JustPaste.it

Kochanie, właśnie uprałam bluzkę twojej kochanki.

Kurczak po maltańsku

Kurczak po maltańsku

 

 Świat nadal się kręci w prawo. Nieszczęść nic nie zapowiada, żadnych wstrząsów przepowiadających. Z pracy do domu, z domu do szkoły po małego, potem zakupy, obiad, do przedszkola po Majkę, sprzątanie i pranie. Cały stos małych skarpetek, para dużych, nawet do pary, koszule na prawo, kolory na lewo… Mały znowu nie zjadł śniadania, podobno nie miał czasu, bo robili „kanapki” na każdej przerwie.

-Kanapki? To fajnie, synku.

-Fajnie, mamo.

- I co? Z czym te kanapki?

-No… Z Kamilem i Kacperem.

- Z Kacprem.-poprawiła go bezwiednie.

- Z Kac..prem- powtórzył zgodnie.

Potakiwał przy tym dzielnie głową.

- No dobrze. A z czym te kanapki? Pani wam pokazywała?

- Nie, maaamo!

Był na swój chłopięcy sposób oburzony. Miał tyle energii w sobie, że wciąż podskakiwał, kręcił się, wymachiwał, czym mógł, teraz kopał w pralkę.

- Nie kop, żabo!– złapała za małego adidasa.- Nie ściągnąłeś butów?

- Ja chcę na podwórko. Idę kopać.

- A obiad? Poczekałbyś troszkę.

- Ale… Maaamo, oni teeraz poszli.

Małemu imponowało towarzystwo podwórkowe, bo wszyscy byli starsi. Był wyrośnięty, jak na swój wiek i bardzo nie lubił żeńskich określeń skierowanych do siebie- „Żabko, rybko, myszko”, nawet „kotku”, odpadało.

- Po tatusiu. Numer buta 46. –pomyślała ni to czule, ni to z troską.

- No dobrze. Leć, ale tylko na godzinkę. Głodny nie jesteś?

- Nie!- krzyknął już spod drzwi.

Dobrze wiedziała, że to kopanie w piłkę działa zbawiennie. Wracał tak zmachany, że musiał odpocząć. Wtedy odrabiali lekcje. W jaki sposób utrzymywali go w ławce przez 45 minut, było dla niej zagadką. Ale jakoś do tej pory żadna z nauczycielek się nie skarżyła. Poszła do sypialni po resztę prania- mąż wrócił z delegacji i jeszcze nie wypakował walizki. Zagarnęła wszystkie ubrania, jak leci i zaniosła do łazienki pod pralkę. Pakował się sam, jak Jaś Fasola bardzo starannie, prasował sobie nawet koszule, bo po jej prasowaniu nigdy nie był zadowolony, dlatego też od dawna już niczego nie prasowała, po pierwsze nie lubiła, po drugie, czasu nie było. Dzieciom ubrania dokładnie strzepywała i rozwieszała, no… czasem coś do pracy przeleciała żelazkiem albo Mai sukienusię, ale rzadko. Pracowała na razie na pół etatu i najważniejsza była pensja Michała, ona i tak nie zarobi dużo. Najważniejsze były dzieci i praca Michała, tylko dzięki niej mogli się przenieść do własnego mieszkania. Wreszcie byli na swoim, miała własną kuchnię…Mogła gotować, co chce i jak chce- po doświadczeniach z teściową-bezcenne. Ogarnęła tę jego walizkę- jak zawsze wyjeżdżał ze staranie poukładanymi rzeczami, a wracał… Jakby pakował się w absolutnej panice- rzeczy pozwijane w tłumok ledwo mieściły się w środku upchnięte kolanem. Zazwyczaj w spodniach znajdowała majtki i skarpetki- gniazdo orła

. - Zanim wrzucę do pralki, muszę to przejrzeć… Te spodnie kosztowały majątek…

Po drodze wyjęła kanapki z tornistra Antka. Nie pierwszy raz dojadała po nim, zawsze miał jakąś wymówkę. Posiłki zjadał do czysta, ale kanapek prawie nigdy. Najczęściej miał ważniejsze sprawy do załatwienia. Dlatego pilnowała go przy śniadaniu, a kanapki jakoś tak bezwiednie i coraz częściej, zmieniały się na takie, pod jej gust- z ogórkiem i majonezem.

-Pewnie ma jakiś mały agregat prądotwórczy, gdzieś wmontowany albo genetycznie, po tatusiu. Prawdopodobnie na energię słoneczną działa. Jak Michał. Jak nie ma słońca-umiera.

