprowadzić do wyjścia.

Trzymał mocno rękę Anny. Szli w milczeniu, a on gorączkowo zastanawiał się, jakimi słowami mógłby ukoić jej ból.

* * *

Agata podała do stołu i wyszła pospiesznie z jadalni. Pewnie chciała zawołać na kolację Wiktora.

Anna prawie nic nie jadła, wypiła trochę lipowej herbaty z miodem.

- Dobranoc – szepnęła, gdy stanęli przed drzwiami jej pokoju. Przytulił ją do siebie i przycisnął usta do miękkich włosów dziewczyny.

Czuł ogromne zmęczenie, ale na próżno usiłował zasnąć. Zbyt wiele myśli przelatywało mu przez głowę. Widział pod przymkniętymi powiekami znajome twarze. Jak echo powracały zasłyszane słowa.

Poraziła go nagła myśl, że Bielecki zbyt późno rozpoznał u Barbary chorobę i rozpaczliwie uczepił się wersji o otruciu, by zagłuszyć własne wyrzuty sumienia.

* * *

Sen nie nadchodził.

Okiennice były rozchylone, światło księżyca prześwitywało przez firanki.

Z sieni dobiegły czyjeś kroki. Adam pomyślał, że Wiktor przemyka do swojego pokoju albo Agata snuje się po domu. Zaszczekał gdzieś pies i nastąpiła cisza.

Zanim zmęczenie wreszcie wzięło górę, usłyszał jeszcze dalekie pianie koguta i po chwili stłumione odgłosy krzątaniny.

* * *

Obudził się i zobaczył, że okno jest szeroko otwarte. Najwidoczniej ktoś rano tutaj wszedł. Wpadające bez przeszkód słoneczne promienie zalewały cały pokój. Czuł na skórze ich ciepłą pieszczotę.

Szybko uporał się z poranną toaletą i pospieszył do kuchni. Nikogo w niej nie zastał. Sięgnął do kieszeni po zegarek. Dochodziło południe. Było mu trochę wstyd, ale pocieszała go myśl, że przynajmniej porządnie się wyspał.

Pojawiła się Agata.

- Dzień dobry panu. Zaraz naszykuję śniadanie.

- Nie trzeba! Muszę iść pomóc Annie. Dlaczego mnie nie obudziliście?

Wzruszyła ramionami i poczłapała do sieni.

Wiedział, co chciała mu dać do zrozumienia. Był tu tylko gościem a oni radzili sobie i bez niego.

Ze stojącego na kredensie dzbanka nalał mleka do kubka. Popijał małymi łykami, spoglądając przez okno na stadko kur.

Uświadomił sobie nagle, że nie widział nigdy Barbary pomagającej w gospodarstwie. Anna potrafiła wydoić krowę, karmiła drób, umiała gotować. Wiktor doglądał pól a w czasie żniw i wykopków pracował razem z chłopami. I oni obydwoje i Agata uważali za normalne, że Barbara, wytworna i delikatna, niby figurynka z porcelany, zajmowała się jedynie malowaniem i graniem na pianinie. To nią opiekowali się najtroskliwiej, dbając, by nic nie zakłóciło jej spokoju. Największy ciężar spoczywał na barkach Agaty, faktycznej pani domu. Barbara była jak zbytkowna ozdoba a jednak tak dotkliwie jej brakowało. Odnosiło się wrażenie, że lada chwila całe ich życie legnie w gruzach.

„To niemożliwe!” – powiedział do siebie w myślach. Czy ci, którzy kochali Drwęcką, byliby w stanie…

- Nie chciałam cię budzić – wejście Anny gwałtownie wyrwało go z zadumy.

Z radością zauważył, że nie jest już taka blada i nawet słaby uśmiech zagościł na jej ustach.

- Tak mi wstyd – powiedział ze skruszoną miną. – Miałem ci pomóc.

- Idę po chleb. Możesz pójść ze mną.

* * *

Córka Agaty niespiesznie krzątała się po podwórzu. Z tyłu dochodził odgłos rąbania drzewa.

- Dzień dobry Marcelino – odezwała się Anna przyjaźnie.

Kobieta podeszła z uśmiechem.

- Dzień dobry. Zaraz przyniosę chleby.

Ruszyła w stronę domu.

Ukazał się jej syn. Był bez koszuli.

- Antek! – krzyknęła ostro Marcelina. – Odziej mi się zaraz. Wstydu nie masz!

Spąsowiał.

- Da matka spokój! – burknął, ale posłusznie zawrócił.

- Skaranie boskie z tym chłopakiem! – wzburzona Marcelina pobiegła do domu. Wyniosła zawinięte w lnianą chustę bochenki.

- Jest tak gorąco, niech się pani nie gniewa na syna – odezwał się Adam pojednawczo.

- To grzech – rzekła surowo. – Do widzenia państwu – odwróciła się i poszła do szopy, za którą Antek rąbał drewno.

- Do widzenia – zawołała za nią Anna.

Gdy wracali do domu, Adam powrócił myślami do jednej z wizyt doktora Bieleckiego, jeszcze za życia Barbary. Siedzieli wszyscy przy podwieczorku w ogrodzie za domem. Barbara z entuzjazmem opowiadała o Antku-Achillesie. Pożaliła się na Agatę i Marcelinę, które zabraniały chłopakowi pozowania.

- Powinnaś się postarać zrozumieć tych ludzi – oznajmił lekarz. – Ich tradycje i obyczaje mają nieraz głęboki sens, dla nas niewidoczny i niezrozumiały.

- Nie przesadzaj, mój drogi – roześmiała się Drwęcka.

- Nie przesadzam. Podczas upału aż kusi, by zrzucić ubranie. Koszula chroni przed poparzeniem i udarem.

- Przecież Antek ma pozować w pracowni – zaoponowała Barbara. – Tam udar mu na pewno nie grozi.

Doktor uśmiechnął się do niej, jak do dziecka.

- Ci ludzie wiedzą, że nie wolno chodzić bez ubrania i basta. Tego się trzymają. Zasady dają im poczucie bezpieczeństwa.

- To takie trywialne! – westchnęła. – A artysta musi być wolny.

- Nie pasujesz tutaj, kochana Barbaro – Bielecki pokręcił głową, nie przestając się pobłażliwie uśmiechać.

Dopiero teraz, gdy Tarnecki przypominał sobie tę rozmowę, uderzyła go trafność poczynionej przez lekarza uwagi.

 

 

Alicja Minicka

http://mysli-o-ludziach.blog.onet.pl

 

Całe opowiadanie można pobrać na stronie Wydaje.pl:

http://wydaje.pl/e/strach5