JustPaste.it

Powrót do raju - z własnego doświadczenia

Mam takie momenty w moim życiu, że trafiam do raju. Takiego raju za życia. Byłem w nim już kilkukrotnie i tym razem wróciłem do niego po dłuższej przerwie. Wiem o tym, że tutaj się znajduję kiedy zapominam o swojej pracy, gonitwie za sukcesem, realizacją planów i odhaczaniem kolejnych zrealizowanych marzeń. Wtedy mam czas na powrót do raju. Niżeli tutaj dotrę zawsze pokonuję długą drogę przez czyściec duchowego nawrócenia. Dla mnie raj to stan błogiej beztroski, kiedy myślę tylko o tym co jest teraz, kiedy zapominam o pracy, obowiązkach, przyszłości, problemach, wynikach w pracy, debecie na koncie, kolegach ze stołówki, korkach na drogach i newsach politycznych. Nie interesuje mnie to w tym momencie. A przynajmniej nie wpływa na moje samopoczucie. Będąc w piekle mam ciągłe wyrzuty sumienia, że można więcej i więcej, że świat, otoczenie a szczególnie ja sam oczekują ode mnie coraz to nowych wyników, sukcesów i samodoskonalenia. Każda chwila jest maksymalnie wykorzystana. Każda minuta mojego życia jest idealnie zaplanowana. Po każdej nieefektywnej godzinie pojawiają się wyrzuty sumienia. Mój czas w piekle ma swoje wymagania i oczekiwania. Zawsze jest coś do zrobienia. Zawsze można więcej. I często mi jest dobrze w tym moim piekiełku. Dobra praca (przynajmniej tak mi się wydaje kiedy jestem w piekle), zarobki, pochwały szefa, małe sukcesy czy uznanie na każdym kroku są idealnym mydłem dla moich oczu. Dlatego droga przez czyściec staje się coraz dłuższa i coraz bardziej męcząca. Już nie wystarczy tylko rozładować firmowy telefon, nie wystarczy odłożyć kluczyki od samochodu a książki doskonalące wiedzę zamienić na beletrystykę. Potrzeba coraz mocniejszych bodźców aby czyściec zrobił porządek z moim umysłem. Oczyścić się z toksyn ciągłego planowania i postępowania według ustalonego schematu. Diabeł w piekle już doskonale wie czym nafaszerować mój umysł abym chciał z nim zostać i abym głośno krzyczał, że jest mi z nim dobrze.

Bycie w raju ma też swoje słabe strony. Zamiast pełnego skupienia się na sobie zaczyna się obserwować świat z perspektywy niebiańskich chmurek a czasami chmury rozchodzą się na tyle, że zaczyna się dostrzegać na ziemi to co nie widziało się kiedy się na niej było. I wtedy kolor nieba świadczy bardziej o nadchodzącej burzy niż zapowiada pogodny dzień. Zaczyna się patrzeć na świat z dużo wyższej perspektywy. A ja nadal nie do końca umyty z "grzechu" cały-czas-coś-czynienia zaczynam się czuć w obowiązku wsadzenia moich trzech groszy w to co widzę "na dolę". Dokonania zmian w ziemskiej rzeczywistości. Czuję się jakbym był wirtualnym palcem bożym, który chcę pogrozić ludziom "tam na dole". Więc zamiast "świętego spokoju" pojawia się poczucie bycia częścią "bożej opatrzności" i naprawiania wszystkiego co obserwuję według własnej myśli.

Oczywiście mógłbym "wyluzować" i oddać się relaksowi, bo w końcu jestem na "rajskich wakacjach" ale nie ja. Nie mogę jakoś przejść obojętnie kiedy wydaje mi się, że coś mógłbym zmienić. Może nawet nie dla siebie (bo ja w końcu jestem ponad tym, wysoko w niebie) ale dla innych, dla tych co mogą doświadczyć tego samego co mnie spotykało albo dla tych, którzy przyjdą na moje miejsce na ziemi. Czasami może to być walka z wiatrakami ale może warto spróbować. Czemu tylu innych ludzi pozostałych na ziemi nic nie robi aby było im lepiej? Czy są oni ogarnięci tym samym co dotykało mnie jak jeszcze stąpałem po ziemi? Czy musiałem przejść ten długi czas przez czyściec aby to dopiero dostrzec? Czy będąc w piekle tego nie dostrzegałem czy wynikało to z tego, że byłem skupiony tylko na sobie? Czy postępowałem podobnie jak ci, którzy teraz mnie denerwują? Może to teraz moje wyrzuty sumienia każą mi się nawrócić? Nawrócić innych?
Nadchodzące dni a może tygodnie będą dla mnie rajskim wyzwaniem. Nie będę mógł czynić dobra ani zła, bo to jest zarezerwowane dla kogoś INNEGO ale będę mógł okazywać moje fochy z tego co widzę w "dolę" na ziemi. Będę starał się dostrzegać to co dotąd mnie otaczało a nawet odpowiadało mi i gdzie sam byłem "współwinnym" takiego stanu rzeczy. Czy cokolwiek z tego przekształci się w namacalną zmianę na ziemi to się okaże jak długo będę skupiony na sprawach innych a nie swoich. Nie mogę też ulegać indywidualnym potrzebom innych. To by mi zbyt przypominało siebie kiedy byłem w piekle. Muszą to być potrzeby ogółu. Coś co może uszczęśliwić jakąś grupę osób. A najlepiej jak to będzie coś co inni zrobią sami dla siebie. Ja nie jestem "panem dobra wróżka" i nie mogę pomagać innym ale postaram się wskazywać innym miejsca i rzeczy, które mogą być lepsze. Nie mam w sobie obiektywizmu i to co dobre dla mnie niekoniecznie będzie dobre dla innej osoby. Zatem do dzieła.