JustPaste.it

Mój najlepszy tydzień... w Warszawie

Od dobrych paru lat mieszkam w Berlinie - wyjechałam tam już podczas studiów, początkowo na chwilę, ale jakoś tak wyszło, że zostałam do dziś.

Od dobrych paru lat mieszkam w Berlinie - wyjechałam tam już podczas studiów, początkowo na chwilę, ale jakoś tak wyszło, że zostałam do dziś.

 

Pałac Kultury i NaukiWiadomo, że ciężko było mi na początku zaaklimatyzować się w nowym miejscu, kraju, zupełnie innej kulturze... no i z nowymi przyjaciółmi. Na jakiś czas straciłam kontakt z moimi przyjaciółkami z Polski. Może nie tyle "straciłam", co nieco "rozluźniła" nam się łącząca nas więź. Owszem, czasem do siebie dzwoniłyśmy, ale wiadomo, że to nie to samo co wspólny wypad na kawę lub drinka po pracy.

Nie wszystko stracone

Ostatnio jednak miałam okazję nadrobić nieco ten stracony czas. Moja przyjaciółka z czasów studiów wychodziła za mąż - wzięłam więc wolne, zabukowałam bilety lotnicze i przyleciałam na tydzień do Warszawy, żeby powspominać studenckie czasy i spotkać ludzi, którzy nadal wiele dla mnie znaczą. Zawsze lubiłam to miasto, więc serce zabiło mi szybciej, gdy tylko wylądowałam na Okęciu i zobaczyłam, że Anka już czeka i szczerzy się do mnie od samego wejścia. Chciała, żebym zatrzymała się w ich mieszkaniu, ale wolałam nie sprawiać kłopotu. Wiadomo, że gość po trzech dniach staje się raczej intruzem, poza tym każdemu przyda się trochę prywatności - zarówno im, jak i mnie. Dla lepszej logistyki postanowiłam zatrzymać się w samym centrum miasta, w hotelu Mercure. Dawno nie byłam w Warszawie, więc nie bardzo wiedziałam, który wybrać. Ten jednak wydał mi się najbardziej odpowiedni i  nie pomyliłam się. Ania przywiozła mnie i zostawiła samą, żebym mogła się odświeżyć po podróży i przygotować na szaleństwa wieczoru panieńskiego. Nie był on szczególnie zaplanowany (uszy i ogonki królików oraz striptizerzy to raczej nie nasza bajka), ale właśnie nieplanowane rzeczy zazwyczaj są tymi najlepszymi. Dziewczyny wpadły po mnie, żeby najpierw skoczyć gdzieś na kolację. Zaproponowałam jednak pójście do hotelowej restauracji Winestone - przy meldowaniu się do pokoju dostałam zaproszenie i oferta wydała mi się naprawdę zachęcająca. Na początku najbardziej spodobał mi się minimalistyczny wystrój miejsca - nie przepadam bowiem za zbyt dużą ilością bibelotów - a potem pozycje w karcie menu. Można było napić się pysznego wina, a także zjeść wszystko, na co tylko miałyśmy ochotę. Bawiłyśmy się naprawdę świetnie. Sącząc wino wspominałyśmy stare czasy, miłosne podboje Anki (w końcu to ona była na świeczniku), niezdane egzaminy i weekendowe wypady w góry. Ot, kulturalny wieczór kilku kobiet po trzydziestce. ;) Nawet nie zauważyłyśmy kiedy upłynęło nam kilka godzin przy nadrabianiu zaległości. Zakończyłyśmy jednak pogaduchy, bo przecież na to będzie jeszcze czas. Zamiast siedzieć i podjadać pyszne przekąski, zebrałyśmy się w końcu i pojechałyśmy do Syreniego Śpiewu i co tu dużo mówić, dawno nie byłam w tak dobrym klubie. Trochę się co prawda rozdzieliłyśmy, bo część dziewczyn chciała bawić się do muzyki na żywo, a część wolała kawałki grane przez dj'a. Co chwilę jednak spotykałyśmy się przy barze lub na tarasie klubu, żeby wznieść toast za nowy rozdział w życiu naszej Ani. Zawsze omijałam wieczory panieńskie, bo uważałam je za raczej przaśne, ale to chyba jednak nie chodzi o to. Wszystko zależy od tego, z kim ten wieczór spędzasz.

Najlepsze piosenki, to stare piosenki

Było naprawdę wspaniale i śmiało mogę powiedzieć, że dawno nie bawiłam się tak dobrze. A to wszystko za sprawą starych przyjaciółek (które przecież znają mnie najlepiej) i uroczej, jedynej w swoim rodzaju, mojej ukochanej Warszawy. Tydzień, który pozostał do ślubu spędziłam równie miło, bo w końcu udało mi się odpocząć. Wyspałam się za wszystkie czasy, jadłam pyszne posiłki w restauracji (jeszcze pyszniejsze, bo nie musiałam przygotowywać ich samodzielnie;), pływałam i ćwiczyłam w hotelowym klubie fitness, chodziłam na zakupy i po prostu odpoczywałam. Popołudnia i wieczory spędzałam z kolei z moimi dziewczynami. Raz w Winestone, raz w Żurawinie i Bątą lub po prostu na spacerze po Starówce. Gadałyśmy, śmiałyśmy się, płakałyśmy na ślubie jak bobry, zrobiłyśmy mnóstwo zdjęć i wytańczyłyśmy wszystkie zaległości. I chyba nam się udało, bo za tydzień wpadają do Berlina.

To był naprawdę magiczny czas. Głównie dlatego, że dotarło do mnie parę jakże istotnych kwestii. Możesz mieszkać nawet na końcu świata, gonić za karierą, zakładać rodzinę, podróżować, poznawać mnóstwo interesujących ludzi i miejsc, ale jedynymi osobami, z którymi chcesz się tym dzielić jest kilka kobiet, które poznałaś dawno temu, podczas studiów. Możesz nie rozmawiać z nimi przez rok, bo wiesz, że koniec końców przylecisz, napijesz się kawy i poczujesz, że tak naprawdę nic się nie zmieniło. Wciąż swobodnie rozmawiacie i wciąż bawią was te same żarty. Wciąż kłócicie się jak głupie i wciąż mimo wszystko są jedynymi osobami, które znają Cię najlepiej. Najpiękniejsze w starych przyjaźniach jest to, że nie musisz opowiadać o zabawnych sytuacjach z przeszłości. Nie musisz, bo przecież wspominacie je razem.