Wiadomość o śmierci Zbysława raziła mnie piorunem. Łzy same nabiegły mi do oczu. To był i jest wciąż, dla mnie, cios, cios prosto w serce.
Poznałem Cię tu, na eiobie. Poznałem i pokochałem.
Wiem, że są słowa zbyt wielkie...
Cóż poradzę, skoro czuję jak czuję...
I choć wiem, że opieprzyłbyś mnie serdecznie i tak to napiszę! I tak, bo bywam tak samo uparty, tak samo niesforny w swym uporze, jak... Jak Ty...
Jesteśmy zupełnie inni. Inaczej widzimy i rozumiemy ten parszywy(?) świat ale... Ale, zupełnie nie wiem dlaczego, stałeś się dla mnie kimś bliskim. Bardzo bliskim. Kimś, kto miał prawo opieprzać mnie solidnie i bez pardonu. Kimś kto miał prawo mówić mi, żem głupek. Tak. Ty miałeś i masz to prawo.
Boże mój...
Zbysławie! Przyjacielu, którego nigdy osobiście nie poznałem... Dlaczego wyciąłeś mi taki numer? Dlaczego...?
I znów (który to już raz?) odchodzi ktoś bliski!? Tak cholernie bliski...
Odchodzi...?
Jak-żesz zrobiło się pusto i.. I żle.
Teraz, kiedy ja jeszcze stąpam po tym „łez padole” i rzuca mnie czasem to tu, to tam... Będę Cię ze sobą zabierał. Zapakowanego na amen(!) w plecaku mojego serducha.
Pogadamy sobie gdzieś w górskiej dolinie, pokłócimy się pięknie, podokładamy sobie "bez znieczulenia". A co?
A kiedyś, kiedy i na mnie przyjdzie pora, zaokrętujesz mnie na swoim jachcie. Zgadzam się być majtkiem. Uważaj, bo taka „oferta” już się nie powtórzy!:-)
I przepłyniemy Pentlandy!