„Niczyje Wspomnienia”
Jest w pewnym mieście niewielki park. Dziś niemal opuszczony, zapomniany, szary i
ponury. Pamiętam jednak czasy, kiedy tętniło w nim życie. Był wtedy pełen kolorowych
kwietników, liściastych drzew, spacerowiczów i gromad rozbieganych dzieci. Na jego skraju,
na niewielkiej górce rósł zaś wielki i potężny kasztanowiec. Był tam, odkąd tylko pamiętam.
Opierał się wszelkim wichurom, ulewom i upływowi czasu. Stał dumny i nieporuszony. Przez
lata był świadkiem wielu historii i zdarzeń, które miały miejsce w owym parku. Wszyscy
odwiedzający skwer uważali, że to właśnie on był panem tej niewielkiej, zielonej wysepki,
otoczonej zewsząd zimnym i ponurym betonem. Podobno zdarza się, że kiedy jakaś
poczciwa, strapiona i zagubiona dusza siądzie na ławce pod tym niegdyś pięknym i silnym
drzewem, może usłyszeć historię, którą po cichu nucą szumiące liście.
Drzewa nie mają wcale łatwego życia – co jakiś czas żalił się stary Kasztanowiec
ptakom mieszkającym pośród jego już uschniętych konarów. - Nie posiadamy przyjaciół, nie
możemy kochać, nie możemy odlecieć tak jak wy, by szukać swego miejsca na ziemi. Muszę
tu tkwić. Trwam, choć brak we mnie życia. Wiele lat temu, na ławce u moich stóp spotykała
się pewna para – wspominał jakby z utęsknieniem. -Młodzieńcy byli zakochani w sobie tak
czysto i tak niewinnie. Tak pięknie. Istnieję już naprawdę długo, ale pierwszy raz mogłem
oglądać tak niezwykłą miłość. Siedzieli tu godzinami, wpatrując się w siebie. My, drzewa,
mamy to do siebie, że lubimy się przyglądać ludziom. Możemy tylko egzystować, a oni są
wolni, pełni życia, nastrojów, radości i trosk. Chyba każde uczciwe drzewo przyzna, że im
zazdrościmy. Dlatego też lubimy ich obserwować, czasem podsłuchiwać. Nie wiedziałem, jak
się poznali, nie wiedziałem, jak brzmią ich imiona. I wcale ta wiedza nie była mi
potrzebna. Byłem szczęśliwy, mogąc z bliska oglądać prawdziwe życie. Odwiedzali mnie
niemal każdego dnia. Czasami spotykali się i milczeli, wpatrując się w siebie. Na ogół jednak
byli zadowoleni, uśmiechnięci i radośni. Tak szczęśliwi, że i ja mogłem poczuć tę radość. Z
utęsknieniem wyglądałem ich każdego dnia. Nawykłem do ich wizyt, wypełniali powoli moje
puste życie. Stali się moimi przyjaciółmi, chociaż jeszcze wtedy tego nie rozumiałem. W
deszczowe dni z moich gałęzi tworzyłem szczelny parasol, by mogli się schronić przy moim
boku, w upalne chroniłem ich przed słońcem. Z radością obserwowałem, jak wdzięczni są mi
za te niewielkie gesty. Gościli u mnie przez niemal dwa lata. Obserwowałem, jak się
zmieniają, jak chłopiec zmienia się w mężczyznę, jak dziewczyna zmienia się w kobietę.
Pewnego razu zostałem niemym świadkiem niezwykłego wydarzenia. Siedzieli oboje w ciszy,
z zakłopotanymi minami, jakby stało się coś złego. Mężczyzna sięgnął po coś do kieszeni,
chwilę później złapał za dłoń kobiety. Nasunął na jej palec złotą obrączkę, a później cicho
wyszeptał „Obiecuję, że wrócę i zawsze będę na ciebie czekał” Kobieta podniosła głowę i
uśmiechnęła się serdecznie ze wzruszeniem w oczach. Siedzieli jeszcze tak chwilę, po czym
wstali i odeszli. Minął dzień, tydzień, miesiąc. Czekałem na nich z utęsknieniem, ale już
nigdy więcej nie wrócili. Byli to zwykli ludzie, tacy, jakich w tym parku pełno, a jednak
posmutniałem. Przyzwyczaiłem się do ich wizyt, byłem świadkiem ich sukcesów, trosk i
miłości. Przez tę krótką chwilę żyłem ich życiem.
Teraz znów byłem tylko drzewem. Wiosna zmieniła się w upalne lato, później przyszła
melancholijna jesień. Jednego deszczowego popołudnia pod dachem z moich gałęzi znów
schronił się ten mężczyzna. Wpierw ucieszyłem się na jego widok. Tylko teraz był jakby
inny. Jakby coś w nim zgasło. Teraz wydawał się przytłoczony, zmęczony i umartwiony.
„Pamiętasz obietnicę, którą jej złożyłem? ” -przemówił do mnie. Nigdy żaden człowiek do
mnie nie przemówił. To było bardzo dziwne uczucie. Wiedziałem, że i tak nie zrozumie
mowy drzew. Pojąłem, że chciał się wygadać, a ja byłem jego ostatnim towarzyszem.
„Obiecałem jej, że zawsze na nią będę czekał, więc zaczekam tutaj, jeśli pozwolisz” -ciągnął
dalej swój nostalgiczny monolog. „Wy, drzewa, macie dużo łatwiej, nie macie nic do
stracenia. Tylko rośniecie, z góry obserwujecie świat. Jesteście wolne od trosk. Nie znacie
miłości, nie macie zmartwień, nie cierpicie. Zazdroszczę wam”. -opowiedział mi później o tej
kobiecie. O tym, jak bardzo ją kochał i jak tą miłością wyrządził jej krzywdę. „Człowiek to
głupia istota, wpierw musi coś stracić, by zrozumieć, jak bardzo było to dla niego ważne. Ona
odeszła i pewnie już nie wróci. Dotrzymam jednak złożonej jej obietnicy, której byłeś
świadkiem”.
Chciałem mu zadać tak wiele pytań, dowiedzieć się, co tak naprawdę się wydarzyło.
Chciałem, by dalej do mnie przemawiał. Mężczyzna jednak zamilkł. Przychodził do mnie
jeszcze przez wiele, wiele lat. Siadał samotnie na ławce i rozmyślał w ciszy. Znów miałem
przyjaciela. Był taki sam jak ja. Zatrzymał się w miejscu, w milczeniu oglądał świat. Wydaje
mi się, że ciągle czekał na tę kobietę, ta jednak nigdy więcej się nie pojawiła. Wcześniej
byłem świadkiem, jak chłopiec zmieniał się w mężczyznę, teraz widziałem, jak z mężczyzny
staje się starcem. Trwaliśmy razem w ciszy i cierpieniu przez dekady. Kilka lat temu
przestał mnie odwiedzać.
Być może jego podróż dobiegła końca, ja jednak wolę wierzyć w to, że w końcu
odnalazł to, na co z utęsknieniem tak bardzo długo czekał. Był moim wiernym i jedynym
przyjacielem, stałym gościem przez bardzo wiele lat. Tak jak on stracił miłość, radość i
szczęście, przez co zaczął tylko istnieć, a nie żyć, tak teraz ja ubolewam po jego stracie. Znów
jestem tylko starym, spróchniałym drzewem. Niemym świadkiem historii, której nie znałem
ani początku, ani końca.