JustPaste.it

Między FL a PL (1)

Siedziały popijając wino. Obie w Polsce - kto by pomyślał?

Siedziały popijając wino. Obie w Polsce - kto by pomyślał?

 

Dzieci biegały w tą i nazad, robiąc przy tym wiele hałasu, ale one w ogóle nie zwracały na to uwagi. Minęły 24 miesiące od rozstania, a dla nich to dosłownie jak wczoraj. Nie tak dawno też urodziło się pierwsze dziecko Zosi, a dziś jego komunia

Płakała jak bóbr. Gorzej - zalewała się łzami, chlipała i co rusz wycierała nos nie mogąc zrozumieć, co jej uderzyło do głowy, aby zostawić Poznań i kochaną pracę.

Znajomi, rodzina, przyjaciele. Wszyscy jak na złość lub ku jej wielkiemu wzruszeniu i co by nie mówić - ogromnemu przygnębieniu, przybyli na lotnisko. Pożegnań nie było końca. Niemniej przyszedł ten czas, kiedy należy odciąć pępowinę i wyruszyć z duszą na ramieniu w wielki świat.

Pierwszy w życiu lot samolotem.

Pomyślała: „Bosko! Już wiem, że lubię latać i jest to jedna z najlepszych form przemieszczenia się. Turbulencje i strach, że może być awaria jakoś mnie nie wzruszają. Trudno, przynajmniej jest ta niemal stuprocentowa pewność, że nie zostanę kaleką. Może to straszne, ale prawdziwe, a nasz czas przecież i tak jest z góry zaplanowany”.

Przesiadka i dalej. Na lotnisku w Miami miała ogromny stres. Po pierwsze - czy ją wpuszczą? Po drugie - jak się z nimi dogada, bo łacina, niemiecki to i owszem, ale angielski? „Nie cierpię tego języka. Same wyjątki i wyrazy, przy których zawsze się opluję (zwłaszcza ćwicząc „th”) albo powtarzam jedno słowo po kilka razy łamiąc język i robiąc z siebie wariata”.

Miała kartkę. Starannym, kaligraficznym pismem napisane było: „I'm comming to see my husband and spend with him the rest of my holiday”. Ten pożółkły i wymiętolony kawałek papieru wciąż leży w notatniku, trzyma go jak zdjęcie, aby przypominało to, o czym może w demencji starczej zapomnieć. Nie pamiętała, co jej powiedzieli, niemniej ujrzawszy stempelek w paszporcie wiedziała, że może iść. Fala gorąca uderzyła ją. W jednej sekundzie zrobiła się mokra, a słońce oślepiło. Oskar przykleił się do niej, co jest niezbitym dowodem tęsknoty, a ona odpływała ze zmęczenia i gorąca.

Wsiedli do samochodu, zaczęła szybko otwierać okna, a on ze stoickim spokojem i jakby dumą w głosie powiedział: - Poczekaj, zaraz się ochłodzi, mam tu IC - po czym zamyka okna. Robi się normalnie i jest czym w końcu oddychać. - IC, jakby nie można było powiedzieć klimatyzacja? Ja nie lubię polskich pseudo-Amerykanów. Po trzech miesiącach i już zapominasz ojczystego języka? - zapytała spokojnie, z uśmiechem i znaną łagodnością, jakby żartobliwie. Jechali dobre 50 minut. Zosia była tak wykończona, że nawet nie umiała się zmusić, by spojrzeć za okno, zresztą zrobiło się ciemno. Wielka szkoda, że okna pozamykane, bo może usłyszałaby szum oceanu? Wszak musi być blisko. - To tu. Obudź się, jesteśmy w domu. Mieszkanie zaskakująco duże i puste.

„A jak ja mam się tu wykąpać? Od dwudziestu godzin marzę o wannie pełnej wody i pianki, a tu mi ledwo dupę przykrywa! Szok! Oskar! Ja chcę swoją wannę!”. Zosia wpada w panikę, ale Oskar tuląc ją do siebie całuje i uspakaja, zaś całe to zdarzenie zlicza na karb zmęczenia. Głaszcząc jej wykończoną podróżą twarz przygląda się uważnie, bo w końcu nie widział jej trzy długie miesiące. Zosia zaś jeszcze przed zamknięciem oczu myśli o tym, co zrobiła. „Mam nadzieję, że to moje urojenie, błędna ocena sytuacji, brak logicznego myślenia. Jutro pomyślę, co z tym fantem zrobić. Jutro zajrzę do łazienki i to śmieszne coś à la brodzikowanna okaże się tylko złym snem”.

Otworzyła oczy. Gdzie ja jestem? Ten poranny szok jeszcze długo jej towarzyszył. Musiała po przebudzeniu odczekać chwilę, by uświadomić sobie, że Poznań to tylko sen, a ona jest tu - w Deerfield Beach.

Brak znajomości języka dobijał ją. Paraliżował i odbierał radość życia. Adresu zamieszkania uczyła się na pamięć kilka dni, wciąż coś uciekało... Listy pisała codziennie. Zawsze chodziła do jednej pani na poczcie. Ona już wiedziała, że kupuje znaczki do Polski i że nic nie rozumie, więc się nie wdawała z Zosią w gadki tak jak z innymi. Zaś Zosia jedyne, co mogła zrobić, to wyszczerzyć w uśmiechu zęby i wzruszyć ramionami.

Deerfield to małe miasteczko, ale z dużym horyzontem, bo nie wiadomo, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. Jak wszystkie wioski i miasteczka. Przepraszam - z jednej strony jest ocean.

Pierwszego dnia siedzieli na plaży cały dzień.

Oskar! Jest bosko! przecież tu wiecznie są wakacje! Słońce, plaża, szum oceanu oraz błękit nieba... i generalnie to wszystko. Więcej nic nie ma! Przeraźliwie zaczęło dochodzić do Zosi, że nawet chodników nie ma, więc i spacerujących ludzi też nie. W jej głowie kłębiły się myśli: pustkowie samochodowe! Ja chcę do domu! Do gwaru miasta! Jestem mieszczuchem, lubię się przeciskać wśród ludzi, tłumu... CDN.