W pochmurne dni jej mąż był marudny, zgryźliwy i wredny. Najczęściej uciekał wtedy w góry. Ostatnio coraz częściej. Czasem brał Antosia, ale niekiedy wyprawa była dla dziecka za ciężka…

- Musi jakoś odreagowywać. Cięgle go gdzieś wysyłają, jakieś konferencje i zebrania. Mógłby więcej z dziećmi… Na przykład w piłkę z Antkiem.

Ojciec był idolem jej syna. Ostatnio wyczytała, że to bardzo dobrze, że chłopak ma męski wzorzec. Żelazny Jan.

-Podobno nie będzie miał kłopotów z tożsamością płciową. Oj tak. Majka też nie będzie miała…- pomyślała z uśmiechem i niewątpliwą dumą- Dzisiaj zażądała tych „wzosowych” bucików do fioletowej sukienki.- Kobietka…

Zakręciła się nerwowo po kuchni. Obiad już pyrkał na gazie- przykręciła kurek w biegu, bo zaraz musiała iść po Małą. Pilnowała tego, bo kiedy raz przyszła jako ostatnia, zastała Majkę w kałuży łez. I nie chodziło o tęsknotę. Majka nienawidziła być ostatnia. Dotyczyło to absolutnie wszystkiego, nawet jadła szybciej niż Antek, co łatwe nie było, bo on nie gryzł, a połykał. Dlatego najczęściej karmiła ich osobno. W ogóle jakoś tak wychowywała ich osobno… Miała w domu dwa małe światy, które, miała nadzieję, kiedyś się połączą, kiedyś będą się wspierać, a nie tylko rywalizować. - Zupełnie jakbym miała parę jedynaków.- pomyślała refleksyjnie jakoś, wyjmując płaszczyk z szafki z borowikiem

- Chyba, to borowik… Albo podgrzybek- przyjrzała się…

Wrzosowy płaszczyk, oczywiście.

- Maama! Maaama!.

Zawsze było podobnie- Mała witała ją, jakby powracała z emigracji. Rzucała się jej na szyję i tylko delikatnie spoglądała, czy wszyscy widzą- dziś było super, bo jeszcze innych rodziców nie było, dzieci spoglądały z sali z niewątpliwą zazdrością. Nie musiała o nic pytać, Małej i bez zachęty nie zamykała się buzia. Ona jednak była dziwnie roztargniona i nie potrafiła się cieszyć tym sepleniącym świergotem. Myślała o kurczaku pozostawionym na gazie i niedokończonym praniu. Jedyne danie, które mogli jeść wszyscy zawsze.

-A Michał pewnie znów przyjdzie do domu, jak już dzieci będą spały.

W jakimś programie kulinarnym to podpatrzyła, a że było szokująco proste, powtarzała chętnie. W dodatku wyglądało na stosunkowo zdrowe, smaczne i dla dzieci. Właściwie to myślała też o tym, żeby się dało łatwo przygrzać, niekoniecznie w mikrofalówce-nie miała zaufania do tajemniczych fal, których nie widać.

- Jak do neutronowych- to straszne cholerstwo. Lepiej, jak można poczuć, dotknąć, oparzyć się, zobaczyć. Tak, to jest po Bożemu…

Teraz zajrzała na głęboką patelnię. Na szczęście pod pokrywką było wszystko w porządku. Dramstiki nabierały właściwego koloru, a po kuchni rozszedł się wspaniały zapach rozmarynu. Zawsze w tym momencie nuciła sobie „O mój rozmarynie!” - „Rozwijaj się… O mój rooo….”- i zawsze wtedy znikąd zjawiała się Majka i kończyła za nią:

- Lozmijaj się…

Ją też to zawsze rozmijało.

- Kulcacek? -pytała zaglądając jej przez ramię.- Fajnie.

Mała lubiła jeść i nie grymasiła. Katarzyna martwiła się, czy aby nie za bardzo, bo jadła i w przedszkolu i w domu, ale na razie chyba nie było powodów do niepokoju, wyglądała dobrze i nie jadła dużo słodyczy, jak Antoś, który mógłby tylko na słodko. Potrawa, którą właśnie robiła, pochodziła z Malty i w nazwie coś miała po maltańsku w typie” Bez przygotowania”, ale u niej w domu, nazywała się „Kulcacek” Kulcacek na krążkach czerwonej cebuli i w kawałkach koktajlowych pomidorków podlanych oliwą z oliwek i pośród całych ząbków czosnku, pyrkał sobie wesoło, a ona zastanawiała się teraz – „Z czym?”. To był prawdziwy dylemat. Najchętniej poprzestałaby na bułce wrocławskiej. Antek tak lubił najbardziej, a przecież to o niego tak naprawdę chodziło, Michał pewnie znów zje na mieście. Nigdy nie wracał głodny. Zawsze zmęczony i zły. Tylko niedziele wyglądały lepiej, no ale wtedy najczęściej uciekał w góry. Przyprawiła danie jeszcze pieprzem, pomazawszy Małej lekko nosek- uwielbiała kichać, a nawet udawać, że kicha. Rozwinęła jeszcze wesoło jednego rozmaryna i pokroiła bułkę. Mała paplała ciągle, kichając od czasu do czasu. Zobaczyła resztki kanapki Antka na stole.

- Co? Nie zjadł, plawda?- w głosie czuć było pełna dezaprobatę.

Ta ich rywalizacja czasem ją przerażała.

- Nie zjadł, ale w szkole robili kanapki. Wiesz?- nie wiadomo czemu, zawsze, albo prawie zawsze, broniła Antosia.

Mała zamilkła na dłuższą chwilę, a potem złapała się pod boki i wypaliła wprost do niej.

- Mamoo! A co ty myślisz?

- Jak to, co myślę? Robili w szkole kanapki i nie jest głodny. Nie zjadł tych, bo robili inne, tamte musiał zjeść.

- Mamoo! Ale, ale, no… Tupała teraz nogą i była wyraźnie bardzo poruszona, jakby brakowało jej słów i środków wyrazu.

- Daj spokój, Majka.

- Ale, ale mamoo! Ty nie wiesz, co to jest „Kanapka?”!

Wykrzyczała to wreszcie z siebie. - Jak to, nie wiem? Co ty pleciesz Majeczko? Ale coś ją tknęło.

- A co to jest, Żabko?- ona się nie obrażała za żabę.

Mała się trochę uspokoiła i zastanowiła głęboko.

- No… Chłopcy się w to bawią…- powiedziała powoli. Katarzynie ciarki przeszły po plecach, a wyobraźnia rozpędzona już, nie pomagała jej wcale, bynajmniej.

- Co?

- No… Jeden popycha dlugiego, o tak… Mała zademonstrowała. - Potem zucaja się wsyscy na ścianę. Kanapka. Tak. Jeden na dlugim- mała przyłożyła łapkę do łapki.

Katarzyna odetchnęła trochę, bo nie wiedzieć czemu, myślała, że to coś znacznie gorszego, jednak zaraz potem uświadomiła sobie, że Mały pobiegł kopać głodny.

- A… Trudno, nie zemdleje chyba…Jeszcze się nie zdarzyło…-ostatnio postanowiła sobie, że nie będzie nakręcać w sobie tej sprężyny troski. - Jakoś to będzie. Jakoś to jest.- myślała coraz częściej.

I to pomagało. Patelnię przykryła pokrywką, wyłączyła gaz, ucałowała Majkę w zasmarkany nos i teraz mogła dokończyć pranie. W łazience leżała sterta niepodzielona jeszcze na czarne, kolorowe i białe.

- Trzy kolory… Właściwie żaden. Wszystko razem daje albo białe, albo czarne? Czy to nie zastanawiające?

Przerwała filozoficzną dywagację, bo coś w tej stercie ją instynktownie zaniepokoiło. Zaczęła od wyciągania majtek z nogawek spodni Michała i spostrzegła obok jakąś obcą szmatę. Właśnie tak pomyślała:

- Co to za obca szmata?

Nie: „ Ciuch”, „ ubranie”, „ coś”, a „Szmata”- właśnie. Obracała teraz w dłoniach fioletowo-czarną bluzkę. - Duży dekolt, ale mały rozmiar. Co to jest? Zupełnie nie w jej stylu.

- Prześwitująca, choć pewnie droga…Wygląda na markową i nie z ciucholandu. O tak… Zupełnie nie w moim stylu- pomyślała autodrwiąco.

Jakoś tak, zawsze były inne wydatki. Potem zrobiła coś, czego nie przemyślała, w ogóle nie chciała o tym myśleć- instynktownie ją powąchała. Wtedy fala przemożnego wstydu połączonego z lękiem i wściekłością, zalała ją od głowy po koniuszki niepomalowanych paznokci u stóp.

Nie było wstrząsów przepowiadających, jej świat zawalił się gwałtownie.